6 V

Nie mogłam odmówić Leo zaproszenia na obiad, który zresztą był wyśmienity. Tenari by mi nie wybaczył.
- On chyba długo nie da się stąd zabrać - skomentował elf, widząc jak najedzone demoniątko usiadło na kolanach Milanee, która właśnie zajęła kanapę. Miała jakąś wielką książkę z mnóstwem zdjęć - ostatnio zainteresowała ją fotografika - i próbowała odsunąć Tenariego na bok, bo jego skrzydła "ździebko" jej przeszkadzały. Jednak okazał się nieustępliwy.
- No to klops - mruknęłam. - Geddwyn nalegał na spotkanie za pół godziny, więc ewentualnie mogłabym go tu zostawić... O ile mnie puści - roześmiałam się. - Za długo się nie widzieliśmy.
- Vaneshki też trochę długo nie widzieliśmy - stwierdził Leo z lekkim wyrzutem. - Mogłaby wreszcie przyjechać z tej Pieśni, skoro nawet ty już wróciłaś... Bez niej nie utrzymamy dzieciaka w ryzach.
- Co ty powiesz? Przecież jest bardzo grzeczny - jeszcze raz rzuciłam okiem na Tenariego. Istotnie, siedział spokojnie, a Milanee chyba pogodziła się z losem. Raczej nic nie stało na przeszkodzie, by Ten-chan został w Marzeniu do wieczora albo i krócej. Chociaż nie, znając Geddwyna, może nawet dłużej...
- Chciałem cię jeszcze o coś prosić - Leo złapał mnie za rękę, gdy już się pożegnałam i miałam otworzyć portal. Zobaczyłam, że zrobił się nagle bardzo przejęty.
- Tak? - zmarszczyłam brwi. Jakimś siódmym zmysłem wyczuwałam, o co mu może chodzić.
- Nie patrz tak, jakby to było dla ciebie bardziej bolesne i osobiste - powiedział gwałtownie. - A może nie chcesz się mieszać właśnie dlatego, że cię to nie dotyczy... Ale zaraz, przecież jeszcze nic nie powiedziałem.
- No właśnie, troszkę się rozpędzasz - położyłam mu rękę na ramieniu. - Spokojnie. Chcesz odnaleźć swoją siostrę i ja to rozumiem. Nie mam tylko pewności czy jestem odpowiednią osobą, żeby ci w tym pomóc.
- Ależ jesteś! - zaprotestował. - Znasz światy, masz swoje źródła informacji... No i możesz sobie ułożyć opowieść, z której wszystkiego się dowiesz!
Tu mnie miał, ale też w tym właśnie tkwił problem. To prawda, że mniej więcej znałam opowieść dotyczącą Leo i Callinii. Ułożyła mi się w głowie podczas pobytu na Wyspie Tipharos, a to nie wróżyło za dobrze. Poza tym miałam wrażenie, że czegoś mi w niej brakuje i że akurat to jest ważne.
- Mam swoje źródła, ale niekoniecznie mam zdrowie - skorygowałam.
- Do czego?
- Do szlachetnych rodów bawiących się w mafię - odwróciłam wzrok. - Za dużo ich w światach.
Na twarzy Leo pojawił się wyraz całkowitej rezygnacji... Nie, nie całkowitej. Jeszcze nie. I nie wiem co mnie bardziej poruszyło - rezygnacja, czy ta resztka nadziei.
Westchnęłam.
- Milanee - zwróciłam się ponuro do niebieskowłosej. - Jak się nazywał ten typ, który zabrał siostrę Leo?
- Zenigata - odpowiedziała automatycznie. Przypuszczam, że długo kuła to nazwisko na pamięć i mogłaby je podać o północy, wybudzona nagle z głębokiego snu.
- Niczego nie obiecuję - przystopowałam Leo, który już miał zacząć skakać z radości. - Nie jestem aż tak dobrze poinformowana.
Niestety, wiedziałam, kto może być.

Niebo nad Antą zasnute było chmurami i w kżdej chwili mogło się rozpadać. Wiał też lekki wiatr.
Zastanawiałam się, dlaczego Geddwyn chciał się spotkać właśnie tutaj. Musiał mieć jakiś istotny powód, inaczej zaprosiłby mnie do Teevine i nie musiałabym nigdzie zostawiać Tenariego. W tym - skądinąd stosunkowo normalnym - świecie nie darzy się sympatią osobników ze skrzydłami, ale to całkiem inna historia i nie na teraz.
Mogłam oczywiście wyjść z założenia, że duch wody chciał się po prostu wyszaleć, ale w takim wypadku umówiłby się ze mną w jednym z tych hałaśliwych klubów. Tymczasem czekał na mnie w parku.
- No, nareszcie! Nareszcie! - pdbiegł i uścisnął mnie. - Światy nie były te same bez ciebie, wiesz?
- Przecież nie zniknęłam ze światów - prychnęłam. - Po prostu zaszyłam się w którymś na dłużej.
- No taaak, ale dlatego właśnie musiałem tyle czekać - skrzywił się zabawnie. - Chodź, chciałbym, żebyś kogoś poznała.
Pociągnął mnie za rękę jak niecierpliwy dzieciak. No tak, czyli jednak mieliśmy zmienić miejsce spotkania. Ale to ciągle nie był hałaśliwy klub, tylko całkiem spokojna kawiarenka pod wierzbami płaczącymi.
Przy stoliku, do którego podeszłam z Geddwynem, siedziały trzy osoby. Ubrana w dość przewiewny strój dziewczyna o bardzo jasnej krótkiej fryzurce plotkowała radośnie z drugą - ciemnowłosą, w patchworkowym sweterku i różowym berecie. Naprzeciw nich siedział chłopak o minie skazańca, wpatrując się w swoje capuccino.
- Hej, panny, wróciłem - rzucił mój przyjaciel, ale one nawet nie zareagowały... Chociaż nie, dziewczyna w berecie obejrzała się po chwili i pomachała mi wesoło.
- No, w każdym razie to są Miranda i Rinne, siostra tego tu - wyjaśnił, stając za chłopakiem i kładąc mu ręce na ramionach. Tamten uniósł głowę z zaskoczeniem. Na kolanach trzymał jakąś teczkę.
- Pozwól, Kropelko Rosy, że przedstawię ci mój ulubiony Cichy Sztorm - zaintonował ceremonialnie Geddwyn, a do chłopaka zwrócił się już zwyczajnym tonem: - Hal, to jest właśnie Miya.
Siedzący spojrzał na mnie uważnie, oceniająco. Miał delikatną twarz i nieco ciemniejsze włosy niż jego siostra, wijące się lekko. Po chwili skinął głową i podał mi rękę. Była cała w bandażach, zresztą druga też.
- Może jednak nie zacznę się czuć jak na wystawie - jego głos był cichy, ale Rinne usłyszała.
- To nie ty masz być na wystawie, tylko twoje obrazy - powiedziała.
- Nie zrobię nowego wernisażu dopóki ona nie wyjedzie - zaprotestował stanowczo.
- A czy ja robię coś złego? - wzruszyła ramionami Miranda, o którą chodziło chłopakowi. - Ja tylko miło spędzam czas na pouczających rozmowach z twoją siostrą.
- Rzeczywiście, są pouczające. Prawie jak moje z Claydem - przyznał Geddwyn, uśmiechając się do mnie porozumiewawczo.
- Wiesz, Promyczku - to z kolei rzekł do Rinne. - My byśmy tu sobie chwilę pokonspirowali, OK?
- Jasne. To ja wreszcie nawrócę Mirandę na lody z likierem - dziewczyna dała znak koleżance - agentce. - i podniosła się z krzesła. Miranda również wstała, ale przed odejściem od stolika podeszła do mnie.
- Słuchaj, wierzysz w przepowiednie? - zapytała od niechcenia, jakbyśmy się dobrze znały i podejmowała niedokończoną rozmowę. Przypomniało mi się jak kiedyś, na Carne, szukała dowodów na pewne dziwne proroctwo, dotyczące być może...
- Tylko jeśli mają jakąś alternatywę - odparłam bez namysłu. Może powinnam ją spytać, czy coś wtedy znalazła?
- Punkt dla ciebie - pochwaliła, po czym ujęła Rinne pod rękę.
- Nie nawrócisz mnie na lody z likierem. Ale może poszukamy ci jakichś nowych obiektów - zaproponowała, rzucając nam na odchodnym jeszcze jedno szybkie spojrzenie. Uśmiechała się z rozbawieniem - śmiała się do Rinne czy raczej z niej? A może rozśmieszyły ją nasze plany "konspirowania"?
- Hobby mojej siostry to łamanie stereotypów - odezwał się Hal, widząc, że patrzę na oddalające się dziewczyny. - Ostatnio zajmuje się podrywem.
- Bo rozumiesz, zastanawia się - zaczął tłumaczyć Geddwyn, bo chyba miałam bardzo głupią minę - dlaczego jeśli facet zmienia partnerki jak rękawiczki, jest "zdobywcą", a jeśli kobieta jak wyżej, jest "łatwa", a nie odwrotnie. Mirandzie chyba przypadł do gustu jej punkt widzenia.
Skinęłam głową, nie wiedząc, co powiedzieć oprócz "jak zwykle zawierasz ciekawe znajomości".
- Wiesz, kim ona jest? - szepnęłam, gdy już sobie przypomniałam, co miałam powiedzieć. - Znaczy, Miranda.
- Podejrzewam - ku mojemu zdziwieniu odpowiedział Hal, bardzo chłodnym tonem. - Za dużo wie. Zresztą, gdyby zapytać, pewnie by przytaknęła.
- Daj spokój - westchnął Geddwyn. - Sama mówiła, że przyjechała, by cię chronić.
- Chronić... Jasne, przed tamtymi, ale dla swoich - chłopak uderzył pięścią w stół, wylewając odrobinę kawy. - Poza tym, co ktoś taki jak ona może zrobić?!
- Nigdy nie należy ich nie doceniać - pokręciłam głową. - Ale czym podpadłeś, że stałeś się celem chaotycznych?
- Raczej się zasłużył - poprawił Geddwyn. - Obrazami. Nie tymi, które ma ze sobą i które ci zaraz pokaże, prrrawda, Hal? Tamtych natomiast nie chciałabyś zobaczyć.
Hal skrzywił się lekko, ale rozwiązał tasiemki przy teczce i podał mi.
Nie mogłam powstrzymać westchnienia zachwytu. Moim oczom ukazały się kartki wypełnione po brzegi nasyconymi, wylewającymi się na zewnątrz barwami. Krajobrazy, jakich nie potrafiłabym sobie wyobrazić, ale jakie mogły gdzieś istnieć, kto wie? Ludzie... Czy raczej istoty podobne do ludzi, ale zarazem inne. Z jednej strony mało rzeczywiste, a z drugiej... Także prawdopodobne. Nie wiem jak to ująć. Grunt, że wszystkie obrazy wręcz promieniały radością i wiarą w piękno życia. I wszystkie były podpisane Háedrid - pierwszy człon pochodził z języka elfów, to pewne, lecz za nic nie mogłam odgadnąć drugiego. Ale skoro Geddwyn mówił... Jak? Cichy Sztorm?
- Zawsze będę wolała monochromię - powiedziałam cicho, dostrzegając, że duch wody uśmiecha się lekko. - Ale te obrazy są rewelacyjne.
- Właśnie! - przytaknął Geddwyn. - No i co?
- Co, co? - nie zrozumiałam. Hal chyba też nie.
- No, jak to co? - mój przyjaciel przewrócił oczami. - Mógłby rewelacyjnie namalować jakąś twoją opowieść, prawda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz