17 V

Jakoś zawsze tak jest, że powrót wydaje się trwać krócej, nawet jeśli odległość pozostaje taka sama. Tak było i tym razem, szczególnie, że w połowie drogi oczekiwali nas Jeźdźcy Słońca w swoich lśniących zbrojach. Zostałyśmy powitane radosnymi okrzykami, a potem jazda przebiegała już przy elfich pieśniach, w których przeważały motywy pięknych dam, o które warto walczyć, a także strudzonych podróżników, oczekiwanych przez ich ukochane.
Zanim udaliśmy się do pałacu, wszyscy razem odstawiliśmy powóz i konie do stajni. Dwóch elfów pomogło mi wysiąść, trzeci zaś wziął J na barana, co przyjęła jako należny jej honor. Kiedy weszliśmy, oprócz Muirenn, która zaraz mnie uściskała, czekał na nas wielebny Oswin, jak zawsze niezadowolony.
- To szokujące, że kalacie swoje istnienie towarzystwem istot Chaosu - rzucił z niesmakiem w stronę Jeźdźców.
- Nie jesteśmy święci, kapłanie, ani one nie są diabłami wcielonymi - odparował błyskawicznie jeden z nich.
- Śmiem zauważyć, że elfy, tak jak i ludzie, potrafią być wrednymi kanaliami - powiedziałam w przestrzeń. - Ale kto mi tu uwierzy?
- My, gwiezdna panno, my! - zawołali Jeźdźcy ze śmiechem, który całkiem dobił Oswina, po czym ukłonili się dwornie i odeszli by robić to, co im pisane, czyli bohatersko strzec pałacu. Doprawdy, okazali się nad podziw mili, mimo że tak nieznośnie efektowni.
- Dobrze cię tu mieć z powrotem - rzekła mi Muirenn. - Bo widzisz, przez ten czas...
Nie zdążyła dokończyć, ponieważ pojawiła się kolejna osoba, pragnąca złożyć uszanowanie. Był to Diarmaid III we własnej osobie, a uszanowanie polegało na wyładowaniu gniewu. Zupełnie nie w jego stylu.
- Jak mogłaś to zrobić?! - zapytał ostro. - Jak mogłaś, bez mojej wiedzy na tak niebezpieczną wyprawę?! Czy wiesz, jak to się mogło skończyć?!
Przez chwilę go nie poznawałam, kiedy tak porzucił swój spokój, przybierając groźne oblicze. Takie, jakie ukazał smokom, gdy zobaczyłam go po raz pierwszy. Może bardziej. A już na pewno podobało mi się to bardziej niż melancholia.
- Wiem, że wasza wysokość czuje się odpowiedzialny za wszystkich, którzy przebywają na jego ziemi - powiedziałam spokojnie (ach, uwielbiam tak kontrastować!). - Ale proszę się tak nie unosić. Za krótko się znamy.
- Co to ma do rzeczy?! - syknął, zdezorientowany.
- Ot, tyle, że jeśli to się przedłuży, będę gotowa się pokłócić, a przecież nie wypada. Poza tym naprawdę nic się nie stało. Ani na mnie nie wyskoczyło znienacka, ani nie zjadło.
- Taką krnąbrnością, moja pani, przypominasz mi mojego brata - skomentował oschle, odwrócił się i odszedł, obrzuciwszy wcześniej J badawczym, oceniającym spojrzeniem. Za nim podążył Oswin.
- On prawie nigdy tak się nie zachowuje - rzekła szybko Muirenn, ale nie tonem usprawiedliwienia, a raczej satysfakcji. - Przyda mu się takie uzewnętrznienie gniewu.
- Nie musiał jednak przyjmować mojego wyjazdu tak osobiście - przewróciłam oczami. - Coś ty mu naopowiadała?
- Nie ja, tylko on - ruchem głowy wskazała na oddalającego się kapłana. - Naprawdę sądzisz, że osobiście?
- Tak to wyglądało - westchnęłam, bo już nie raz nasłuchałam się podobnych wyrzutów. Może to właśnie ja za bardzo wzięłam co nieco do siebie?
- Interesujące - przemówiła J tonem widza, który zaopatrzył się już w zapas popcornu. - Mam wrażenie, że otacza cię tłum wielbicieli.
- Mam nadzieję, że to mylne wrażenie - wzdrygnęłam się. - To po prostu tłum przypadkowych facetów. Właśnie, Muirenn, gdzie chłopaki?
- Kylph snuje się po pałacu, twierdząc, że knuje zemstę - odpowiedziała czarodziejka, prowadząc nas do mojej komnaty. - A Shyam jak zwykle siedzi wśród książek.
- A Tarquin nie? - zdziwiłam się. - On mi się normalnie psuje...
- Nie, on nie... Chociaż, kto wie - rzekła z wahaniem Muirenn. - Widzisz, od wczoraj nie ma go w pałacu.
- Co?! - ryknęłam, stając jak wryta. - Też się wypuścił samopas na jakąś niebezpieczną wyprawę?!
- O, a reakcji jego wysokości się dziwisz - zauważyła złośliwie.
- To co innego - prychnęłam, bo miałam pewne prawo czuć się odpowiedzialna. Tak jak dawniej czułam się odpowiedzialna za Kaede, za Vylette i do pewnego stopnia za Artena, których wyrwałam z przynależnych im opowieści. Mimo wszystko im łatwiej było znaleźć coś w zamian.
- Nie ma jaszczurki? - rozżaliła się J. - A tak chciałam sprawdzić czy w ludzkiej postaci też mu do twarzy z kokardką.
- Zabrał się z Thanderilem, kiedy ten zgłosił potrzebę wyjazdu - wyjaśniła Muirenn. - Oczywiście wszyscy próbowaliśmy go powstrzymać, ale bez skutku.
- Próbowaliście go powstrzymać - powtórzyłam tępo. - Demon, kłopotnik i arcymagini przeciw osobnikowi z resztkami mocy, tak?
- Thanderil był bardzo rad jego towarzystwu - westchnęła czarodziejka. - A nie wypadało mi się z nim kłócić póki jego wysokość nie przyjechał.
- Jak to póki nie przyjechał? - nie zrozumiałam. - Przecież wyjechali razem, prawda?
- Tak, ale elf wrócił o dzień wcześniej, bo gnała go jakaś pilna sprawa.
- No to świetnie - warknęłam. Nie dość, że podpadłam wysokiej figurze, to jeszcze wymknął mi się jaszczur z ko... Znaczy, jeden z towarzyszy. A do tego nie miałam pojęcia, gdzie jest Lona z resztą załogi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz