4 IV

- Co to za ptak? - zapytałam, słysząc melodyjne ćwierkanie w koronie któregoś z wielu drzew... Chociaż nawet nie ćwierkanie, tylko jakby dzwonienie.
- Gwiazdówki śpiewają podobnie - Kylph zniżył głos. - Ale tym razem to nie żaden ptak, tylko jakiś Nikhil się bawi.
- Dobry jesteś - stwiedziła Lona. - Ja bym nie odróżniła... Może ostrzega przed nami kolegów?
- Coś ty, dopiero teraz? Po prostu chce przywołać do siebie ptaki i urządzić koncert. Ta rasa jest mocno związana z przyrodą - odpowiedział na moje pytające spojrzenie. - Choć niektórzy z nich do tego stopnia, że nie pochwalają nawet takiej zabawy w ptasie świergoty. Uważają, że to bluźnierstwo wobec czystej siły natury, czy jakoś tak.
- Bez sensu - oceniła Lona. - Poza tym trudno ich odróżnić od leśnych elfów.
- Kiedy się poznaliśmy, trudno ci było m n i e odróżnić od elfa, pamiętasz?
- Nadal masz o to pretensje? Nigdy nie widziałam innych kłopotników poza tobą. Sam mówiłeś, że wyglądają jeszcze dziwniej niż ty...
Słuchałam tej rozmowy jednym uchem, zastanawiając się czy wybuchnąć śmiechem, czy raczej załamać ręce. Im dłużej szliśmy zaczarowanym szlakiem pośród bujnej, wiecznotrwałej zieleni i ptasich treli, pławiąc się w beztrosce, tym bardziej zdawałam sobie sprawę z niedorzeczności całej tej sytuacji. Kiedy jechałam równie niezwykłą drogą do siedziby Arkii, nie miałam takiego uczucia... O ile dobrze pamiętam. Gdybym zdecydowała wreszcie napisać opowiastkę dla dzieci, miałabym z czego zaczerpnąć pomysł - pod warunkiem, że w pobliżu byłby Tenari, który mógłby ją przeczytać.
Już zaczęłam się łapać na czekaniu na sygnał z któregoś komunikatora. Na szczęście rozległ się on w samą porę, w przeciwnym razie jeszcze chwila, a usiadłabym na drodze i zaczęłabym coś z tych rzeczy powyżej. Albo i nie, bo Ellil szedł tuż przy mnie, gotowy mnie podtrzymać i z powrotem postawić prosto. W rzeczy samej, patrzył na mnie jak na wariatkę, jakby sam był normalny.
- Nareszcie! - zawołała Lona, przyłożywszy urządzenie do ucha. - Czyście straciły jeszcze więcej dni niż my?... Jak to zdechło wam zasilanie, Taranisa podłączyć nie łaska?... Och. No, to Ellil będzie zawiedziony, że tyle stracił...
- Będę - potwierdził bóg wiatru, choć jeszcze nie wiedział, o co chodzi. Natomiast Kylph wyraził ubolewanie, że Lona nie ustawiła odbioru w swoim komunikatorze na ogólny. Przez chwilę miałam ochotę przyznać mu rację.
- Gdzie jesteście? - pytała tymczasem. - My? W Fannel, idziemy dróżką prosto do Jyoti, ale bez żalu z niej zejdziemy... Z dróżki. Nie ma spra... Co?... Aha, jasne. Do zobaczenia.
Wyłączyła urządzenie i schowała je do kieszeni kurtki, a następnie spojrzała na mnie z dziwną miną.
- Mam użyć swojej miniatury, tak? - domyśliłam się.
- To też - powiedziała głucho. - Ale Leesa mówi, że mają dla ciebie niespodziankę, wiesz coś o tym?
- Gdybym wiedziała, nie byłoby niespodzianki...

- Powiedz - zagadnął mnie Ellil, kiedy na przedmieściach dość futurystycznego miasta szukaliśmy warsztatu, o którym mówiła Leesa. - Gdyby nie zadzwoniły, zdecydowałabyś sama zejść z tej drogi?
- Oczywiście - skinęłam głową. - To nie była właściwa pora na odkrywanie tajemnic tamtego świata.
- A gdybyś nie wiedziała, dokąd prowadzi? - dołączył się Kylph. - Nie szłabyś nią bez poczucia czasu ani nawet pragnienia by napić się herbaty?
- Nie - odpowiedziałam, święcie w to wierząc. Nawet droga do najpiękniejszej baśni nie pozwoliłaby mi zapomnieć, że ominęło mnie już kilka ewentualnych przyjęć urodzinowych, jedno Przesilenie i sylwester wśród najbliższych, jeden trzynasty lutego (żeby nie powiedzieć "każdy dzień na Krawędzi"), jedno powiększenie rodziny, o ile dobrze obliczyłam czas... Co jeszcze? A muszę wymieniać coś jeszcze, żeby się doszczętnie pogrążyć? Pewnie, że nie.

- ...Jak to elektrowstrząsy? - Ellil popatrzył na Djellię oczami okrągłymi ze zdumienia.
- No, po prostu - zaczęła mu spokojnie tłumaczyć. - Nierozsądnie byłoby mówić tym mechanikom, że mamy boga podłączonego do systemu. A czymś trzeba było podładować zarówno jego jak i komputer.
- I co, już żyje? - chciała wiedzieć Lona.
- Zasilanie jak najbardziej. Taranis też, ale jakoś słabo aktywny... Jakby przeszedł w tryb snu.
- Zasłużył sobie - wtrącił się Ellil. - Po kiego się upierał, że przegoni te ptaszyska czy co to było?
- Ale nie przegonił - mruknęła Djellia. - Inaczej nie stracilibyśmy czasu.
- Ty wiesz najlepiej - westchnęła Lona. - Ale żeby do tego jeszcze wpaść w wir... Ten Taranis wcale nie myśli tak logicznie jak by chciał.
- Co to właściwie było, ten "wir międzywymiarowy"? - zwrócił się do mnie Ellil. - Ty tu się chyba najlepiej znasz.
- To taka trąba powietrzna rozpięta między dwoma światami; cokolwiek wciągnie z jednego, musi zostać zrównoważone przez coś z drugiego - wyjaśniłam krótko, na co skinął głową z zadowoleniem.
- Doprawdy - Lona spojrzała na niego z ukosa. - Kiedy mnie o to spytał i wytłumaczyłam mu fachowo, tylko zamrugał.
- Ja tam nie mam sił do fachowych definicji - wzruszyłam ramionami. - Kiedyś opowiem wam o trzech księżniczkach, które dostały się takim wirem do innego świata i dziwne rzeczy z tego wynikły.
- Może później, z łaski swojej - z warsztatu wyszedł Kylph z niewyraźną miną. - Najpierw rozruszajmy porządnie nasz sferolot... I Lee chyba ma już dość użerania się z tą niespodzianką.
- To niech przestanie - uśmiechnęła się Djellia - Jej poczucie odpowiedzialności czasem działa aż za bardzo.
"Niespodzianka" siedziała tymczasem w m o j e j (i Ellila, ale to na razie nieistotne) kabinie, czytając w najlepsze m o j ą książkę o małym geniuszu i nie zwracając uwagi na to, że w wejściu zaczyna się kłębić tłum. Leesa wyprysnęła stamtąd z niebotyczną ulgą.
- Dzień dobry - odezwałam się, przywołując promienny uśmiech á la konspirująca Xella-Medina. - Czy my nie przeszkadzamy?
Zapytany spojrzał na nas wreszcie swoimi żółtymi oczyskami i skrzywił się jakbyśmy byli czymś paskudnym albo przynajmniej niepokojącym. Miał na sobie tę samą złoto-zieloną szatę co w Talfrynie, ale do tego mój szalik, jakby wkoło nie było wiosny... No dobrze, było pochmurno i wietrznie, ale bez przesady!
- Wygląda na to, że raczej ja wam przeszkadzam - ocenił, nadal przyglądając się nam niechętnie.
- Miło, że zdecydowałeś pokazać się nam w ludzkiej postaci - stwierdziła Lona.
- Wcale nie miło - zaprzeczyła Leesa. - I wcale nie zdecydował, po prostu stał się taki po zderzeniu.
- Mnie bardziej interesuje dlaczego dlaczego w ogóle był jaszczurką - mruknęłam, po czym zwróciłam się do Tarquina. - Clytia sugerowała, że pozbawiła cię życia.
- Może tak jej się wydawało - syknął. - Ale przede wszystkim pozbawiła mnie mocy.
- A zderzenie ci ją przywróciło?
- Odrobinę. Wystarczająco by zmienić kształt na obecny... I może by zrobić to - wyciągnął dłoń, na której pojawiły się okulary. Kiedy je włożył, jego oczy natychmiast stały się ludzkie, a na twarzy zagościła ulga.
- Ciekawe - Lona podeszła bliżej. - To jakaś specjalna zabawka?
- Bez nich widzę pewne rzeczy inaczej... Patrzę inaczej - tym razem uśmiechnął się krzywo. Przez chwilę przyglądali się sobie nawzajem jak ciekawostkom przyrodniczym.
- Coś takiego - prychnęła Leesa. - Skoro nie ma mocy, możemy go tu wysadzić, niech sobie pokutuje.
- To zbyt wygodne rozwiązanie - pokręciła głową Lona.
- Chcesz żeby został na pokładzie? A zdajesz sobie sprawę, że "Nefele" nie ma ograniczonej pojemności?! - próbował ją pohamować Kylph, jakby nagle zamienili się charakterami.
- Owszem. Ale wiem też, że mamy tu osobę kształtującą przestrzeń - spojrzała na mnie z niespodziewanie psotnym uśmiechem. - Już nie zapomnę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz