7 VI

Może i nie przepadam za Althenos, ale gdy już tam jestem, chętnie przejeżdżam taksówką przez Melgrade. Nie wiem, może dlatego, że robię to regularnie i się przyzwyczaiłam? Albo po prostu jazda samochodem, który nie wydaje niemal żadnego odgłosu i sunie miękko nad ziemią działa na mnie uspokajająco...
Znajoma trasa, którą przeszłabym z zamkniętymi oczami, mimo kiepskiego zmysłu orientacji. Jak zwykle minęłam centrum, komendę główną, Instytut Melwortha, aż w końcu wysiadłam przy cmentarzu. Teoretycznie powinien być smutnym i cichym miejscem... I taki też był, zanim ktoś dostał w prezencie ludzkie ciało i się oficjalnie rozgościł.
Drzwi domu Clayda były zamknięte, co oznaczało, że gospodarz urządził sobie gdzieś wypad. Wcisnęłam zatem odpowiednią kombinację klawiszy znajdujących się na ścianie, tuż pod napisem Good luck, gambler! Niewiele osób zna to hasło, a jeszcze mniej dałoby radę je odgadnąć...
Weszłam do środka na paluszkach - gdy stał pusty, ten dom natychmiast robił się cichy i nie życzył sobie by ktoś postronny mącił mu spokój. Takie miałam zawsze wrażenie. Ale nie, żadnej ciszy tym razem, a to dzięki głosowi dobiegającemu z kuchni. Żeńskiemu i śpiewającemu. Ciągle na palcach podeszłam do drzwi kuchennych i uśmiechnęłam się. Vanny stała tyłem do mnie przy kuchence i dawała popis wokalny przy akompaniamencie czajnika, który właśnie zaczął gwizdać.
- You're way off base, I won't say it! - śpiewała tradycyjny hymn uciekinierek przed uczuciem. - Get off my case, I won't say it!
- Girl, don't be proud, it's OK, you're in love!
- włączyłam się, może nie jako chór Muz, ale przynajmniej jedna.
- At least out loud I won't say I'm in... - Vanny na moment znieruchomiała z czajnikiem w ręce, a następnie pisnęła coś i odwróciła się z zamiarem rzucenia mi się na szyję.
- Czajnik - przypomniałam w porę. Gdy go odstawiła, już nie przeszkadzałam jej w spełnieniu tego zamiaru.
- Czy on cię tu trzyma w zamknięciu? - spytałam z sadystyczną ciekawością kiedy już się wyściskałyśmy.
- Jasne, jako brankę - prychnęła. - Wbrew pozorom znam hasło, ale zostałam dzisiaj żeby poudawać panią domu i ugotować obiad. I widzisz, głos wewnętrzny mi podszepnął, że trzeba zaparzyć herbatę! Robimy takie fajne mieszanki i nawracamy niewinne dziecię.
O, właśnie, tego mi tu brakowało. Tenariego.
- Czy to dziecię lata z Claydem po Melgrade? - zaniepokoiłam się. - Legalnie?
- Chyba legalnie, skoro się jeszcze rząd nie przyczepił - wzruszyła ramionami. - Ale Clayd zaraz na wstępie zapowiedział, żebyśmy się bez niego nie oddalali... Ten-chan i tak się za nim szwenda jak cień.
- Ma pełne prawo - przyznałam. - Ale jak zobaczę, że mi dziecko buntujecie...
- I deprawujecie... - dopowiedziała Vanny.
- ...I deprawujecie, to już go tu więcej nie przywiozę!
- Ty go tu nigdy nie przywiozłaś - zauważyła. - Ja to zrobiłam. I to już trochę ponad miesiąc temu.
- No to już go pewnie dawno zdążyliście zdeprawować.
- Zależy od punktu widzenia - roześmiała się. - Ale powiedz, co u ciebie!
- Miło - odpowiedziałam. - Leo miał wczoraj osiemnastkę... Taką bardziej symboliczną...
- A mnie nie było? - rozżaliła się. - Złóż mu życzenia ode mnie. A podróż jak?
- A, to już opowiem jak się cała familia zbierze.
Ledwo to powiedziałam, los zesłał strudzonych wędrowców, z których jeden zaraz wpadł do kuchni.
- Honey, I'm home! - zakomunikował donośnie. - Nooo, a tu proszę, nie dość, że obiadek, to jeszcze i harem - uśmiechnął się do mnie łobuzersko. - To ja wracam na pokoje... Piwko, HV, that stuff - puścił do nas oko i wyszedł.
- AAA!!! Obiad! - przypomniała sobie Vanny. - A ja jeszcze miałam herbatę zaparzyć!!! Zagadałaś mnie!!!
- Sama się dałaś zagadać, małpiszonie, więc cierp - pokazałam jej język. - Spadam, nie będę cię rozpraszać więcej! - pomachałam jej i opuściłam kuchnię z natłokiem myśli. Pozytywnych, zdecydowanie. Coś się w Vanny zmieniło, choć nie potrafiłam sprecyzować co. Ale chyba... rozkwitła. Tak jak podczas sylwestra ciągle była roześmiana, tak i teraz promieniała radością...
Spojrzałam na siedzącego na pogiętej niebieskiej kanapie Clayda i uśmiechnęłam się do własnych myśli.
- No, co tam? - odezwał się ciepło, a ja podeszłam i uściskałam go bez słowa.
- O, i tak rób ile wlezie - ucieszył się. - Mam rozumieć, że za długo siedziałaś w Ciemności niedopieszczona?
- Akurat w Ciemności siedziałam najkrócej... - zaczęłam, ale nie dane mi było rozwinąć tej myśli, bo nagle usłyszałam trzepot skrzydeł i w ramiona gwałtownie wleciał mi Tenari.

- Ale luksus! - po obiedzie Clayd wyciągnął się w fotelu. - Tak wracać do domu i wiedzieć, że jest się oczekiwanym...
- Z ciepłą zupką - mruknęłam. - Vanny spisuje się jak prawdziwa stateczna małżonka!
Wyżej wymieniona udała, że tego nie słyszy i że wcale się nie rumieni.
- Spójrz tylko - zachichotała, spoglądając na demonka na moich kolanach. - Opowieść o twojej podróży chyba podoba mu się bardziej niż wszystko, co mu do tej pory opowiedziałaś!
Mały uśmiechnął się i bezczelnie pokręcił głową.
- Zero szacunku - prychnęła.
- A co, oportunistą ma być? - zaoponował Clayd. - Niech wyraża własne zdanie i szanuje tych, którzy na to zasługują.
- Mówiłam, że zostanie tu zdeprawowany - westchnęłam z udanym zmartwieniem. - Chyba pora go zabrać do domu, stęskniłam się za nim...
- Tak szybko? - zamrtwiła się moja kuzynka. - Zostałabyś do jutra, przyzwyczaiłby się z powrotem... Chyba możesz, co?
- W sumie mój gość siedzi w Marzeniu, więc mogę - zadumałam się.
- To dobrze, bo i tak byśmy cię stąd dziś nie wypuścili - Clayd mrugnął do mnie szelmowsko. - Czyli będzie dzisiaj zabawa "kto pierwszy zajmie dobre miejsce do spania", Tenari lubi ją inicjować, wiesz?
- Ty się nie przejmuj - Vanny zmierzwiła mu włosy. - Oboje wiemy, że dzisiaj twoja kolej by zająć kanapę.
- Taaa - mruknął, unosząc brew. - I obojgu nam to coraz bardziej nie w smak.
- Mów za siebie! - rozchichotała się na dobre.

Pogoda była ładna, więc siedzieliśmy do późna w nocy na cmentarzu, a każde z nas podzieliło się z resztą jakąś opowieścią. Klimatyczną i pasującą do okoliczności. A ponieważ Ten-chan nie chciał za nic iść spać, pozwoliliśmy mu być komisją oceniającą.
I nawet gdy już leżałyśmy sobie w pokoju na pięterku, a między nami rozłożyło się demoniątko, długo nie mogłyśmy zasnąć - przypominałyśmy sobie co chwilę różne zabawne momenty i nie przestawałyśmy się śmiać.
- Vanny - zagaiłam w pewnej chwili. - Co cię skłoniło żeby tutaj przyjechać?
- Może to - odpowiedziała, patrząc w sufit - że jednak nie trzeba szukać sobie osobnego świata z pięknym domem tylko dla siebie... Tylko po prostu porozglądać się dokoła aż...
Skinęłam głową ze zrozumieniem.
- Na przykład ty przecież czujesz się tu jak u siebie - dodała. - Choć nie przepadasz za Althenos.
- Czuję się - potwierdziłam. - I coraz bardziej widzę, że ty też...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz