11 I

Korzystając z okazji, że pojawiła się - jeszcze wtedy nie wiedziałam, po co - Xella-Medina, wzięłam ją na spytki. Kto jak kto, ale ona bezapelacyjnie jest świetnie poinformowana o tym, co się dzieje w światach. I tym razem, gdy pokazałam jej list od Maeve, była nawet skora odpowiedzieć.
- No, jak to? - spojrzała na mnie z łagodnym zdziwieniem. - Przecież to pieczęć Van Hoen!
Omal nie spadłam z kanapy - na szczęście siedzący obok Aeiran na to nie pozwolił.
- Jak mam to rozumieć? - wykrztusiłam. - Że Maeve zabrała Tenariego do stowarzyszenia szalonych naukowców END-u?
- Współpracujących z END-em, moja droga - poprawiła Xemedi-san. - Jak chcesz, mogę ich popytać, kiedy wy będziecie miło spędzać czas na Andromedzie.
- Jak ja mam miło spędzać czas, gdy ktoś może teraz robi dziecku pranie mózgu?! - zdenerwowałam się. - Ja nie wiem, tu się dzieje coś zupełnie poza moją zdolnością rozumowania!
- Oj, Miya-san, jesteś nadopiekuńcza - westchnęła. - Tak się składa, że się domyślam, gdzie jest teraz Tenari-san. A skoro tak, mogę dać słowo, że to nie ma nic wspólnego z END-em. Tylko pojedźcie, dobrze?
Brzmiała całkiem szczerze, a do tego co chwilę przypominała, że jakis czas temu obiecałam odwiedzić Renê... I tylko dlatego jej zaufałam. Za cenę radości któregoś z rodziców zdolna była nawet... Mi pomóc.
Poza tym, z tego co wiedziałam, San nadal siedziała z Kayem w pałacu. Tym lepiej.

Koniec końców Xemedi-san załadowała nas oboje w mój samochód i osobiście go poprowadziła niewidzialną drogą pośród gwiazd. Dziwna to odmiana po tym, jak za kierownicą siadywał Lex. A na miejscu otworzyła nam z galanterią drzwi. Brakowało jej tylko liberii. Fioletowej.
Droga była dość długa, więc mogłam sobie w nalepsze podziwiać gwiazdy i zaraziłam tym Aeirana. Przy okazji opowiedziałam mu co nieco o Andromedzie i poinformowałam, że najlepiej nie dać się Renê obcałowywać (nie żebym była zazdrosna, po prostu... niektórym taki sposób bycia przeszkadza), za to Ciaránowi już można pozwolić się obmacać. Xemedi-san chichotała w najlepsze, zupełnie nie wiem dlaczego.
Pałac dynastii Anjin był taki jakim go zapamiętałam, a przecież nie byłam tam od... ilu lat? Trzech? Stojący na zawieszonej pod niebem platformie, błyszczący pod rozgwieżdżonym niebem. Gdyby było tam normalne słońce, w świetle dnia byłby po prostu czarny. A tak...
- Jak w Ciemności, co? - uśmiechnęłam się, widząc jak Aeiran chłonie to wszystko wzrokiem.
- Nawet lepiej - odpowiedział. - Pod trzema względami: otwarta przestrzeń, gwiazdy i brak Eskire'a.
Jaśniejące srebrzyście latarnie i lustrzana podłoga, w której odbija się noc.
Nigdy nie patrzyłam w dół, idąc po niej. Trochę się jednak bałam.

Pierwszą znajomą osobą, którą tam spotkałam, była San-Q. Usilnie próbowała wczuć się w rolę przyszłej księżnej Andromedy, ale i tak z piskiem rzuciła mi się na szyję. Natomiast Xemedi-san pospieszyła z uściskami do rodziców... Tak, to zdecydowanie jedyne miejsce, w którym ta panna zostawia za sobą wszystkie swoje grzeszki i tajemnice. A może tylko jedyni ludzie? Renê pogłaskała ją po głowie jak małą dziewczynkę, a potem zaczęła robić mi wyrzuty, że przyjechałam dopiero teraz. Ciarán zaś wyjątkowo poprzestał na wymianie uścisków dłoni, ale dość długo trzymał nasze ręce w swoich. Jakby chciał przez ten kontakt zgłębić nasze dusze... Dobra, w połowie mogę to zrozumieć, bo Aeirana spotkał po raz pierwszy, ale mnie przecież już trochę zna...?
Później Renê zaciągnęła mnie do swojego buduaru i jęła wypytywać o wszystko, co warte obecnie uwagi w światach. Zwłaszcza jeśli kontrowersyjne i skandaliczne. Widać, że brakuje jej dawnych czasów, nawet jeśli wiązały się z banicją, ale pewnie nie oddałaby rodziny i poczucia bezpieczeństwa za ich powrót... Cóż, akurat o skandalach mało jej miałam do powiedzenia. Kronikowanie to jednak nie dziennikarstwo, mimo wszystko.
W każdym razie jej wysokość królowa Andromedy nie ustawała w zmuszaniu mnie do mówienia i gdy przeszło na temat pod tytułem "skąd go wzięłaś i na co cię złapał", przypomniałam jej, że jeszcze będziemy miały czas by się nagadać. Uśmiechnęła się tylko krzywo i zaciągnęła mnie dla odmiany do najmniejszego z pałacowych salonów - i zdecydowanie najnormalniejszego. Cała reszta towarzystwa już tam siedziała, a Ciarán, słysząc, że nadchodzimy, zasiadł do pianina i odegrał jakiegoś porywającego marsza. Doprawdy, podziwiam go. Sama ewentualnie mogłabym z zamkniętymi oczami coś wyplumkać jednym palcem, nie lepiej zresztą z otwartymi, tymczasem jego można by śmiało wysłać na estradę. Śmiał się, kiedy mu o tym powiedziałam.
- Podczas swojego poszukiwania doświadczenia podejmowałem różne wyzwania. Miałem w czym się wprawiać.
- No tak - przyznałam. - Wędrówka królewicza pragnącego zdobyć doświadczenie... Z tego byłaby niezła baśń.
- Dlaczego więc jej nie napiszesz?
- Może kiedyś, gdy odkryję, że ptrafię pisać baśnie - uśmiechnęłam się. - Jak rozumiem, nie żałujesz, że oddałeś swój wzrok.
- Dobrze rozumiesz - Ciarán wpadł w zawadiacki ton. - Nikt mi nie każe czytać nudnych dokumentów, a moją Renê znam całą na pamięć i bez patrzenia, więc w czym problem?
Ostatnie słowa usłyszał Kay, który robił za kelnera i akurat pojawił się niosąc tacę z kieliszkami.
- No wiesz, tato?! - zareagował tonem zgorszonej nauczycielki z pensji dla panienek. Spotkało się to z głośnym śmiechem, a najgłośniej śmiała się sama zainteresowana, prosząc przy tym męża by powiedział jej, jeśli się mu przypadkiem znudzi. Na to Ciarán wziął ją za rękę i z powagą zapewnił, że nie omieszka.
Natomiast kiedy Kay wreszcie usiadł z nami, a San czule oparła mu głowę na ramieniu, Renê wczepiła się palcami w mój rękaw i zaczęła nerwowo podskakiwać.
- No, co?
- Co co? - odezwała się żałośliwym tonem. - Nie widzisz?! Będę teściową!!
- Trzeba było uwzględnić to ryzyko, gdy się zostawało matką - prychnęłam.
Towarzystwo uraczyło się winem, ja dostałam coś musującego i pomarańczowego w smaku. Orzeźwiało, więc na długo pożegnałam się z sennością.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz