9 VII

- Czy to na pewno w porządku, że tak sobie chodzę po cesarskich włościach?
- Oczywiście - uspokoiła mnie Zhei-Zhei. - Skoro coś lub ktoś znajdzie się za murem, to znaczy, że ma prawo tu być. Nie zdarza się, by wdzierano się tutaj bez pozwolenia.
Przez godzinę chodziłam z nią po pałacowych korytarzach i poznawałam opowieści uwiecznione na gobelinach. Niektóre były mi znane z wzorców powtarzających się w różnych światach, innych nigdy wcześniej nie słyszałam. Jedno było pewne - tej dziewczyny aż chciało się słuchać.
- Ciekawa jestem, czy te legendy pozostałyby takie piękne, gdybyś je spisała - pomyślałam na głos. - W grubej księdze, dostępnej dla wszystkich.
- W księdze? - wyglądała niemal na wystraszoną. - Ja miałabym napisać książkę? Owszem, zdarzają się kobiety-poetki, ale książkę?
- Czy to zabronione? - roześmiałam się. - Czyżby płeć przeciwna obawiała się zagrożenia z waszej strony?
- A czy ty przybyłaś, by zmienić nasz kraj? - zapytała spokojnie, dając mi trochę do myślenia.
- W porządku - zamachałam rękami. - Zresztą nigdzie nie jest powiedziane, że jeśli ktoś jest mistrzem w opowiadaniu, musi zaraz równie dobrze pisać.
- Dziękuję, teraz to mnie pocieszyłaś - Zhei-Zhei wydęła usteczka z udaną urazą, ale sięgnęła do koszyka, podając mi jeszcze jedno ciasteczko. Było kruche i smakowało przyprawami, trochę jak jedna z moich ulubionych herbat.
- A to co takiego? - zauważyłam naraz, że pominęłyśmy jeden gobelin. Przedstawiał siedzącą na chmurze srebrnowłosą postać w bieli, zrzucającą na ziemię nasiono, z którego wyrastała lilia w otoczeniu bratków. W oddali zaś rosło samotne drzewo, za którym chowała się inna postać, w fioletowej szacie i ze srebrnym diademem na głowie.
- To bóg Xi-Hyun uświęca cesarską dynastię - wyjaśniła moja przewodniczka. - Ale nie mam pojęcia, kim jest ten za drzewem. Legendy nigdy o nim nie wspominają.
- Ma srebrne włosy - szepnęłam do siebie, ale podchwyciła to.
- W każdym pokoleniu dynastii rodzi się dziecko z takimi włosami jak u Liu - skinęła głową. - To znak, że jest wybrańcem bogów i następcą tronu.
- To miał na myśli kapitan, mówiąc o przeznaczeniu? - domyśliłam się. - Rozumiem, że cesarz nie lubi bycia z góry skazanym na rządzenie... Ale czy kolor włosów ma automatycznie decydować, czy dany delikwent będzie się nadawał na władcę?
- Z bogami się nie dyskutuje - powiedziała uroczyście Zhei-Zhei. - Chociaż raz pewna kobieta w prowincji Huang wytłukła po twarzy posąg bogini, bo ta zabrała duszę jej męża... Oczywiście na nic jej to nie przyszło - wzruszyła ramionami. - Chcesz teraz iść do biblioteki?
Chciałam.

W drodze musiałyśmy przejść obok tej uroczej małej świątyni przy sadzawce. Siedział tam na ławeczce cesarz z Geddwynem, który pomachał do mnie wesoło. Wtedy srebrnowłosy nas zauważył i dał znak, byśmy podeszły bliżej.
- I cóż, Zhei-Zhei? - uśmiechnął się. - Czujesz się wreszcie wolna od mojego towarzystwa?
- I tak się spotkamy na kolacji - westchnęła dziewczyna ni to z żalem, ni z ulgą.
- Wypiję wtedy twoje zdrowie, może to cię udobrucha?
- Oby wasza cesarska mość nie wypił znów tyle, ile wczoraj - kapitan Lang wyłonił się za nami jak spod ziemi.
- Och, Lang Mei-Dan, znów mnie pilnujesz - obruszył się cesarz. - A przecież teraz mogę pić ile zechcę i nie muszę się niczym przejmować!
Zerknęłam kątem oka na Geddwyna, ale on na te słowa tylko wzruszył ramionami z lekkim uśmiechem. Rzeczywiście bez ustanku trzymali się za ręce.
- Lepiej idź i znajdź mojego sekretarza - nakazał władca. - Nie masz tu nic do roboty, tylko wychodzisz dziurę w trawie.
- Czyżby wasza cesarska mość wreszcie zainteresował się, co się dzieje na posiedzeniach?
- Też coś... Ale domyślam się, że dziewczęta idą do biblioteki, mógłby im tam dotrzymać towarzystwa. To chyba jedyne miejsce, w którym jego rozkojarzenie mija, a przynajmniej wydaje się czymś normalnym.
- Mógłby wasza cesarska mość zająć się własnymi usterkami, zanim zacznie śmiać się z cudzych - prychnął Lang, ale ukłonił się posłusznie i odszedł.
- My też już pójdziemy - srebrnowłosy i Geddwyn podnieśli się z ławeczki. - Zanim przyjdzie mu do głowy nas znaleźć.
Oddalili się szybkim krokiem, śmiejąc się jak dzieci.

- Tutaj właśnie pobieram nauki u pana Xiang-Yu - Zhei-Zhei przeprowadziła mnie między półkami pełnymi ksiąg i zwojów, do małej wnęki z oknem i stolikiem. - Początkowo trochę się opierał, ale w końcu pomyślał, że jeśli cesarz zobaczy kobietę bardziej wykształconą niż on, uderzy to w jego ambicję... Cóż, jeszcze nie uderzyło.
Usiadłyśmy przy stoliku, by posilić się jeszcze paroma ciastkami. Z okna był piękny widok na świątynię, a gdzieś w pobliżu słowiki uwiły sobie gniazdo i śpiewały; aż się zdziwiłam jak konkubina może się skoncentrować na książkach w takich warunkach.
- O, zagraniczna literatura też tu jest? - ucieszyłam się, dostrzegając grubą książkę z runami na okładce. Zapis marzenia o sławie, głosił tytuł.
- A wiesz, że wcześniej jej nie zauważyłam? - dziewczyna wyjęła mi ją z rąk i otworzyła. Ku naszemu zdziwieniu kartki były puste... Oprócz pierwszej strony, na której znajdowało się coś w rodzaju wiersza. Odczytałam go powoli:
A przecież droga ciągle daleka
Gdzie snów niewyśnionych 

Strzegą czarne chmury
I szklane góry
Noc otuliła dzień
Jakie to ważne
By znów miało co rzucać cień
Ale nie idź do światła
Bo złudą się okaże
Przez ciemność drogę znacz
Tęczy kawałkami
Modlę się
By właśnie tobie się udało
Przerwać nić
Obudzić bogów, zdobyć

Dalej widniała już tylko smuga atramentu, jakby piszącemu zepsuło się pióro.
- To jest zapisane jak piosenka - stwierdziłam. - Nawet miałabym do niej melodię... Choć ciężko by się ją śpiewało.
- Nie wiedziałam, że jesteś muzykalna - uradowała się Zhei-Zhei. - Ja od dziecka lubię grać na wszystkim, co ma struny.
- Przepadam za muzyką, ale raczej biernie - mruknęłam. - To, że kiedyś przez tydzień byłam wschodzącą gwiazdą gry na yokonie, nie znaczy jeszcze, że się znam.
- W każdym razie ten zapis wygląda ciekawie i tajemniczo - zdecydowała, przeglądając z namysłem pustą książkę.
Nadszedł kapitan, ciągnąc za sobą drugiego mężczyznę, który sprawiał wrażenie ciężko obrażonego. O pół głowy niższy od Langa, ale bardziej postawny i o twardszych rysach, a jego uczesanie wyglądało jakby sam je sobie robił - w mroku i bez lustra. Na pierwszy rzut oka tak pasował na dworskiego urzędnika jak jego towarzysz na żołnierza.
- Szybko przychodzicie - uśmiechnęła się Zhei-Zhei. - Rozumiem, że zguba nie odeszła daleko, kapitanie?
- Nie chcesz wiedzieć, gdzie był, pani - odpowiedział zapytany ujmująco uprzejmym tonem. - Za to ja chętnie bym posłuchał, jak udało mu się tam trafić.
- Oszczędź sobie, Mei-Dan - burknął niższy mężczyzna, ale jakby zmiękł, kiedy konkubina podsunęła mu z uśmiechem ciasteczka.
- Zamiast jeść, mógłbyś się przywitać - westchnął kapitan, po czym zwrócił się do mnie: - Chyba ja muszę to zrobić. Oto Lang Xiang-Yu, sekretarz jego cesarskiej mości.
- W każdym razie z nazwy - dodał tamten z pełnymi ustami. - Moja praca polega na chodzeniu na posiedzenia i robieniu notatek, a potem zdawaniu relacji temu ofermie, który i tak nie słucha.
- Za pozwoleniem, nie mów podczas jedzenia. I nie nazywaj go tak, kiedy pani Zhei-Zhei słucha.
- Nie szkodzi - roześmiała się dziewczyna. - Ciasteczko, kapitanie?
- Dziękuję serdecznie. A teraz chyba pójdę poszukać tego ofermy. Moja praca z kolei polega na wiecznym szukaniu kogoś.
Odszedł, ścigany wybuchem śmiechu, do którego tym razem przyłączyłam się nie tylko ja, ale także Xiang-Yu.
- Mimo wszystko jest żołnierzem - stwierdził ten ostatni po tym jak o mało nie udławił się trzymanym w ustach ciastkiem. - Gdyby jego apodyktyczny ojciec nie usadził mnie przy księgach zaraz po przyjęciu do swojego domu, na pewno wstąpiłbym do wojska. Może zostałbym wysłany do jakiejś odległej prowincji, z dala od tego dworskiego szaleństwa...
- Żadnych wykrętów, panie Xiang-Yu - zachichotała Zhei-Zhei. - Wszyscy dobrze wiemy, że historia jest twoją życiową pasją.
- Bo historię tworzą wojny, a ten kraj prowadził ich niemało - sekretarz zaczął wpadać w jej ton. - Skoro nie mogę brać w nich udziału, musi mi wystarczyć czytanie o nich.
- Skoro przy książkach jesteśmy - wtrąciłam, pokazując mu tamto puste tomiszcze. - Co to może być?
- Księga, której jeszcze nikt nie napisał? - zdziwił się, zajrzawszy do środka. - Tekst, który na upartego potrafię odczytać, ale za nic nie wiem, o co w nim chodzi?
- Ja też nie wiem, a jestem zaintrygowana.
- Nie znam się na zagranicznych bzdurach - pokręcił głową Xiang-Yu. - Zajrzyj, pani, do domu cudzoziemca, może tam znajdziesz odpowiedź.
- No proszę - zdumiałam się. - Znalazł się więc ktoś z zewnątrz, kto został tu na stałe?
- To było dawno temu - machnął ręką. - Postawił taki obrzydliwy budynek nieco za miastem, na północ... Teraz mieszka tam tylko jakiś jego dawny podwładny, jedyny człowiek, który go jeszcze pamięta.
- Pewnie ucieszyłby się z wizyty kogoś "z zewnątrz", jak to powiedziałaś - stwierdziła Zhei-Zhei.
A ja, nie wiedzieć czemu, zerkając jeszcze raz na książkę poczułam się jakbym otworzyła taką chińską szkatułkę. Czy to właśnie było to - wewnątrz opowieści jeszcze jedna opowieść?

Po powrocie do gospody zdenerwowana Xianling poinformowała mnie, że akurat gdy była na dole, nasz rekonwalescent się obudził, narobił strasznego hałasu w pokoju i najpewniej wyskoczył przez okno, zostawiając bałagan. Osobiście mogłam jeszcze wziąć pod uwagę możliwość, że wyfrunął, ale nie chciałam jej jeszcze bardziej niepokoić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz