1 IV

Jak się teraz nad tym zastanawiam, dochodzę do wniosku, że mogliśmy skończyć obsadzeni w zupełnie innych życiowych rolach. Albo młodsi o sto lat. Albo starsi, to już bardziej możliwe. Albo, oczywiście, martwi.
Zamiast tego trafiliśmy po prostu pod bramę wielkiego pałacu o mieniących się wieloma barwami ścianach, z których wyrastały kamienne posągi surrealistycznych bestii - jakby ktoś połączył kły mamuta, poroże medrena, łuski smoka... W każdym razie trafiłam tam ja i Kylph, który trzymał w dłoni zamknięte pudełeczko z miniaturą światów.
- Wyjaśnij mi to - zażądał z obrażoną miną, patrząc na widniejącą przed nami olbrzymią bramę.
- Co tu wyjaśniać? - wzruszyłam ramionami i wyjęłam swoją własność z jego ręki. - Cienie nas dogoniły. Wpadliśmy razem na ten wir. Była karuzela.
- Ale dlaczego takie nagłe przejście z jednej sceny do drugiej?
- Może wcale nie nagłe. Może spotkał nas jakiś wstrząs i mamy lukę w pamięci.
- Ciekawe czy to sprawka tych zwiadowców, czy tylko wpadnięcia w wir... Nie odwracaj się! - zawołał, widząc, że mam ochotę się porządnie rozejrzeć.
- Czemu nie? - zdziwiłam się, ale posłuchałam.
- Bo jakieś dwa kroki za nami jest przepaść - wyjaśnił. - Właściwie to cały ten kawałek ziemi unosi się w powietrzu.
- A skąd wiesz? - zmarszczyłam brwi. - Nie zauważyłam, żebyś ty się odwracał.
- Byłem tu już kilka lat temu - odpowiedział z niechęcią. - Ale jeśli nie chcesz tu stać bez końca, śmiało, zapukaj.
Z trudem objęłam wzrokiem wrota - przez chwilę miałam wrażenie, że tym razem trafiliśmy dla odmiany do siedziby olbrzymów, okazało się jednak, że kołatka znajduje się na odpowiedniej dla nas wysokości. Wrota uchyliły się gdy tylko jej dotknęłam, nawet nie zdążyłam zapukać.
- Ktoś się nas spodziewał? - odruchowo zniżyłam głos.
- Zawsze spodziewa się gości - mruknął Kylph i puścił mnie przodem.
Znaleźliśmy się w ciemnym labiryncie, z którego ścian wyrastało jeszcze więcej posągów, jeszcze bardziej zębatych. W dodatku ruchomych - kiedy tylko nas zobaczyły, zaczęły kłapać paszczami.
- Nie zwracaj na nie uwagi - poradził mój towarzysz. - To labirynt przeznaczenia, zaprowadzi nas do celu mimo napiętrzających się przeszkód.
- Świetnie - westchnęłam, a po chwili powtórzyłam westchnienie, bo podfrunął do nas rój świetlików.
- A już zaczęłam się spodziewać, że spadnie nam z sufitu kłębek nici - powiedziałam słabym głosem. - Ale t o przeraża mnie jeszcze bardziej.
- Czemu? - zdziwił się Kylph. - Może jednak i ty już tu byłaś?
- Akurat tutaj nie, ale chyba rozpoznaję pewien styl...
Świetliki przeprowadziły nas przez labirynt bez szwanku; droga była dość długa, choć nie aż tak jak na przykład czas spędzony w Multigildii. Wreszcie przez małe drzwiczki weszliśmy do sali, która wydawała się rozciągać w nieskończoność. Dopiero kiedy oczy przyzwyczaiły mi się do światła, rozróżniłam ściany i podłogę, mieniące się tak samo jak na zewnątrz pałacu.
Po całej przestrzeni rozmieszczone były niewysokie kolumienki w mniej lub bardziej wymyślnych stylach, na których stały... Nie, nie stały. Kiedy podeszłam bliżej do jednej z nich i przyjrzałam się bliżej, odkryłam, że kryształek z migoczącym wewnątrz światełkiem lekko się unosi. Takie kryształki lewitowały nad każdą kolumną prócz jednej, świecąc różnymi kolorami. W przeciwległej ścianie znajdowały się zaś inne drzwi, a prowadziły do nich wąskie schodki.
Zanim drzwi skrzypnęły i pojawiła się w nich właścicielka pałacu, w sali panowała doskonała cisza, co zupełnie mi się nie zgadzało. Może brakowało mi szeptów wody w fontannach, ale (na szczęście) fontann nie zaobserwowałam. Natomiast przybyła kobieta miała suknię jak dorodny kaczeniec i niezwykle gęste czarne włosy, które falowały gwałtownie, choć przecież nie było wiatru.
- Jak cudownie, goście! - wykrzyknęła z egzaltacją. - Nie miałam gości od tamtego miłego chłopaczka i jego adoratorki, a było to już dawno... Nie, zaraz. Przecież u mnie nie liczy się czasu, prawda?
- Prawda - przyznał Kylph, tłumiąc śmiech.
- Czy to znaczy, że kiedy tu jesteśmy, na zewnątrz mija dziesięć lat? - zapytałam, również czując nagłe rozbawienie, choć raczej z innych powodów niż kłopotnik. Z własnych myśli, które mogły mnie tylko rozśmieszyć albo załamać; wolałam to pierwsze.
- A nie cieszy cię to, złotko? Że być może minie dziesięć lat, a ty nadal pozostaniesz młoda i piękna? - kobieta przywołała na twarz macierzyński uśmiech, po czym zauważyła Kylpha. - A ty znów przychodzisz z ładną panną. Czy to taki twój nawyk? Czy ona też będzie taka kłopotliwa?
- Zdecydowanie nie zamierzam sprawiać kłopotów - wtrąciłam. - Właściwie mogę się już pożegnać.
- O nie, nie, nie, ty mi tego nie zrobisz! - pokręciła głową, dzwoniąc wielkimi kołami w uszach. - Poczekajcie no. Zaparzyłabym wam kakao, ale się skończyło, więc nie będzie mnie tylko momencik.
- Szanowna pani jest boginią a nie postarała się o puszkę niekończącego się kakao? - wyszczerzył zęby Kylph.
- Żartowniś z ciebie - pokiwała mu palcem. - Skoro m o j e kakao się skończyło, to znaczy, że pewne rzeczy są nieuniknione.
Powiedziawszy to uniosła nieco rąbki sukni i pomknęła z powrotem skąd przyszła, nucąc przy tym radośnie.
- W tej rzeczywistości ma nieco lepszy gust - stwierdziłam, nadal starając się nie roześmiać. - Mam na myśli wystrój jej siedziby.
- To znaczy, że ona istnieje również tam, skąd pochodzisz? - jęknął Kylph. - Żadne światy nie są widać bezpieczne...
- Od przeznaczenia? Niestety - powiedziałam, momentalnie poważniejąc. - Jeśli więc mam coś od niej dostać, wolę raczej wymknąć się po cichu...
Nagle drzwi otworzyły się gwałtownie, a Cirnelle wypadła przez nie z rękami rozpostartymi jakby zaraz miała rozedrzeć na sobie szatę i uderzyć w lament. Co zresztą było bliskie prawdy.
- Nie ma! Nie ma i już! - zawołała, podbiegając do mnie. - Uwierzysz, złotko, że nic dla ciebie nie znalazłam?!
- Uwierzę - westchnęłam. - Dostałam już od ciebie koronę.
- Akurat! Był tylko jeden śmiertelnik, któremu osobiście wręczyłam koronę i, imaginuj sobie, w niczym cię nie przypominał! - po tych słowach bogini zwróciła się ze wzburzeniem do Kylpha: - A jednak twoja obecna towarzyszka jest jeszcze bardziej kłopotliwa, młodzieńcze; poprzednia upierała się twardo, że nie chce podarunku, potem jednak po niego wróciła! A teraz co?!
Jej wibrujący głos wiercił mi dziury w umyśle, ale zwróciłam uwagę, że kłopotnik zamarł ze zdumieniem i... Niepokojem?
- J-jak to... - wyjąkał. - Jak to wróciła? Kiedy?
- Mówiłam, że czas nie ma tutaj znaczenia - fuknęła Cirnelle. - Dla was to może trzy lata, może cztery, ale dla mnie to chwila. I dałam jej taką ładną tarczę - zakończyła z zamyśleniem.
- Cztery lata... No nic, stracony ślad.
- Co takiego? Ach tak, pamiętam, że robiłeś do niej słodkie oczy. Cóż, skoro żadnej z was zabawy, mogę równie dobrze wyprowadzić was na zewnątrz.
Uśmiechnęłam się, mając nadzieję, że tym razem oszczędzi nam labiryntów. Moje nadzieje zostały spełnione.
Kiedy tylko opuściliśmy pałac tylnym - i znacznie mniej okazałym - wyjściem, rozdzwonił się komunikator w kieszeni Kylpha.
- Nareszcie! - usłyszeliśmy zdenerwowany głos Lony. - Od trzech dni próbuję się do was dodzwonić!
- Od trzech dni... To jednak nie minęło dziesięć lat?
- Pesymista - rzuciła, nieco uspokojona. - Wyrwało nam z życiorysu cztery dni, wam więcej?
- Wygląda na to, że więcej - odezwałam się. - Jesteś w bezpiecznym miejscu? Zaraz spróbujemy do ciebie dotrzeć.
- Jestem na terytorium tej zielonej wariatki, o ile potrafię prawidłowo ocenić sytuację.
Wyjaśnienie Lony niewiele mi powiedziało, ale Kylph chyba zrozumiał.
- Pokaż no to swoje cacuszko - zażyczył sobie. - Zaraz zidentyfikujemy właściwy świat.

Na miniaturze świat był pulsującym na zielono punkcikiem, natomiast gdy już się w nim znaleźliśmy, okazał się równie zielony. Jakby właśnie tu wzięła początek cała przyroda multiwersum... Choć może tylko na tym konkretnym obszarze, nie wiem. Wylądowaliśmy pod lasem (mamy jakieś szczęście do lasów); nieopodal znajdowały się rozstaje dróg i tam właśnie czekała na nas Lona, pod drogowskazem.
- Jesteście sami?! - wykrzyknęła na nasz widok ze zdumieniem.
- A... Ty też jesteś sama? - wykrztusiłam.
- Nie, jest jeszcze Ellil, ale wywiało go na rekonesans... W takim razie, gdzie, u licha, "Nefele" z małymi?!
- Może one też mają przerwę w życiorysie - westchnął Kylph.
Pozostało tylko mieć nadzieję, że jakoś się wszyscy odnajdziemy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz