10 V

Caranilla wróciła, ale szczątkowe odpowiedzi tylko zrodziły nowe pytania. Zanim jednak padły, w siedzibie smoków rozległ się głuchy dźwięk dziesiątek dzwonów. Gdzieś w oddali spadła lawina.
- Szybko wróciła - skomentowała to Calene. - Pewnie równie szybko dojdzie do siebie.
Po tych słowach odprowadziła nas do małej jaskini, która służyła nam za pokój, i poszła do swojej przewodniczki. A jakieś dwie godziny później ta ostatnia osobiście się do nas pofatygowała.
Wpadła jak huragan, a gęste fioletowo-srebrne włosy płynęły za nią niczym burzowe chmury. Nie poruszała się już jak tancerka, a żadna powłóczysta suknia nie zakrywała nieco chłopięcej sylwetki o wąskich biodrach ani groźnych, ostrych linii na rękach. Nie wyglądała już pięknie i powabnie, ale z twarzy i gestów biła duma i stanowczość, co najwyraźniej jej gromada doceniała.
- Najlepiej przejdźmy od razu do rzeczy - rzuciła na początek i zwróciła się do J: - Ty, skoro tak wyraźnie dałaś wszystkim do zrozumienia, czym jesteś, możesz nam przy okazji powiedzieć, dlaczego jeden z twoich kompanów zwrócił uwagę na nasz świat.
J bez problemów wytrzymała jej przeszywające spojrzenie, ale skrzywiła się jak dziecko, któremu nie kupiono obiecanego lizaka.
- Tacy jak my nie mają kompanów wśród sobie podobnych - burknęła. - A kryteria wyboru placu zabaw? Czy muszą jakieś być?
- Nie kręć - prychnęła Caranilla. - Skoro nie jesteś tu, by nas zniszczyć, równie dobrze możesz nam pomóc. Użyć swojej Bestii do wytropienia tego drugiego.
- Nie mogę - zaprzeczyła dziewczynka stanowczo. - Poza tym, kto powiedział, że i ja nie zechcę się tu pobawić?
- Przybyłaś tutaj z nią - przewodniczka wskazała na mnie, nie patrząc jednak w moją stronę. - A ona ma tu swoje zadanie do wykonania. Nawet wy nie możecie ustąpić przeznaczeniu.
- Właśnie my możemy - stwierdziła J, ale zerknęła na mnie z ciekawością. - Jesteś częścią jakiejś przepowiedni i się nie przyznałaś?
- Nie jestem... Nie mogę być - wyjąkałam, wysłuchawszy ich z otwartymi ustami (nie ma to jak dowiadywać się wszystkiego na ostatku!). - Sama wiesz, że przybyłam z innej rzeczywistości. Żadne przeznaczenie nie powinno mnie uwzględniać.
Caranilla przysłuchiwała nam się z uwagą, po czym skinęła na nas, byśmy poszły za nią.
Przeszłyśmy do jaskini, w której ścianie tkwił spory kryształ z czymś uwięzionym w środku. "Coś" zupełnie nie zwracało uwagi na uwięzienie, pogrążone w spokojnym śnie, a może letargu. I wyglądało jak mały smok o fioletowych łuskach, błoniastych skrzydełkach i błogim wyrazie pyszczka. Przyglądałam mu się z rozczuleniem.
- Legenda podaje, że prawowita opiekunka tego stworzenia zgłosi się kiedyś po niego - wyjaśniła Caranilla. - A ty nieźle podchodzisz pod jej opis... Co prawda ja też, ale moja próba uwolnienia ametystowego smoka spełzła na niczym.
Ametystowego?... O ile dobrze pamiętam, moja siostra Satsuki miała podobnego smoka, który był jednym z trzynastu zaklętych klejnotów czy coś w tym rodzaju. Odruchowo wyciągnęłam rękę w kierunku kryształu, ale zaraz ją cofnęłam.
- Raczej nie będę próbować - pokręciłam głową.
- Dlaczego nie? - zdziwiła się Caranilla.
- Bo mam w domu gadającego konia, lotofenka i małego demona-telepatę - mruknęłam. - Jakoś mi się nie kwapi do powiększenia zwierzyńca.
- Ale teraz nie jesteś w domu - zauważyła J.
- Tym bardziej - ucięłam, odwracając się od śpiącego smoka. Wolałam nie ryzykować - gdybym jakimś cudem wydostała go z kryształu, czułabym się jakbym spaliła za sobą jakiś most.
- W takim razie mój cel goszczenia cię tutaj odpada - skwitowała Caranilla, kiedy wychodziłyśmy z pomieszczenia. - Zdradź mi teraz wasz.
- Nie omieszkam - odpowiedziałam sucho. - Chciałabym wiedzieć, co zdarzyło się tego dnia, kiedy przybył do was książę Aethelred.
- Och, niewiele - stwierdziła przewodniczka, ale zmarszczyła brwi. - Jedna próba otwarcia Wrót, jeden napad szaleństwa, jednak śmierć... Sporo strachu.
- Tych Wrót, o których mówiła Calene? - przypomniała sobie J.
- Tych, Thia'ess - brzmiała odpowiedź, która mnie zelektryzowała. - Książę bardzo pragnął przez nie przejść, więc je otworzyłam, ale... Coś wydostało się do nas.
- To chyba zbyt enigmatyczne - mruknęłam. - Mogłabyś wyjaśnić, o co właściwie chodzi z tymi Wrotami?
- Teoretycznie to bardzo proste - Caranilla zapatrzyła się gdzieś w dal. - Przeszedłszy przez nie, stajesz twarzą w twarz z samą sobą i zaczynasz widzieć rzeczy takimi, jakie są. Sama tylko dwa razy się na to odważyłam...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz