3 IV

Malownicze krajobrazy. Wszędzie bujna zieleń i na razie ani śladu cywilizacji. Mając do wyboru kilka dróg, zdecydowałam się na tę, która według drogowskazu prowadzi do "Jyoti". Czymkolwiek lub kimkolwiek jest Jyoti, Lona i Kylph trochę się ociągali, ale dotąd nie protestowali głośno. Może dlatego, że przez całą drogę żadne z nas nie odczuło zmęczenia ani nawet głodu? Już dwa dni minęły, a nawet nie zwolniliśmy.
- Wiecie, równie dobrze moglibyśmy zejść z drogi i iść w las - zawyrokował wreszcie Kylph. - Już i tak na pewno zauważyli naszą obecność. Znaczy, driady i ci... Ci inni, Nikhil.
- I co z tego? - burknęła Lona. - Tutaj krzywdy im nie robimy. Ale wystarczy złamać choć gałązkę, żeby się ktoś od nich przyplątał i zrobił scenę.
Szła w pewnej odległości od nas, nie pierwszy raz fukając, gdy któreś z nas wyrwało ją z zamyślenia. Była nieobecna duchem odkąd dowiedziała się od Kylpha, że jej siostra więcej niż raz odwiedziła Cirnelle i w dodatku coś od niej dostała... W porządku, ja też zawsze miałam dość sceptyczne podejście do wyroków bogini przeznaczenia (która swoją drogą tutaj nie opuściła swego panteonu, stąd pewnie ten imponujący pałac), ale wolałam się rozglądać i podziwiać przyrodę, zamiast odpływać we własne myśli. Głównie dlatego, że prędzej czy później zaczęłabym się zastanawiać nad tymi przeklętymi cieniami...
- Oboje kraczecie - Ellil pojawił się przy nas bezszelestnie. - Przecież czuję, że ten świat jest tak pozytywny jak rzadko który. I równie magiczny, jeśli nie bardziej.
- Istnieje świat jeszcze bardziej pozytywny - odezwała się Lona, na chwilę zapominając o tym, co ją gryzło. - Taki, w którym bardzo łatwo czuć się bezpiecznie. Tyle że daleko stąd.
- O, w taki sposób jak na Ard Blodwen? - podchwycił Ellil, szczerząc zęby.
- Nie, nie tak nachalnie - pokręciła głową. - Tam prawie wcale nie ma sił nadprzyrodzonych, jeśli nie liczyć Nineveh.
- W przeciwieństwie do tego uroczego miejsca, w którym jest ich na pęczki - dodał Kylph. - Właśnie dlatego jestem tu po raz drugi i ostatni.
- Skoro tak niepewnie się tu czujecie, dlaczego po prostu nie przeskoczymy gdzie indziej? - nie wytrzymałam.
- Racja - uśmiechnęła się lekko. - Nadal się nie przyzwyczaiłam, że nie musimy już zdawać się tylko na sferolot. Wybacz.
- A ja myślałem, że po prostu chcesz wybrać się do Jyoti - mruknął Kylph. - Ale ty chyba nawet nie wiesz kto to, nie?
- Nie - fuknęłam. - Wybrałam tę drogę, bo jest w oczywisty sposób czarodziejska! Tymczasem widzę, że wszyscy coś wiecie i traktujecie tę wycieczkę jak zło konieczne.
- Przepraszam cię bardzo, nie wszyscy - wtrącił Ellil. - Ja na przykład nie wiem.
- Dobra - Kylph zrobił nagle diabelską minę, jakby planował jakąś psotę. - Jyoti jest niebezpiecznym duchem z gór, robiącym bałagan w przyrodzie według własnego widzimisię. Żadna rozumna istota w tym świecie nawet nie chce wymawiać jej imienia, tak się jej boją.
Kiedy mówił, Lona tylko kręciła głową, wznosząc oczy do nieba.
- Żaden człowiek nie odważy się wejść na tę drogę, wiedząc, gdzie mógłby nią zajść - powiedziała, gdy tylko przerwał. - Żaden Nikhil z własnej woli nie postawi na niej nogi, choć nie jestem pewna, z czego to tak naprawdę wynika.
- Ale... Nie widzę przed nami żadnych gór - bąknął niepewnie Ellil, wyrażając moje własne myśli.
- Bo one są po drugiej stronie świata - wyjaśnił Kylph lekkim tonem, przyprawiając nas oboje o zawrót głowy i opad szczęki.
- No co? Sama zauważyłaś, że droga jest magiczna. Pewnie, że nie obraziłbym się za karetę albo chociaż bryczkę, ale to nie ta bajka.
Westchnęłam jedynie w odpowiedzi. Niekoniecznie marzyłam o odwiedzinach u tej całej Jyoti, ale chyba nic nam nie szkodziło iść dalej, dopóki nie skontaktujemy się z Djellią i Leesą. A przynajmniej mnie to nie przeszkadzało. Lubię takie wędrówki bez celu, ale nie jestem pewna czy moi towarzysze podzielają tę opinię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz