16 I

Xemedi-san radośnie pełniła funkcję szofera również podczas jazdy w drugą stronę. Może to i lepiej, bo juz zdążyłam zapomnieć jak się prowadzi samochód... Inna sprawa, że i tak nie byłam w tym nigdy najlepsza. Lex mi go sprezentował przede wszystkim po to, żeby samemu nim jeździć.
San jeszcze została. Siedzi tam od sylwestra, jak ten pasożyt i chyba nie ma zamiaru wracać do domu dopóki Neid jest w tej całej Poznawalni. Przynajmniej mam już pewne pojęcie jak tam trafić, więc wybiorę się i komuś naga... Znaczy, sprawdzę co też słychać u Tenariego.
Przed wyjazdem powiedziałam jeszcze San, żeby uprzedzili jeśli (kiedy?) zmienią zdanie co do daty ślubu i rzuciłam wymowne spojrzenie Kayowi.
- Oczywiście, że tym razem zaprosimy Satsuki! - spłonił się natychmiast.
Przy okazji, mam wrażenie, że o czymś jeszcze powinnam napisać. Że podczas pobytu na Andromedzie zdarzyło się coś jeszcze, ale mi umknęło. Może z czasem wróci, nie wiem.
Na koniec była szalona jazda przez wieczną noc, a gwiazdy do nas mrugały.

Nawet nie zajrzałam do domu, odstawiłam tylko samochód i skoczyłam do Marzenia. Ot, taki mały kaprys. Dawno tam nie byłam.
Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy na miejscu, była jemioła, zwieszająca się z sufitu w salonie.
- To taka fajna tradycja - uśmiechnął się szeroko Leo - że chyba zostanie tak na cały rok.
- I będziesz obcałowywał wszystkie dziewczyny w Marzeniu? - zapytałam sceptycznie.
- Raczej wszystkie, które przybędą w odwiedziny.
Po czym stanął po mojej lewej, a Haldis po prawej i równocześnie cmoknęli mnie w policzki.
Skąd się tam wziął Haldis? A z Pogranicza... Wygląda na to, że stał się w Marzeniu częstym gościem. Przeważnie dyskutuje z Vaneshką na temat Ładu i Chaosu, aniołów i demonów, a ona, o dziwo, nie odżegnuje się od takich tematów. Poza tym zaczął dzielnie asystować Milanee i razem zaśmiewają się wniebogłosy z czego tylko się da...
- Próbuje wzbudzić w niej poczucie humoru - brzmiał komentarz Leo. - Jeśli rzeczywiście jakieś tam ma.
Sama Mil nie dość, że wróciła z Saedd Ménn cała i zdrowa, to jeszcze przestała katować włosy rozmaitymi środkami usztywniającymi i teraz opadają jej swobodnie wokół twarzy. Doszła do wniosku, że pora na jakąś małą zmianę w wizerunku i sprawdzenie czy długo tak wytrzyma.
Egila oczywiście nie było; ostatnio wraca do Marzenia tylko na noc, a i to nie zawsze. Czyżby przeprowadzka do siedziby Agencji była już kwestią czasu? W zasadzie szkoda, że nie udało mi się z nim pogadać. Na sylwestrze też nam się jakoś nie zdarzyło, chociaż Yori próbowała go do mnie przyciągnąć. Za to Vaneshki wszędzie pełno, co jest dość zaskakujące. Niech to nie zostanie źle zrozumiane - cieszę się, że rozkwita i nie twierdzę, że straciła swoją łagodność i słodycz. A jednak nabrała energii... I jeszcze jedno - nie wiem czy to były tylko moje wymysły, czy naprawdę coś się zmieniło, ale dzisiaj po raz pierwszy poczułam się naprawdę mile widziana w Marzeniu. Nic a nic nie przeszkadzało mi posiedzieć tam dłużej.
- Dziwisz się? - zapytała Carnetia, posyłając mi szeroki i nieco wampiryczny uśmiech. - Gdybym ja była na miejscu Vaneshki, nawet bym cię tu nie wpuszczała.
Miałam ochotę odpowiedzieć, że gdyby ona była na miejscu pieśniarki, w życiu bym się do niej nie fatygowała. Ale zamiast tego zareagowałam uprzejmym "o".
- A w ogóle zawsze uważałam, że nie warto się zakochiwać - Carnetia niespodziewanie się rozgadała. - Bo potem się okazuje, że facet świata nie widzi za inną i trzeba to latami odreagowywać. I co ty na to?
Zamyśliłam się, przypomniawszy sobie jej zachowanie względem Dárce'a, ale jeszcze nie oszalałam na tyle by pytać Carnetię, jakąż to kobietę tak gorączkowo pragnął znowu spotkać. Zresztą Carnetia i tak za chwilę wybyła, przebierając się przedtem w coś, co jakimś cudem więcej zakrywało niż odkrywało. Czyżby zaczęła zauważać panującą dokoła zimę? Bo jakoś nie wierzę, że Blue mógłby mieć na nią tak zbawienny wpływ.

Po opuszczeniu Marzenia zahaczyłam jeszcze na chwilę o Teevine, a potem wreszcie udałam się do domu by napisać dwa listy. Jeden poleciał do Melgrade, a drugi gdzieś nad Morze Płaczu, czyli tam, gdzie na dobrą sprawę jeszcze nigdy nie byłam... Jutro jadę do Tenariego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz