2 V

Lilly znalazła mnie późnym popołudniem - akurat siedziałam na skale i spoglądałam na roztaczające się w oddali widoki, obracając w palcach metalową płytkę z wiadomością.
- Postanowione - powiadomiła mnie triumfalnie. - Jadę na poszukiwanie kogoś, kto potrafi zdjąć moją klątwę.
- Ostatnio wszyscy chcą zdejmować jakieś klątwy... - powiedziałam, zanim uświadomiłam sobie, że od owego "ostatnio" minęły już trzy miesiące. - A słuchaj, dlaczego dopiero teraz?
- Bo mama przekonała babcię, że to jednak może zdać egzamin - uśmiechnęła się moja przyjaciółka. - Nie słyszałaś, jak od rana przekonywała?
Rzeczywiście, trudno było nie słyszeć. Z tego, co wiedziałam, Ka'Shet i Kess'Sah potrafiły się tak kłócić całymi dniami, przez co ich obowiązki spadały na głowę Lilly. Inne smoki już widziały w niej przyszłą przewodniczkę gromady, choć przecież jej powołaniem było kapłaństwo. A teraz matka i babka pozwalają jedynej rozsądnej (przynajmniej w tej chwili) osobie w rodzinie opuścić dolinę?
- Nie sądziłam, że tak tęsknisz do ziania Błękitnym Ogniem - uniosłam brwi. Nie pamiętałam, by Lilly kiedykolwiek narzekała na swój los; inaczej niż Shee'Na, której czary Shet'Hera mocno zmniejszyły skrzydła i tęskniła za lataniem.
- Umiem się bronić i bez niego, to fakt. Ale sama widzisz, smocza magia ma jednak swoje ograniczenia i chętnie zobaczyłabym co by na to poradzili ludzie. W końcu ta klątwa jest wynikiem ludzkiej magii, nie?
- Ale ludzkiej magii w wykonaniu smoka - przypomniałam.
- I o to chodzi! - przytaknęła z miną zadowolonego kota. - Więc jeśli się okaże, że tylko taka właśnie magia może cofnąć to zaklęcie...
Uśmiechnęłam się domyślnie. Więc o to jej chodziło - o poszerzenie horyzontów. Po tym jak Shet'Her zrobił taki niemiły w skutkach użytek z nabytej na Gwiezdnym Uniwersytecie wiedzy, jego matka trzymała swoje smoki z dala od ludzkich czarów. Oczywiście zrobiła wyjątek dla Shee'Ny... Ale w jej mniemaniu młodsza z wnuczek była nieszkodliwym dzieciakiem, któremu nie powinna uderzyć do głowy żądza władzy. Dlatego też mogła spokojnie uczyć się w Arquillonie - i z tego, co słyszałam od Lilly, szło jej coraz lepiej.
- No i wiesz, mam zamiar ruszać kiedy tylko wyjedziesz... To znaczy, że myśl, że cię wyganiam - zająknęła się Lilly. Roześmiałam się na te słowa.
- Zacznij od Solen - poradziłam jej jak kiedyś Yori. - Tym bardziej, że jutro się tam wybieram i mogę cię podrzucić.
- O, już wybywasz? - zdziwiła się obłudnie.
- Clayd jest teraz w Melrin, razem z Ivy - wyjaśniłam, pokazując jej niedawno przysłaną depeszę. - Chce się ze mną jak najszybciej zobaczyć.
Wiadomość została napisana tonem nie znoszącym sprzeciwu (czy oni się zmówili, czy jak?), ale jeśli mogłam z kimś obgadać pewne sprawy, to tylko z nim. Nie miałam zresztą wątpliwości, że pierwsze, co zrobi, to zażąda wyjaśnień, dlaczego wróciłam sama.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz