1 I

If this world is wearing thin
And you're thinking of escape
I'll go anywhere with you
Just wrap me up in chains
But if you try to go alone
Don't think I'll understand
Stay with me...
In the silence of your room
In the darkness of your dreams
You must only think of me
There can be no in between
When your pride is on the floor
I'll make you beg for more
Stay with me
...

Shakespear's Sister

Tym razem nie było przyjemności nakrywania do stołu i prób otwarcia lodówki. Ale to akurat zrozumiałe.
Długo stałam przed lustrem, nie otwierając oczu. Trudno mi było zrobić krok w portal i przenieść się do dworku... Dopóki nie zdałam sobie sprawy, że nie jestem w pokoju sama.
Stanął za mną, uśmiechając się lekko, jakby w ogóle nie było tamtej rozmowy, jakbyśmy nie rozstali się w napiętej atmosferze. Ale nie wierzyłam własnym oczom i nie byłam pewna, czy jego uśmiech naprawdę był ciepły, czy tylko tak sobie wyobraziłam... Dlatego po prostu ujęłam w palce rąbek sukni i dygnęłam, a potem udaliśmy się na bal.
Przez ten czas Aeiran się słowem nie odezwał. Ja zresztą też nie.

Pięknie wyglądała sala balowa. Przystrojona i jasna, choć bez żadnego konkretnego oświetlenia. Coś jednak unosiło się w powietrzu - coś świecącego różnymi kolorami, wywołując przyjemny nastrój; patrząc na całą tę scenerię pomyślałam w końcu, że może będzie dobrze. Może nawet, jeśli wszyscy razem wstaniemy do tańca, sala nie okaże się za duża.
Później Geddwyn i Clayd wypytywali mnie o dworek, a ja właściwie nie wiedziałam, co powiedzieć. Chodziło mianowicie o to, że owo miejsce jest nie tylko magiczne, ale również posiada własnego ducha opiekuńczego... Tyle że nieobecnego. Chłopaków dręczyło uczucie samotności, wrażenie, że strażnik tego miejsca chyba go nie lubi - a co to za duch opiekuńczy, któremu nie zależy na tym, czym się opiekuje? Na szczęście sama posiadłość wydawała się lubić nas.
Szczerze wierzę, że domy mają swoją osobowość. Bo przecież takie Rozdroże też ma.
Dodam jeszcze, że stoły były suto zastawione - i tak, był łabędź z galaretki. Pomarańczowej.

Ale, skoro już mowa o gościach... Wbrew moim oczekiwaniom jako pierwsi nie pojawili się Lilly i Tiley. Ich powitałam następnych, bo pierwszymi gośćmi były zupełnie nieznane mi osoby. Niezwykle elegancki młodzieniec oraz równie szykowna dama, oboje o takich samych niebieskich oczach bez widocznych źrenic. Twierdzili, że zostali tu zaproszeni, ale nie zdradzili, przez kogo - na pewno nie przeze mnie. Jednak nie spodziewałam się, żeby mieli wysadzić dworek w powietrze i odlecieć z dzikim rechotem, więc nie było przeszkód, żeby zostali.
Dalej wspomniani już Lilly i Tiley, potem Satsuki i Geddwyn (wyglądający równie awangardowo jak w zeszłym roku), Brangien i Arten oraz reprezentacja Marzenia. Vaneshka wyglądała jeszcze piękniej niż zwykle, a Haldis nie odstępował jej na krok, nawijając przy tym jak nakręcony. Ale chyba jej to nie przeszkadzało. Egil udawał, że świetnie się czuje w garniturze i co chwilę spoglądał na Yori-chan, chyba żeby się upewnić, że to faktycznie ona. Zresztą ja też, bo chyba pierwszy raz nie wyglądała jakby przed chwilą zwlokła się z łóżka...
Leo przybył - jednak przybył! - w towarzystwie Noelle z Rozdroża i prezentował się z krawacikiem pod szyją mniej szokująco niż myślałam, choć może to tylko moje zdanie. Kolejnym zaś przykładem integracji Rozdroża z Marzeniem byli oczywiście Blue i Carnetia, której strój był jak zwykle koronkowy, ale na szczęście bardziej przypominał suknię niż bieliznę... Swoją drogą często zerkała z ciekawością na kreację Vanny. Przeważnie jednak nie spuszczała oka z Blue, dumnym wzrokiem posiadaczki. Samego zainteresowanego wyraźnie to bawiło.
Alath i jej partner przyjechali konno. Posłałam po nich Nindë, wniebowziętą, że mogła nieść takiego jeźdźca jak Maho. Za to goście, przynajmniej na początku, cofali się na jego widok z pewnym niepokojem - zwłaszcza Vanny i z jakiegoś powodu Geddwyn. Z drugiej strony jednak moja kuzynka szybko znalazła wspólny język z duchem wody. Do tego dołączyła jeszcze Satsuki i wywiązała się długa dyskusja o sztukach pięknych. Zwłaszcza, że obie sztuki piękne Geddwyn z zapałem częstował czymś wytrawnym i komplementował.
Irian mnie po prostu zażyła - toż ona na każde przyjęcie przychodzi z innym facetem! Nie da się ukryć, ostatnio sporo lokatorów plącze się po jej siedzibie... Jej obecny partner, Kerayn, ku mej cichej wesołości dorównywał fryzurą Leo i rozglądał się wokół speszony. Podobno nieprzyzwyczajony do takiego nagromadzenia istot magicznych... Czyżby Irian, zabierając go, kierowała się złośliwym poczuciem humoru? Cóż, na tym balu przyzwyczajenie było kwestią czasu.
Ktoś mi kiedyś powiedział - Vanny? - że gdy się przyjdzie do mnie na sylwestra, można łatwo wyjść wyswatanym. Wzięłam to sobie do serca i wysłałam zaproszenia do DeNaNi, a konkretnie do Arquillonu. Dla (nie)Poważnej Pani Nauczycielki Vylette, która spędziła czas przede wszystkim na burzliwej dyskusji z Lilly na temat magii i jej zgubnego wpływu na Shee'Nę - oraz dla jej cichego acz niestrudzonego adoratora a mojego równie niestrudzonego wydawcy, który z kolei deklarował mi po cichu, że dzisiaj wreszcie weźmie się w garść i się oświadczy. Jak się mogłam spodziewać, największym jego osiągnięciem było przejście z Vylette na "ty". Po iluś tam latach cichej acz niestrudzonej adoracji!
A skoro już o sylwestrowym swataniu mowa, Vanny i Clayd byli zdecydowanie najbardziej rozrywkową najbardziej parą wieczoru, jakkolwiek to interpretować. Najwięcej się śmiali i ja przy nich najwięcej się śmiałam... Zwłaszcza kiedy kuzyneczka postanowiła udowodnić mi, że nie jest ubrana na c z e r w o n o - w tym celu przyciągnęła zaskoczoną Noelle i skontrastowała jej suknię ze swoją połówką, a może nawet ćwiartką sukni. I faktycznie, przy wściekłej czerwieni tej pierwszej kreacji bordo wydało mi się całkiem ładnym i sensownym kolorkiem.
A ja? Co ja robiłam? Wczuwałam się w rolę przede wszystkim. W rolę eleganckiej damy na wystawnym balu. A Aeiran? Gdzieś tam był, kiedy ja swoim zwyczajem tańczyłam mniej lub bardziej nieudolnie z każdym facetem na sali, coraz bardziej pragnąc żeby coś się między nami wyjaśniło. I w pewnym sensie czując samotność... Bo chociaż spodobała mi się ta posiadłość, w kameralnej herbaciarni czułabym się jednak lepiej.
Tak mi się przynajmniej wydawało...

...I w końcu uciekłam. Ja, która odgrażałam się, że będę pilnować by nikt nie zniknął przed północą, po cichu uciekłam. Włożyłam płaszcz, wbiegłam na piętro, przemknęłam obok długich rzędów drzwi do pokojów i stanęłam na balkonie. Tym mniejszym, bo z drugiej strony był spory taras, ale ja potrzebowałam małej przestrzeni. Z balkonu widać było zimowy pejzaż. I gwiazdy.
Dotarło do mnie jak dawno już nie widziałam gwiazd.
Północ zbliżała się już w szybkim tempie.
Usłyszałam zbliżające się kroki. Bardziej chyba nadzieja niż intuicja podpowiedziała mi, kto oprócz mnie wybrał samotność.
- A więc tutaj się ukryłaś.
- Tutaj. Ty też chciałeś na chwilę uciec od tego wszystkiego? - zapytałam. Bo nie brałam raczej pod uwagę, że mnie szukał.
Aeiran podszedł do barierki i także spojrzał na gwiazdy.
- Tam na dole dziwne myśli przychodzą do głowy - powiedział z zadumą. - Swoją drogą ty też wyglądałaś na zamyśloną.
- Myślałam o niedokończonych sprawach - skinęłam głową. - O tych, które powinno się załatwić jeszcze w starym roku, żeby nie ciągnęły się za nami w nowym. Z reguły nie jestem przesądna, ale akurat z tym miewam problemy...
- A co, jeśli właśnie ktoś chce żeby coś trwało jak najdłużej? - usłyszałam. - Co, jeśli nie dokończy się czegoś dobrego? Czy i to pozostanie przez cały następny rok?
- Wiesz, nigdy na to w taki sposób nie patrzyłam... Ale z drugiej strony, coś może się nam wydawać dobre i korzystne, a z czasem okazać się wręcz odwrotnie. Albo przeciwnie, coś niemiłego może mieć dobre skutki, a my nie będziemy wiedzieć... Jak coś w ogóle zacząć w takiej niepewności?
- Kto tak podchodzi do sprawy, nigdy niczego nie rozpocznie - Aeiran wzruszył ramionami. - Ale rozumiem, że w takim układzie chcesz tu zostać sama do północy, nie robiąc nic? No dobrze. Może to i lepiej.
Odwrócił się, szykując się do odejścia. No tak, może to i lepiej...
- Zostań - usłyszałam własny głos i poczułam, że chwytam go za płaszcz. Zatrzymał się w pół kroku.
- Zostań - powtórzyło coś w głębi mnie. - Potrzebuję cię. Nie odchodź.
Czy to na pewno był mój głos, taki zduszony? Zawsze trudno mi go rozpoznać, kiedy tak brzmi.
- Dlaczego?
Wbiłam wzrok w podłogę, więc nie wiedziałam czy na mnie patrzy.
- Bo dzięki tobie nie tylko słucham, ale i rozmawiam - zaczęłam, a każde słowo sprawiało mi ból. - Bo jednocześnie właśnie z tobą najlepiej mi się milczy. Bo lubię na ciebie patrzeć kiedy śpisz. Bo przy tobie czuję się bezpieczna i - i - i kompletna.
I cisza. A potem cały ból rozwiał się jak dym, kiedy znalazłam się w mocnym uścisku. I ulga, wielka ulga... że nie wypomniał mi tego tekstu o przyzwyczajeniu.
- Czy odsłanianie swoich uczuć zawsze musi być takie trudne? - zapytał Aeiran cicho, nie wiem czy mnie, czy siebie samego.
- Zależy jak długo się z tym zwleka - nie mogłam powstrzymać łez. - Trzeba było je odsłonić już dawno temu. Trzeba było je z r o z u m i e ć już dawno temu.
Zabawne, że jeśli już płaczę, to tylko z radości. Jak ostatnio, gdy... Gdy... No, po prostu gdy.
- Wtedy może ja bym uciekł. Chyba oboje potrzebowaliśmy czasu by sobie co nieco przemyśleć.
- Aleśmy się dobrali - wychlipałam. - Dwoje takich o maksymalnie opóźnionym zapłonie.
- To chyba lepiej, że na nas padło - odpowiedział tym ponurym tonem, który zwykle zwiastował zupełnie przeciwną treść. - Wyobrażasz sobie, żebyśmy w to mieli mieszać jakieś dwie niewinne osoby?
- A tak w zeszłym roku się poznaliśmy... - roześmiałam się przez łzy. - W tym mieliśmy oficjalną pierwszą randkę... W takim razie w przyszłym może się pocałujemy, jak dobrze pójdzie...
Wreszcie spojrzeliśmy sobie w oczy. I cudownie było się przy tym śmiać.
- Rozumiem, że jednak powitamy nowy rok w gronie gości? - poczułam, jak dłoń Aeirana gładzi mój policzek. - Tylko najpierw otrzyj łzy, bo ci zamarzną na twarzy.
- Albo mi się makijaż rozmaże. I będę wyglądać jak Maho.

Na dół raczej sfrunęłam niż zbiegłam. I najgłośniej odliczałam ostatnie sekundy starego roku. I wreszcie wypiłam dwa razy więcej szampana niż zwykle przy takich okazjach (dwa pseudołyki).
- I jak, Vaneshko? - zwróciłam się do zielonookiej. - Zaśpiewasz nam na dobrą wróżbę?
Pieśniarka trochę się zmieszała, ale wystąpiła na środek, a my zebraliśmy się wokół niej. Zauważyłam przy okazji, że moi pierwsi, anonimowi goście gdzieś wyparowali, nawet nie wiem kiedy.
Wszyscy ucichliśmy, gdy Vaneshka rozpoczęła śpiew od mojej pieśni. Tej, którą mi podarowała i której swego czasu usilnie starałam się wyprzeć. A potem płynnie przeszła do zupełnie innej. I jeszcze innej. Mieszała najróżniejsze tony i tempa bez żadnej sztuczności i zgrzytów. A ja stałam, nie wypuszczając dłoni Aeirana ze swojej, i odpływałam, licząc po cichu...
- Zaśpiewałaś coś każdemu z nas - powiedziałam potem do Vaneshki. - Więc dlaczego pominęłaś siebie?
- Zapowiadałam ci kiedyś, że z czasem znajdę sobie nową pieśń - uśmiechnęła się. - I teraz będę szukała uważniej, wiedząc... Że tamtej u ciebie dobrze.
Uścisnęłam ją serdecznie i odetchnęłam z ulgą, że nie jest podobna z charakteru do swojej siostry. Bo co by się stało gdyby było inaczej? Zabiłaby rywalkę?
A potem było taszczenie wszystkich przyniesionych fajerwerków na dwór i podziwianie jak rozświetlają mrok nocy. Barwnie. Nieuchwytnie. Kusząco.
- Przypomnij mi, co takiego mówiłaś o przyszłym roku.
- Faktycznie, to już przyszły rok - posłałam Aeiranowi szeroki uśmiech i wróciłam do patrzenia na sztuczne ognie. - Co zatem ma z tego wynikać?
- Nic. Zupełnie nic - także się uśmiechnął. - Tak tylko wspomniałem.
- Z romantycznym nocnym niebem i fajerwerkami w tle? Jak w ckliwym melo... - urwałam, bo przypomniałam sobie swoje postanowienie norowoczne. Że nie będę traktować swojego życia jak kolejnej opowieści, a osób z mojego otoczenia dzielić na jej bohaterów i czytelników.
Pożyjemy, zobaczymy...
- Ale jak ktoś powie coś w rodzaju "nareszcie" - oświadczyłam półgłosem - ma u mnie przechlapane.
Na szczęście nikt niczego takiego nie powiedział.
A może po prostu nie słyszałam.

O ile się orientuję, jest już gdzieś tak piąta rano i goście pewnie odsypiają w swoich pokojach. Przynajmniej niektórzy, bo na przykład Clayd i Vanny oznajmili radośnie, że dziś w ogóle spać nie będą, za co dostali burzę oklasków. To było wtedy, gdy rzuciłam w tłum pytanie kto jeszcze nie chce spać, bo zaraz zabawa zacznie się naprawdę. Ja! Chyba byłam ostatnią osobą, po której się tego spodziewano, ale cóż poradzę, że wreszcie poczułam prawdziwą radość, wspólnotę i pewność, że dopiero teraz bal będzie taki jaki powinien być? Choć może po prostu zmienił mi się punkt widzenia?
Przy okazji, przypomniałam sobie jeszcze jeden przesąd norowoczny. Mianowicie, że jaki pierwszy dzień nowego roku, taki będzie i jego reszta. Całe szczęście, że na co dzień jednak nie jestem przesądna, inaczej stwierdziłabym, że nowy rok będzie dla mnie przede wszystkim senny. Bo nie zapowiada się żebym się dzisiaj wyspała. Najwyżej będę leżeć z zamkniętymi oczami, wsłuchiwać się w swój oddech i rozpamiętywać. I znowu.

Być może trudno nam będzie się przyzwyczaić do zmiany charakteru naszych relacji, ale z czasem jakoś się w tym połapiemy. I przed chwilą złapałam się na chichocie w poduszkę - czyli już po mnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz