13 VII

- Pomyślałem sobie, że skoro się obraziłaś i nie chciałaś więcej przyjść, to ja was odwiedzę - mówił z promiennym uśmiechem Geddwyn, starannie omijając wzrokiem ogniste spojrzenie Xianling.
- Nie "odwiedzę", tylko "wrócę", chciałeś powiedzieć - poprawiłam słodko. - Musimy stąd jak najszybciej wyjechać i czekamy tylko na ciebie.
- Skąd nagle ten pośpiech? - zdziwił się.
- Musimy dogonić kogoś, kto uciekł z Pieśni - westchnęłam. - Zdaje się, że jest nieobliczalny i może narobić kło...
- Wiesz co, może lepiej wyjdźmy przed dom - przerwał mi, nie przestając się uśmiechać. - Mam wrażenie, że coś się czai w mroku i czyha na moją niewinną duszę.
Xianling gwałtownie odwróciła głowę i zabrała się za krojenie burakopodobnego warzywa o słodkim smaku. Machała nożem jakby odcinała komuś kończyny.
- Przepraszam, ale chciałabym jeszcze kilka tych pysznych... - do kuchni weszła bogini, której twarz nadal ocieniał kapelusz. Jakoś ją przekonaliśmy, że nie musi go zdejmować. Niezależnie od tego, prędko się zadomowiła i wychwalała potrawy serwowane śmiertelnikom. Teraz jednak zatrzymała się w pół kroku, zatrzymując spojrzenie na Geddwynie.
- ...Ty? - odezwała się cicho, ale przenikliwie.
- Co jest? - spoglądałam to na nią, to na niego. - Z nim też masz jakieś porachunki?
- Songlian - powiedział duch wody. - Przecież ty nie...
Nie zdążył dokończyć, bo ukłoniła się prędko i wyszła z kuchni. Nie wychwyciłam w jego głosie niedowierzania - brzmiał raczej jakby chciał jej coś wytłumaczyć i wydało mi się to nieco dziwne.
- Racja, może wyjdźmy - chwyciłam go za rękę i pociągnęłam za sobą.
Wyszliśmy na werandę, poprzyglądać się miłorzębom.
- Skąd ty znasz tę Songlian, co? - zaczęłam konkretnie.
- Jest boginią gromu i światła - wzruszył ramionami Geddwyn.
- Coś kręcisz - zmarszczyłam nos. - W tym świecie jest już takie bóstwo, Zhei-Zhei mi o nim opowiadała.
- A czy ja mówię, że jest z tego świata? - żachnął się. - Jest z innego, trochę obok.
- To jednak nie tłumaczy, dlaczego tak na siebie zareagowaliście.
- Oj, no... To ona kiedyś wystawiła Enrith w turnieju przeciw siłom ciemności - wyznał z ociąganiem - Chociaż tak konkretnie to przeciw małemu. Tak się jakoś złożyło.
- I kto wygrał? - jakoś nie umiałam sobie wyobrazić pojedynku Kaede z Enrith.
- Nie zdążyło się rozstrzygnąć - Geddwyn zrobił śmieszny grymas. - Wtrąciła się jedna zła czarownica, potem jeszcze jeden neutralny czarnoksiężnik, a na koniec mały zobaczył Noelle, a Enrith tego chłopaczka, który teraz leży w Komnacie Fal... No i nie mieli już głowy do walki, jaka szkoda.
- O takie właśnie źródło burzy ci chodziło? - postanowiłam zignorować jego beztroski - zbyt beztroski - ton. - Co ci chodzi po głowie?
- Nic a nic - stwierdził. - Teraz już nic. A biorąc pod uwagę, że raczej się wam nie przydam w ściganiu jakiegoś wariata, chętnie tu sobie zostanę, póki nie wrócicie.
- Zos... Chyba nie w pałacu?! - wykrztusiłam.
- A czemu nie? Póki nadal jestem tam mile widziany...
- Czy ty przypadkiem nie wyruszyłeś żeby znaleźć swoją siostrę? - przypomniałam mu.
- Brangien nie jest kimś, komu potrzebna opieka, nawet tak mądrego starszego braciszka jak ja - uznał. - Zresztą ma od tego Artena... Choć pewnie to raczej ona wybawia go z tarapatów.
- Zaraz mi powiesz, że w ogóle nie o to ci chodziło.
- A musiało? - Geddwyn naraz spoważniał. - Nie mogę raz po prostu wyruszyć sobie z wami na wyprawę?
- Możesz - przyznałam. - Ale gdyby tylko o to chodziło, nie stosowałbyś co chwilę wykrętów.
- Zaraz, od kiedy to ty bawisz się w odgadywanie mnie, a nie odwrotnie? - jakby lekko się zirytował.
- Zemsta jest słodka. No, to przyznaj się, chciałeś się uwolnić od tego koszmarnego Hala?
Nie spodziewałam się, że kiedy to powiem, zrobi minę jakby chciał się rozpłakać. Jakby sobie przypomniał o jakimś wielkim, wielkim smutku. Nie własnym smutku, oczywiście, bo on ma tylko cudze smutki (a radości?). A chyba jednak powinnam się była spodziewać.
- Nie, no coś ty - zaczął protestować. - Nie chciałem się uwolnić... Nie uwolnić. Odpocząć.
- Jak zwał, tak zwał, w każdym razie w końcu cię przytłoczył, tak?
- Nie myśl, że mam go dość; jest moim przyjacielem - dziwnie wyglądało, kiedy kręcił głową, mówiąc to. - Ale nie wiem, czy jego przypadek nie jest beznadziejny... Może tym razem nie zacznie pod moją nieobecność tłuc luster gołymi rękami. Jeśli zacznie, to będzie znaczyło, że jest.
- I taki sobie wybrałeś kurort na odpoczynek? - prychnęłam. - Przy kapryśnym cesarzu, spijając jego truciznę?
- Spijana powoli nie jest specjalnie szkodliwa - Geddwynowi zaczął wracać dobry nastrój - A Liu może nie wygląda, ale psychicznie jest o wiele silniejszy od Hala. Tylko skrzydełka ma podcięte.
- A nie ma jakiegoś brata, który mógłby za niego objąć tron? - podsunęłam półżartem, na co on uśmiechnął się jakoś dziwnie i nic nie odpowiedział. Za to pociągnął mnie z powrotem do kuchni i sięgnął do swojej plecionej torby.
- Masz, przechowaj - podał mi zwiniętą w rulon kartkę. Była zabezpieczona pieczęcią.
- A co to za tajemnica? - przyjrzałam się jej podejrzliwie.
- Och, to tylko portrecik Zhei-Zhei - odpowiedział ze swoim zwykłym urwisowatym uśmiechem. - Ale nie zaglądaj, dopóki tu nie wrócisz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz