6 VII

Przez ostatnie dwa dni nieprzerwanie trwała burza. Co prawda deszczu było mało, ale wiał straszliwy wiatr, a pioruny uderzały co chwilę, w dodatku często w pobliżu gospody. Strach było wychodzić, chyba, że się było Aeiranem albo Geddwynem. Osobiście wolałam podziwiać błyskawice przez okno. Xianling nie mogła się nacieszyć, że zrobiła większe zakupy - zapomniawszy już jak zareagowała, gdy Aeiran jej tę myśl podsunął - wygląda na to, że boi się burzy, nawet pod dachem zachowywała się dość niepewnie, więc zdecydowanie nie wyszłaby za próg w taką pogodę.
Na szczęście gospoda nie ucierpiała, ale podobno wiele drzew padło w te dni i zdarzyły się przynajmniej dwa pożary. Nie wiadomo na pewno, jeszcze nie wychodziliśmy na miasto.

Za to dziś po południu mieliśmy niespodziewanego gościa. Kiedy usłyszałam na dole dwa zdenerwowane żeńskie głosy, zeszłam z ciekawością i zobaczyłam tamtą dziewczynę z lektyki, Zhei-Zhei. Tym razem była ubrana w strój do konnej jazdy (tak podejrzewam), za to miała we włosach jeszcze więcej spinek i wyglądała na zmartwioną.
- Wyjaśnij mi, jak trafiłaś akurat do mnie - prosiła Xianling.
- Wystarczyło mi spytać mędrca - prychnęła starsza z dziewcząt. - Mogłabym przyjechać już te trzy dni temu, ale musiałam się bardzo spieszyć z powrotem. Już sama nie wiem, co było w tamtej chwili ważniejsze...
- O - zareagowała elokwentnie mała gospodyni, zauważając mnie. Zhei-Zhei podążyła za jej wzrokiem i chyba wyciągnęła pewne wnioski, bo podeszła i ukłoniła się.
- Byłabym wdzięczna, gdybym mogła odkupić od was łapacz demonów - powiedziała prosząco, ale bez uniżoności. Minę miała tak zatroskaną, że aż zaczęłam się zastanawiać, gdzie Aeiran schował tę klatkę.
- A co to takiego, ten łapacz demonów? - zainteresował się Geddwyn, który właśnie wyszedł z kuchni. Xianling westchnęła ciężko, widząc dwa ciastka ryżowe w jego rękach.
- Zostałam poinformowana, że jedno z was kupiło łapacz demonów u pewnego mędrca - wyjaśniła konkubina uprzejmie (dziewczynka skrzywiła się przy "mędrcu"). - Daję głowę, że jest mi bardziej potrzebny niż wam.
- Bo my tylko kupujemy pamiątki, a pani wierzy w moc talizmanów? - podchwycił Geddwyn jeszcze uprzejmiej.
- Być może - odpowiedziała podejrzliwie. - A może nie powinnam was osądzać według mojej opinii o cudzoziemcach przybywających do tego kraju jak do zoo?
- Przybyliśmy tu w poszukiwaniu nowych opowieści - wtrąciłam szybko. - Ale czy mędrzec nie ma innych łapaczy demonów na zbyciu?
- Jeszcze nie są skończone - westchnęła dziewczyna. - Czekanie zajęłoby więcej czasu, zbyt wiele.
- Nie znam się na właściwościach tego draństwa - mruknęłam. - Ale gdybym wiedziała...
- Nie musisz gruntownie przeszukiwać naszego pokoju, jeśli o to ci chodzi - usłyszałam tuż za sobą. Nie dotarło do mnie nawet kiedy Aeiran się pojawił. Zhei-Zhei spojrzała na niego hardo, porzucając na chwilę wizerunek "delikatnego kwiatu lotosu". Zresztą i tak trudno jej było go utrzymać po pełnej obaw konnej jeździe (tak też tylko podejrzewam).
- Jeśli to dla ciebie takie ważne, możesz to wziąć - mój towarzysz wyciągnął w jej stronę rękę z trzymaną w niej klatką.
- Czyżby? - zapytała. - Gdzie tu jest haczyk?
- Brawo! - roześmiał się Geddwyn. - Najpierw gorączkowo pani czegoś pragnie, a teraz jest taka podejrzliwa?
- Bo ta sprawa wygląda podejrzanie.
- Jeszcze nic w niego nie złapałem - uspokoił ją Aeiran. - Myślę, że w razie potrzeby potrafię zrobić podobny, więc ten już mi nie jest potrzebny.
- Nie mogę powiedzieć "nie" - westchnęła i przyjęła przedmiot. - Skoro wszystko, co może pomóc Liu... jego cesarskiej mości, jest teraz bezcenne...
- Czy coś mu się stało? - pisnęła Xianling. - Coś mu zagraża?
Zhei-Zhei spojrzała na nią bez słowa. Chyba zamierzała niczego nie mówić, a jednak poddała się prędko.
- Nie jest ostatnio w najlepszej formie, ale nie chce o tym mówić nawet nadwornemu medykowi - powiedziała. - Nie wiem, co jest przyczyną: choroba, trucizna, klątwa...
- Jeśli coś komuś dolega, mógłbym wpaść i spróbować pomóc - wtrącił znienacka Geddwyn.
Zarówno Zhei-Zhei, jak i Xianling spojrzały na niego z niedowierzaniem (ta druga wręcz ze zgrozą), natomiast ja stłumiłam chichot. Czy on sobie zdaje sprawę, że wprasza się od niechcenia do cesarskiego pałacu, tego monumentalnego budynku za wysokimi murami? Poza tym to, że jeśli chce, potrafi uzdrawiać, to jedno. Inna rzecz - jak...
- Dlaczego? - zapytała nasza gospodyni powoli i przeciągle.
- Bo marzę, by panna Hong zgodziła się mi zapozować - odpowiedział z rozbrajającym uśmiechem. - A czy nieobeznanemu cudzoziemcowi wypada się tak od razu napraszać?
- A co w tej chwili zrobiłeś? - odezwałam się półgłosem. Udał, że tego nie słyszał.
Zhei-Zhei siedziała chwilę ze zmarszczonymi brwiami, wreszcie podniosła się i ukłoniła.
- Jestem wdzięczna za okazaną dobrą wolę - powiedziała. - Przedłożę tę propozycję jego cesarskiej mości, a jeśli rozpatrzy ją pozytywnie, jutro kogoś po was przyśle.
Brzmiała tak uroczyście, jakby była ambasadorem, a nie delikatną osóbką z haremu. Wyglądało na to, że cesarz właśnie jej ufa najbardziej na swoim dworze - albo tylko ona tak uważała.
Kiedy pożegnała się i wyszła, w gospodzie zapanowała grobowa cisza. Tylko wzrok Xianling mógł ciskać gromy. I ona bała się burzy?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz