17 IV

Niewiele więcej się zdarzyło. Xai załatwił nam hotel ("Odwdzięczycie mi się swoją pomocą"), a potem się zmył, twierdząc, że musi pilnować, by te ludzkie siły specjalne sobie czegoś nie zrobiły. Zdążyłam jeszcze zapytać, co ma na myśli - łudziłam się, że mi odpowie - ale zaproponował bym raczej pogadała z Shyamem, bo zdaje się, że trochę się stęsknił. Dobre sobie...
Co to J mówiła? Że zaczytywał się opowiadaniami Moriany?...
Każdy pretekst do odwiedzenia biblioteki jest dobry, postanowiłam więc wybrać się tam jak tylko odeśpię wrażenia.
- Niedobrze, że pozwoliłaś temu demonowi wymknąć się tak prędko - oznajmił z kwaśną miną Tarquin. Zaciągnęłam go ze sobą, wiedząc, że nie ja jedna czuję się wśród książek jak w domu... Kylph zwiał z samego rana, zostawiając kartkę, że wróci i mam się nie martwić (akurat!), z kolei Aislinn została w pokoju, co chwilę wykonując jakieś telefony związane z pracą, a przynajmniej tak wywnioskowałam z zasłyszanych strzępków rozmów. Zresztą tutejsze Siły Wyższe to banda konspiratorów (nie żeby nie odnosiło się to do jakichkolwiek Sił Wyższych), nie wtrącałabym się w ich plany gdyby to nie był mój obowiązek.
- Czy to oznakę troski słyszę? - zdziwiłam się mile. - Wyzwalasz się ze szponów obojętności?
- To nie moja sprawa, ale nie powinnaś mu ufać - Tarquin uśmiechnął się nagle, takim uśmiechem, który mówił "mi też nie".
- Nikt nie twierdzi, że mu ufam - wzruszyłam ramionami. - Patrzę na niego jak na kogoś wartego opisania... Podoba mi się jego styl.
- To fakt - przytaknął, nie przestając się uśmiechać. - Dlatego właśnie źle, że nie możemy mieć go na oku.
- Do czego zmierzasz? Chciałbyś porównać notatki i wymienić doświadczenia? - jakoś opanowałam chichot.
- Może stać za waszymi kłopotami. Nie pomyślałaś o tym?
- Nawet jeśli miał jakieś konszachty z przeciwnikiem, t e r a z nam pomaga.
- Tym bardziej odradzam ufanie mu. Może w krytycznej chwili będzie musiał wybierać, po której stronie stanąć, co wtedy?
- Bez wątpienia na t y m się świetnie znasz - skomentowałam kwaśno, ucinając tym samym rozmowę. Tarquin prędko odwrócił wzrok i ponownie zamknął się w sobie. Ależ ze mnie nietaktowna istota, a fe.

Shyama znalazłam w czytelni, przy stoliku, na którym leżał pokaźny stos książek - czy zamierzał je przeczytać w jeden dzień, czy może był tu stałym gościem? W tej chwili jednak nie czytał, a siedział odchylony do tyłu, z przymkniętymi oczami, jakby drzemał.
- Pobudka - pochyliłam się nad nim, przyglądając sie przy okazji. Chyba już się przyzwyczaił do współczesnej mody (a na krawędzi stolika leżały ciemne okulary).
Powoli uniósł powieki i spojrzał mi prosto w oczy.
- Dwa księżyce wzeszły na niebie - odezwał się głucho. - Za co jestem karany takim widokiem?
- No, wszystko z tobą w porządku - odetchnęłam. - Bo w pierwszej chwili się przestraszyłam. Co słychać?
- Mówiłem wszystkim, że mają mi nie przeszkadzać kiedy tu jestem - powiedział jeszcze nie całkiem przytomnie. - Ale ciebie wtedy nie było, racja... Za długo cię nie było.
- Tak mówisz? - zainteresowałam się. - Słyszałam, że masz mi coś do pokazania.
- Bo mam. Chodź - szybkim ruchem podniósł się z krzesła, chwycił mnie za rękaw i wyciągnął z czytelni. Po drodze zdążyłam jeszcze zerknąć na zbiorek na stoliku - o zgrozo, sama literatura popularnonaukowa...
Zaprowadził mnie do działu fantastyki, do dobrze mi znanych półek z najbardziej niezwykłymi książkami jakie widziałam w tym świecie. I najzwyczajniej w świecie wręczył mi opowiadania Moriany.
- Dlaczego w tym występujesz? - zapytał natarczywie. - Autorka pisze o tobie "Kropla Rosy", ale to ty, bez wątpienia. Tak samo promieniejesz, aż mam ochotę uciec.
- Masz ochotę uciec na widok ksiązkowego opisu?
- Potrafię sobie wyobrazić - prychnął. - Mogłabyś zająć wakat po Aylin i chodzić z księżycem we włosach.
- Już mi proponowano etat demona miłości, tego nie przebijesz - pokręciłam głową. - Mów lepiej do czego zmierzasz.
- Gdzie jest ta kraina? - podjął, a w oczach miał jakiś obłęd. - Czytając o niej czułem się jakbym wrócił do domu. Powiedz mi!
- Shyam, ja tam nigdy nie byłam - westchnęłam. - Nie wiem dlaczego ktoś mnie umieścił w tej książce, to jedna z tajemnic, które chciałabym wyjaśnić. Zwiedziłam wiele światów, ale tego nigdy...
Przykro mi się zrobiło, kiedy zobaczyłam, że blask w jego oczach gaśnie. Miejscem akcji opowiadań była Kraina Czarów, w której każda istota nadprzyrodzona znalazłaby miejsce, z której być może przychodzi natchnienie, ale nie przypuszczałam, że akurat Shyam jako pierwszy do niej zatęskni.
- W takim razie weź jeszcze to - rzekł zgaszonym głosem, podając mi inną książkę. - Jest tu od miesiąca, jeszcze jej nie czytałaś.
- To takie ważne? - zdziwiłam się.
- A nie uważasz tego za ważne? - zapytał z takim samym zdumieniem. - Te książki nie są zwyczajne, pochodzą ze snów jednej z bibliotekarek, wiedziałaś o tym?
- Coś mi się obiło o uszy - przyznałam. - Ale sądziłam, że powiesz mi o czymś związanym z inną tajemnicą. Znikającej magii.
Tym go najwyraźniej zagięłam, bo wytrzeszczył oczy jakbym nagle wyjechała na Pokrzywie prosto z kart opowiadania.
- Tobie?!
- A coś ci się nie podoba? - burknęłam.
- O ile pamiętam, podczas poprzedniego dochodzenia wydawałaś się z niego najmniej rozumieć.
- O ile ja pamiętam, spośród dostępnych sprzymierzeńców masz do wyboru Aislinn, Aislinn i Aislinn - odparowałam. - Przecież nie będziesz trzymał w tajemnicy wszystkiego, czego się dowiedziałeś.
- A kto powiedział, że się dowiedziałem?
- Intuicja mi to mówi.
- W porządku - westchnął. - Powiem ci, co udało mi się... - nagle przerwał, słysząc dziwną melodyjkę z kieszeni swojej marynarki. Zagryzł wargi i wyjął stylowo czarny telefon, a ja udawałam, że tego nie widzę.
- Mówiłem, żebyście mi tu nie przeszkadzali - warknął w słuchawkę. - Jeśli sprawa niecierpiąca zwłoki, sami powinniście już dawno być do niej przyklejeni i składać jej ofiary z jaj atheophiryksa, żeby nie uciekła... Co? Nie, t e r a z wam nie wytłumaczę.
Z dalszej rozmowy nic nie zrozumiałam, bo zagłuszył ją dziwny huk, dobiegający od sąsiednich regałów; wreszcie demon wyłączył telefon i odwrócił się do mnie jakby nic się nie stało.
- Gdzie się zatrzymałaś? - zapytał, a kiedy mu powiedziałam, kiwnął głową. - Jeśli jesteś taka zainteresowana, odezwę się w najbliższym czasie.
Na tym zakończył rozmowę i poszedł pogadać z bibliotekarką, burcząc pod nosem o jakichś krwiopijcach, którzy śmieli gnębić go za dnia. Ja natomiast pospieszyłam slalomem do miejsca, gdzie słyszałam hałas.
Nie żebym nie rozumiała, że każdy czasem musi dać upust gniewowi, ale w taki sposób bym tego nie robiła... Tymczasem przyłapałam Tarquina na strącaniu książek z półek, mówiąc coś przy tym zduszonym głosem. Kiedy mnie zobaczył, zrobił ruch jakby chciał we mnie rzucić trzymanym w ręku atlasem.
- Przestań - powiedziałam po prostu.
Spojrzał na mnie takim wzrokiem jakbym mu wybiła rodzinę, po czym upuścił atlas i osunął się pod ścianę.
- Akurat po tobie się nie spodziewałam ciskania książkami - skarciłam go, podchodząc bliżej. Nie przestawał patrzeć w ten sposób, ale nie odwróciłam wzroku.
- Dlaczego miałbym o to dbać?! - syknął. - I tak nie mam już nic własnego. Wszystkiego pozbawiony. Nie zostałem stworzony by skończyć na twojej łasce.
- Sam jesteś sobie winny; rozegrałeś najważniejszą partię niewłaściwymi ruchami - mruknęłam, myśląc jednocześnie, że gdzieś już coś podobnego...
- Co to za jeden? - niepostrzeżenie stanął za mną Shyam. No proszę, o wilku mowa.
- Drugi taki niestabilny emocjonalnie i magicznie - wyjaśniłam z niewinną miną. Skrzywił się, poznając się na niej od razu.
- Jak długo się z tobą szwenda?
- Jakiś miesiąc...
- I dopiero teraz odreagowuje? Jeśli tak, to jest twardy - ocenił demon głosem bez wyrazu, a potem zamienił się w cienisty obłok i bez pożegnania wyleciał przez otwarte okno.
- Też coś... Żadne z nas sobie nie życzyło takich kłopotów - zwróciłam się do Tarquina, przyklękając obok. - Póki nie zleciał się tu tłum bibliotekarek, lepiej posprzątaj. Życia sobie w ten sposób nie naprawisz, ale...
- Daj mi spokój - wysyczał w odpowiedzi.
- Nie ma mowy - zaprotestowałam. - Zbyt jesteś dla mnie niezrozumiały, żebym dała ci spokój.
Na takie dictum pozostało mu tylko się podnieść i zabrać do układania książek z powrotem na półkach. Wyjątkowo starannie i pieczołowicie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz