27 IV

- Jedno mnie zastanawia - powiedziałam, próbując skupić wzrok na leżących wkoło książkach. Nie udawało mi się to; moje spojrzenie wędrowało po komnacie, na niczym się nie zatrzymując. Dobrze, że chociaż myśli...
Shyam i Tarquin na chwilę przestali myszkować w księgozbiorze i popatrzyli na mnie pytająco.
- Mam na myśli to, że ktoś użył mocy J-chan, żeby zamaskować własną - wyjaśniłam. - Przecież ta mała jest potężna, sami przyznacie...
- Takich jak ona na wiele stać - przytaknął Tarquin, przysuwając się bliżej kominka (o, a jednak w nim rozpalił?). - Ale czy to coś zmienia? My też się w ten sposób maskujemy... Przynajmniej dopóki ta czarodziejka nie zdejmie nam osłon.
- Dostaliśmy cząstkę mocy bezpośrednio od jej właścicielki - pokręciłam głową. - Ale kto jeszcze jest zdolny tę moc utrzymać i urobić według własnego widzimisię? To jakby trzymać w ręce trąbę powietrzną w plastikowym worku.
- Mówiłem - rzekł kwaśno Shyam. - Mogą mieć wtyczkę wśród naszych bóstw i demonów... Zanim coś powiesz na ten temat, przypomnę, że więcej ich pozostało przy życiu. Kto wie, co im chodzi po głowach.
- Nic na ten temat nie powiem - ucięłam. - Tak czy inaczej, przeciwnik musi być co najmniej tak silny jak J-chan, żeby móc...
- Niekoniecznie - przerwał mi ktoś miękkim altem, w którym pobrzmiewały nutki śmiechu.
- Jak długo się tu czaiłaś? - Shyam popatrzył niechętnie na Muirenn, materializującą się powoli, jakby chciała pochwalić się swoim magicznym konsztem. Albo zgrabną figurą - wyłanianie się z nicości było pewnie na to dobrym sposobem (nie żebym się na tym znała). Zwłaszcza, że miała dziś na sobie krótką i obcisłą sukienkę w takim samym kolorze jak jej włosy.
- Nie aż tak długo jak się obawiasz - uśmiechnęła się do niego leniwie. - Ale dość, by móc się włączyć do dyskusji.
- Słuchamy - mruknął niezbyt zachęcającym tonem. Nieco później miał mi powiedzieć, że "ta ludzka istota z niebywałym wścibstwem wtrąca się w sprawy, o których nie ma pojęcia", ale za nic nie miał zamiaru przegapić jakiejkolwiek teorii.
- Żeby zapanować nad czyjąś mocą nie trzeba koniecznie być silniejszym - wzruszyła ramionami królewska arcymagini. - Inaczej po co żerować na cudzym? Wystarczy jeśli moce mają podobną naturę.
- Czyli chaotyczną? - zamyśliłam się. - Ale to samo można powiedzieć o całej naszej czwórce, a przecież nawet nie umiemy sami zdjąć osłon.
- Może więc istota z tego samego gatunku albo uprawiająca ten sam rodzaj magii? - podsunęła. - My na przykład nie uważamy się za specjalnie słabszych od naszych wrogów, ale ich portal zdołał sforsować nasze bariery, przez co znaleźliście się tutaj...
Poderwałam się z krzesła, przewracając je przy okazji.
- To znaczy, że mamy wspólnych wrogów?! - wykrzyknęłam. - Dobrze wiedziałaś, czym był tamten portal, a dopiero teraz nam mówisz?!
- Oj, bo nasz przewielebny marudził, że to wy możecie się okazać tymi wrogami - Muirenn skrzywiła się zabawnie. - Ale ja nie zamierzam się nim przejmować dopóki na to nie zasłuży. Może przejdziecie się ze mną i porównamy nasze dane? - zaproponowała, podchodząc do mnie i obdarzając przeciągłym spojrzeniem moich towarzyszy.
- Ja pasuję - odrzekł Tarquin spokojnie. - Nie podoba mi się twój wzrok, czarodziejko.
- Dlaczego? - zdziwił się Shyam.
- Twarze ludzi mówią więcej niż by chcieli zdradzić - westchnął tamten, jakby musiał tłumaczyć małemu dziecku. - Gdybyśmy poszli wszyscy razem, to albo zwracałaby się tylko do nas dwóch, a nasza d r o g a Miya by przeszkadzała, albo też szeptałyby do siebie... Pewnie o nas.
- Tak? Wobec tego ja też zostaję - stwierdził zdezorientowany demon, a Muirenn wybuchnęła perlistym śmiechem i bezceremonialnie wyciągnęła mnie z biblioteki.
- Przyznaję, lubię plotkować o mężczyznach - długo jeszcze nie przestała się śmiać. - A ci mnie rozbrajają, wszyscy trzej.
- Ciekawe czy będziesz tak mówić, kiedy Kylph przestanie uczyć się pałacu na pamięć i zacznie płatać figle...
- Przeżyję to - uznała. - Ucieszyłam się bardzo, że przybyła jakaś sensowna kobieta do konwersacji, ale dobrze również, że sprowadziła takich panów, którzy nie są twardymi żołnierzami. Miałam spytać czy któryś jest twoim kochankiem, ale zauważyłam, że tak samo troszczysz się o całą trójkę - zakończyła, klepiąc mnie po ramieniu.
- Jeśli chcesz poderwać któregoś z nich, życzę powodzenia - powiedziałam słabo. - Ale nie wiedziałam, że tak widać tę troskę.
- Może jestem równie dobrą znawczynią psychiki jak twój ciepłolubny towarzysz - roześmiała się znowu. - Chyba wprawiłam się na jego wysokości; byłam przeznaczona na jego strażniczkę zanim się jeszcze urodził. Zna mnie całe życie i niczego przede mną nie ukryje.
Nie zapytałam, ile w takim razie ma lat, choć przez moment mnie korciło. Wyglądała najwyżej na trzydzieści - kiedy poważniała - ale wiadomo jak to jest wśród mistrzów magii.
- Co mówiłaś o tych wspólnych wrogach? - spróbowałam zmienić temat. Odetchnęłam z ulgą, kiedy mi się udało.
- Caranilla i jej gromada kraczą ciągle o międzyświatowym spisku i coraz mniej jestem przekonana, że to zwykła paranoja - Muirenn zmarszczyła brwi; nie raczyła wyjaśnić kim właściwie jest Caranilla, jakby to było oczywiste. - Może w waszym przybyciu tkwi nawet więcej przeznaczenia niż sądzi jego wysokość.
- Można by pomyśleć, że jesteście w stanie wojny właśnie z tą... gromadą - odezwałam się, mając nadzieję na uzupełnienie luk w wiedzy.
- Och, byliśmy. Teraz jesteśmy w stanie zawieszenia broni - żachnęła się. - Tamci nie lubią tak samo nas, jak i ich.
- Dlaczego?
- Dlaczego ich? Właśnie przez tę głupią wojnę, idiotyczny powód, ale dobry jak każdy inny. A dlaczego nas?... - czarodziejka potrząsnęła jasną czupryną. - To już historia jego wysokości i on ci ją powinien opowiedzieć.
Zrzedła mi mina, bo już podświadomie nastawiałam się na opowieść, ale Muirenn zacięła się w sobie i tylko spoglądała w przestrzeń. Najwyraźniej czuła się pewniej, rozmawiając o facetach, niż o wojnie.
Wyszłyśmy na taras, nad którym rozciągało się fioletowe niebo. Wiedziałam już, że ten kolor nie jest naturalny, a jedynie wywoływany przez magiczną barierę; tym razem jednak wydał mi się ciemniejszy. Było południe, tymczasem słońce zniknęło... Zasłonięte przez chmury? Nie, to na pewno nie były chmury. Przypatrzywszy się lepiej, zdołałam rozróżnić wiele czarnych skrzydeł.
- Cienie?... - wyrwało mi się. Głos miałam zduszony, ale Muirenn dobrze zrozumiała.
- Bez obaw, nie sforsują bariery - z jakiegoś powodu w jej wzroku było współczucie. - Za dobrze się znam na swojej robocie.
- Często tu przylatują? - spytałam szeptem.
- Latają gdzie tylko chcą, ale nawet jeśli upatrzą sobie jakiś świat, jego klęska nie jest nieunikniona - ona naprawdę próbowała mnie pocieszać, jednak spojrzenie przeczyło dziarskiemu tonowi głosu.
- Ale...? - nie dałam się zbyć.
- Ale Thanderil powiada, że Wędrująca Ciemność pokumała się z jakimiś Dziećmi Chaosu - westchnęła. - Jeśli z tymi samymi, co... Ech, nieważne. I tak się nie poddamy.
- Thanderil to ten gość, który tak się przed wszystkimi kryje? - podchwyciłam, nie chcąc jej dłużej martwić.
- Ten sam - potwierdziła czarodziejka. - Jest elfem, więc pewnie nie chce marnować na nas swego olśniewającego uroku... Nie żeby jakiś miał.
Zachichotałyśmy obie jak małe dziewczynki i tak nas zastał kapłan, który wkroczył na taras z wyniosłą miną.
- Jego wysokość król Diarmaid kazał przypomnieć, że pojutrze urządza przyjęcie - oznajmił sucho. - Dokładnie w rocznicę śmierci swej nieocenionej matki.
- Co w tym dziwnego? - Muirenn nie kryła niezadowolenia z jego przyjścia. - To tradycja. Wszyscy wiedzą, że królowa matka słynęła z umiłowania bali.
- Ale t e n bal ma być na cześć gości - ostatnie słowo Oswin wręcz wywarczał.
- Z gościnności też - czarodziejka nie dała się zbić z tropu. Kapłan zmierzył ją pogardliwym spojrzeniem i opuścił nas z widoczną ulgą.
- To chyba lepiej, że Thanderil się nie pokazuje - taka sama ulga pojawiła się w głosie Muirenn. - Jeden irytujący typ w pałacu wystarczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz