1 V

Po balu jego wysokość obiecał mi prywatną audiencję następnego dnia... To znaczy, obiecała mi ją Muirenn, wesoła jak szczygiełek, bo chyba tylko ona przez ten czas porządnie z nim rozmawiała. Może jeszcze Caranilla, ale to już była rozmowa w zupełnie innym tonie, niespokojnym i niepokojącym. Nie żebym ów ton słyszała, ale ich oblicza wiele wyrażały.
Bal trwał do północy, a po nim przyszły kłopoty ze snem, wskutek czego nazajutrz wyglądałam i czułam się nieszczególnie. Może to i lepiej, że przewidywana audiencja się nie odbyła... Król zamknął się w swojej komnacie razem z czarodziejką i przybyłymi elfami, i omawiali coś długo i zapewne dokładnie.
Dzisiaj zaś Muirenn wparowała do mojej sypialni i nafuczona poskarżyła się, że musiała tych namolnych osobników siłą wygonić, inaczej siedzieliby w nieskończoność, brnąc w ideowe bagno. O cokolwiek jej chodziło, wyglądało na to, że obrady nie potoczyły się tak jakby chciała; gdy jednak zawiadomiła, że jestem oczekiwana, w jej głosie pojawiła się nuta triumfu. Czułam się przez to jakby wciągnięto mnie w jakiś spisek...

Czekał na mnie w jednej z nielicznych komnat, które przetrwały atak bez ani jednej rysy... To dlatego, że były obłożone specjalnymi zaklęciami. Dlaczego akurat te pomieszczenia, przytulne, ale w porówananiu z resztą pałacu przypominające komórki, tego nie wiem. W jednym takim złożono wszystkie książki, tu zaś - na ścianach i pod nimi - znajdowały się obrazy. Portrety, sceny historyczne i kilka pejzaży.
- Pomyślałem, że to miejsce będzie najbardziej odpowiednie - rzekł, uśmiechając się na nasz widok. Muirenn uśmiechnęła się kącikiem ust i wyszła, cicho zamykając drzwi.
- Do czego? - zapytałam i rozejrzałam się po komnatce; dostojni przodkowie patrzyli na mnie z portretów, jakby osądzając. - I której z tych dam zawdzięczam swoją garderobę?
Pytanie wymknęło mi się bez zastanowienia, ale Diarmaid uprzejmie poprowadził mnie do obrazu przedstawiającego kobietę w sukni, którą nosiłam na balu. Młodą, roześmianą, o czarnych lokach.
- Namalowano ten portret, gdy została poślubiona mojemu ojcu - wyjaśnił mój rozmówca, ale myślami był wyraźnie gdzie indziej. Jego wzrok uciekał w dół, ku obrazowi ustawionemu pod wizerunkiem królowej.
- To brat waszej wysokości? - rzuciłam na chybił-trafił, również tam spojrzawszy.
- Prędko się domyśliłaś, pani - skinął głową z uznaniem. - Zawsze mówiono o nas, że zupełnie nie jesteśmy do siebie podobni.
- Zawsze tak jest - mruknęłam. - Jest sobie dwójka rodzeństwa, niby kompletnie od siebie różni, a jednak na koniec okazuje się, że myślą tak samo, czują tak samo, robią... Przepraszam - zmitygowałam się. - Skrzywienie zawodowe.
Przykucnęłam aby przyjrzeć się bliżej namalowanemu młodzieńcowi. Wysoki i smukły, tak jak brat miał czarne włosy, ale krótsze i falujące, a także ostrzejsze rysy twarzy. Nosił fioletową tunikę i bordową pelerynę; pozował z wielkim, lśniącym mieczem (czy takie miecze służą głównie do pozowania, czy czasem spływa po nich krew?), a nadgarstki miał czymś oplecione. Tatuaż?
- Odbywał nauki na Wyspie Cierni - odpowiedział mi Diarmaid na niezadane pytanie. - Przyjął tam imię Aethelred, "cierń wbity w tarczę". A później udał się w podróż po światach i wrócił już jako wróg.
...Co mi Muirenn mówiła o wspólnych wrogach?... Ale nie, to były raczej moje domysły niż jej, a jako żywo nie miałam z tym księciem do czynienia.
- To on tak zniszczył pałac? - spytałam. - Przeciw niemu zjednoczyliście się ze... Ze srebrnymi?
- Nie bój się nazywać rzeczy po imieniu, pani - uśmiechnął się lekko. - Nie tylko nasz kapłan zauważył, że masz więcej wspólnego z nimi niż z nami... Ale tylko on ci nie ufa.
- Nie mam z nimi wiele wspólnego - gwałtownie pokręciłam głową. - Nie czuję z nimi żadnej wspólnoty. Już nawet zapomniałam jak rozłożyć skrzydła. Tylko kolorystyka mi pozostała...
- Kim w takim razie jesteś?
- Koszmarem - odpowiedziałam po namyśle. - Jest we mnie coś z demona, coś z człowieka... Coś ze srebrnego smoka shael'leth, jak zdążyliście zauważyć... I wspomnienia, dużo wspomnień.
Przyjął to ze spokojem, inne myśli prędko zaprzątnęły mu głowę.
- Zapomniałbym o właściwym powodzie naszej rozmowy - westchnął po chwili.  - A przecież ty, pani, jako jedyna nie wydajesz się zaplątana w przeznaczenie.
- Jakie przeznaczenie? - skrzywiłam się. - Co ono ma do rzeczy?
- Twoim przyjaciołom może grozić niebezpieczeństwo - wyjaśnił, podając mi kartkę z rysunkiem. Nakreślonym lekko, pospiesznie, ale wyraźnie - Kylph, Tarquin i Shyam leżeli z zamkniętymi oczami na kamienistym gruncie, na który padał cień jakiejś niewidocznej osoby.
Prędko odwróciłam kartkę, by zobaczyć tytuł: What you get is what you see... Mógłby choć raz powiedzieć coś wprost!
- Skąd?... - zaczęłam, ale głos mi uwiązł w gardle.
- Dostałem ten rysunek od Thanderila - odpowiedział król poważnie. - Z informacją, że powinniśmy czekać na tych, których przedstawia, bo ich przybycie zwiastować będzie zwrot wydarzeń.
No to świetnie. Teraz mam szukać tego bladego elfa i z kolei jego wypytywać?!
- Szukam po światach takich rysunków jak ten - powiedziałam głucho. - Co nie zmienia faktu, że nie lubię przeznaczenia.
- W takim razie, pani, powinnaś go zatrzymać.
Uśmiechnęłam się blado i skłoniłam głowę w podziękowaniu.
- To ja dziękuję - usłyszałam i nie miałam pojęcia, co ma na myśli. - Nie będę cię tu już dłużej zatrzymywał. Mamy prawo zostać sami, z naszymi myślami.
Zanim jednak zdążyłam opuścić komnatę, zawołał mnie jeszcze na moment:
- Czyim koszmarem?
- Widać niczyim - wzruszyłam ramionami. - W przeciwnym razie trwałabym teraz przy tym kimś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz