10 V

Jak to się stało, że balansowałam razem z Yori na pograniczu jawy i ułudy? Po prostu wpadła do mojego snu i pociągnęła mnie za sobą, niczego nie tłumacząc. Przemierzałyśmy dziwne, ulotne sfery, w których pustce czasami pojawiały się jakieś błyski. Może byłyśmy tam, gdzie bogowie śnili nowe światy?
- No dobra, wyciąganie faceta było trudniejsze niż myślałam - przyznała w końcu Yori. - Ale się nam udało. Tylko, że potem Vanny-chan nic nie mówiąc uciekła gdzieś w głąb snów. Nie wiem dokąd ani dlaczego.
- I niby ja mam pomóc ją znaleźć? - domyśliłam się. - Przecież nie umiem Śnić, nie wyczuję jej.
- Ależ tak - stwierdziła spokojnie. - Jesteś jej na tyle bliska, że potrafisz.
- Są osoby jej bliższe niż ja - zauważyłam.
- Ale tylko ciebie znam, baka - prychnęła. Nie mogłam nie przyznać jej racji.

Nie mam teraz głowy do widowiskowych opisów, więc będzie w miarę skrótowo. Nie wiem czy więcej w tym było udziału mojego, czy Yori, czy zajęło nam to godziny, czy ułamki sekund, w każdym razie znalazłyśmy Vanny w ciemnej, pustej przestrzeni, która... Jakby pragnęła, żeby ktoś w niej zamieszkał. Takie przynajmniej miałam uczucie.
Właściwie nie weszła w tę przestrzeń, stała z boku i przyglądała się niczym przez szybę. Nie chciała zostać odkryta? Zdziwiła się, kiedy nas zobaczyła, ale nie wiem czy sprawił to konkretnie nasz widok, czy coś innego - bo potem niepewnie rozejrzała się dokoła. To samo zresztą zrobiła Yori.
- Czy tak powinno wyglądać wejście do czyjegoś snu? - szepnęła z przejęciem, ale w następnej chwili już o tym zapomniała. Przypadła do mojej kuzynki, złapała ją za ramiona i potrząsnęła.
- Coś ty nawyprawiała?! - zawołała. - Nie powinnaś się tak sama oddalać i zapuszczać w takie... Takie...
- Dlaczego nie? - Vanny uśmiechnęła się krzywo. - Jestem już wykształconą Śniącą z dyplomem. Może nieoficjalnym, ale z podpisem, pieczątką... Może też nieoficjalną, ale ten, kto ją podbijał, wiedział, co robi...
- Ręce mi opadają przy tobie, wiesz? - odezwała się Yori jak matka do krnąbrnego dziecka. - Mówię ci, nie powinnaś zapuszczać się tak daleko od jawy. Nie z twoją tendencją do gubienia się w Śnieniu.
Daleko od jawy? Dziwnie to dla mnie zabrzmiało. Ale cóż, międzysfery też teoretycznie nie mierzy się kilometrami, a w praktyce różnie to bywa.
- No i się gubię, i co? - Vanny próbowała brzmieć hardo, ale sprawiała wrażenie właśnie takiego krnąbrnego dziecka, które wie, że i tak nie uniknie bury. - Mniej kłopotów sprawię, będąc tu niż tam.
- Na pewno nie teraz, kiedy w Śnieniu nie dzieje się zbyt dobrze.
- Poza tym zdecydowanie powinnaś już wracać do domu - wtrąciłam, podchodząc do kuzynki. - Skoro udało ci się ocalić Doineanna... Wiesz, niektórzy zdążyli się już za tobą stęsknić.
Popatrzyła na mnie jakby dopiero zdała sobie sprawę z mojej obecności.
- Lepiej im tam beze mnie - mruknęła.
- Wcale nie.
- Jasne, że tak. W końcu to sobie uświadomią. Jak mają żyć z kimś, kto nie umie egzystować bez wymyślania sobie zmartwień?
- Nie doceniasz ich - nie mogłam się nie roześmiać. - Nawet bardzo.
Spuściła głową, ale zdążyłam jeszcze zobaczyć jej krzywy uśmiech.
- Z kim mnie obgadywałaś? - zapytała i sama sobie odpowiedziała: - Z Claydem najpewniej. I jakiż to obrazek przed nim odmalowałaś?
- Opowiedziałam mu twój sen.
Poderwała się jak do skoku. Na zdoby... ofiarę.
- Który?!
- Ten pierwszy, najwcześniejszy - wyjaśniłam. - Ten, który zdążył się już przedawnić.
- Skąd możesz to wiedzieć?
- Co jest złudą, a co jeszcze prawdą? - odparowałam jej słowami sprzed jakiegoś czasu. - Dla mnie i dla Aeirana tamten sen skończył się zupełnie inaczej, zauważ.
- A może to były dwa różne sny - prychnęła. - Zresztą, jak sama mówisz, to był pierwszy. Potem było więcej. Innych... Takich, których i ty powinnaś się wystrzegać.
- T'chan datta yo! - zaklęła Yori w ten'pei. - Robi się z ciebie druga Alice O'Riordan, wiesz?!
Ściągnęła brwi, przeszła przez niewidoczną barierę i zaczęła się rozglądać po ciemnej przestrzeni. Stała się przy tym jakaś mniej widoczna, mniej wyczuwalna - chyba też nie chciała zostać odkryta. Patrzyłyśmy za nią w ciszy.
- Dokąd dotarłyśmy? - zapytałam wreszcie kuzynkę. - Po co uciekłaś?
Milczała jeszcze chwilę, zanim przyznała się z ociąganiem.
- Chciałam... Znaleźć sny Lexa. Może z nich bym coś zrozumiała.
- Po co? - powtórzyłam, tym razem ostrzej. - Nic ci do niego tak naprawdę. Dlaczego tak się nim przejmujesz?!
- A po coś mi o nim tyle naopowiadała? - odpaliła. - Teraz mi go żal i... - urwała, niepewna, co powiedzieć dalej. A może nie chcąc powiedzieć?
- I może cię fascynuje? I może niepokoi? - dokończyłam, tnąc słowami jak nożem. - I co, pobiegłabyś na każde skinienie, żeby spróbować mu jakoś pomóc? Wiesz, chyba Yori-chan ma rację.
- Jeszcze ty?! - Vanny chciała krzyknąć, ale wyszedł jej zduszony pisk. - Przecież o tym już rozmawiałyśmy! Że nigdy bym z własnej woli nie zostawiła... Dla życia we własnych snach...
- Od życia własnymi snami jest już do tego niepokojąco blisko - stwierdziłam, ze swoim wieloletnim doświadczeniem osoby żyjącej własnymi marzeniami. I w tym momencie coś we mnie pękło, przestałam się złościć.
- I tak masz do niego rozsądniejsze podejście niż ja, kiedy go poznałam - westchnęłam, rzucając okiem na rozemocjonowaną Yori. - Rzecz w tym, że Lex nie ma snów. A jeśli nawet, to nie są jego własne sny.
- Nie ma snów? - powtórzyła głucho. - No to pewnie twardo sypia... Ale może to nie jest najważniejsze...
- Co mówicie? - Yori już do nas wróciła. - Ale czad, jeszcze nie widziałam dotąd takiej wizji Śnienia... Takiej z punktu widzenia kogoś, kto nie śni.
- Skoro nie śni, to jak może mieć wizję Śnienia? - podrapałam się po głowie, czując się niedoinformowanym koszmarem.
Vanny westchnęła i pokręciła głową w zamyśleniu.
- Słuchaj - wpadłam na pomysł. - Jeśli chcesz coś dla niego zrobić, stwórz mu jakiś sen. Taki tylko jego, tylko dla niego.
- J... Ja?!
- A kto? Byle jak najbardziej kolorowy i kiczowaty.
- Z kręcącymi się zawijaskami w neonowych kolorkach na żółtym tle? - skrzywiła się Yori. - Jak po prochach?
- Oj, zaraz po prochach. Radosny, pozytywny. Nawet ponad normę.
Vanny zamyśliła się jeszcze bardziej, aż w końcu parsknęła śmiechem. Nie powiedziała jaka wizja jej przyszła do głowy, jakoś wolałam nie pytać.
- Dobra - zdecydowała. - To wy, tego, możecie już lecieć. Ja się pobawię.
- Jesteś pewna? - Yori spojrzała na nią podejrzliwie. - A nie zgubisz się jeszcze bardziej?
- Słowo daję, że grzecznie powrócę do jawy - powiedziała Vanny uroczyście, zerkając na mnie. - A potem do domu.
- To dobrze - skomentowałam. - Bo i tak dałabym znać na Rozdroże, że prosisz o transport.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz