17 VI

Właśnie przechodziłam przez parking wracając od czyściutkiej i najedzonej Pokrzywy, kiedy nagle wylądowało tam... coś.
Wyglądało jak złocista kula z drzwiczkami i zawisło nieco nad ziemią. Po chwili drzwiczki otworzyły się i z kuli wysunęły się schodki, a następnie wysiadło dwóch jegomości w liberiach.
- Dzień dobry - powiedziałam dość bezbarwnym tonem. Musiałam przyznać, że takiej wizyty jeszcze nie miałam, nieważne kto mi ją składał.
Jegomoście spojrzeli przed siebie z minami typowych służbistów.
- Przejście dla Damy z Eskalotu! - zaintonowali jednym głosem, a mnie opadła szczęka. Po pierwsze dlatego, że miejsca na parkingu mam dosyć i nie trzeba było robić przejścia, a po drugie, byłam niebotycznie zdumiona. Kto jak kto, ale ona już na pewno nigdy...
A tu taka niespodzianka. Usłyszałam szelest sukni i wyszła z pojazdu. Sheril.
- Witam w Blue Haven - otrząsnęłam się i uśmiechnęłam promiennie.
Znów zaszeleściła suknią, kłaniając się uprzejmie. Nie wypadało tak stać na parkingu, więc zaprosiłam ją do środka. Egil na jej widok przywitał się grzecznie, na co odpowiedziała taksującym spojrzeniem. Chyba się poczuł nieswojo, bo zaraz zgarnął Tenariego, bąknął, że wybierają się do Marzenia i po chwili zostałyśmy w herbaciarni same.
- Czego się napijesz?
- Ja... - zaczęła, po czym umilkła i pokręciła głową. Coś takiego, czyżby Sheril brakowało słów? Niewiarygodne...
Niemal siłą usadziłam ją przy stoliku, a sama usiadłam obok.
- Co jest? - zapytałam bez ogródek. - Nie przyjechałaś na herbatę, o nie. Tak jak ja nigdy nie przyjeżdżam do ciebie w celach towarzyskich.
- Nie. Niemal zawsze szukasz jego - uśmiechnęła się gorzko. - Tylko dzisiaj jest odwrotnie. Zabawne, prawda?
- Czekaj, znaczy, że zgubiłaś gdzieś Lexa? - nie mogłam zrozumieć. - Przecież on zawsze się gdzieś snuje, a u ciebie jest tylko gościem. Masz tego dość, czy jak?
- Powiedział "żegnaj" - wyjaśniła melancholijnym tonem. - Już prawie miesiąc temu. I od tamtej pory nie dał znaku życia. Nigdy tak nie robi.
Coś mi zaczęło świtać.
- A ty uznałaś, że pożeglował do mnie? - zapytałam nadzwyczaj chłodno.
- Właściwie... - rzekła, ale nie dałam jej dokończyć:
- Czy ty do końca życia będziesz mnie uważać za kogoś, kto może ci go odebrać?
- Obie wiemy, że jesteś właśnie kimś takim - odparła poważnie. - Nawet jeśli on sam nie zdaje sobie z tego sprawy.
Tego już było za wiele.
- Teraz widzę jak mało jesteś zorientowana w naszych relacjach - prychnęłam. - Jak światy światami, to on mnie uparcie próbował owinąć wokół palca i tylko dlatego mu się nie udało, że zębami i pazurami czepiałam się myśli, że nie widzę nas razem na dłuższą metę, jasne? I drugiej, że jesteś ty i on by od ciebie nie odszedł.
Sheril patrzyła na mnie oczami okrągłymi ze zdumienia, jakby nie była pewna, o czym ja właściwie mówię.
- A jednak odszedł - podjęła po chwili. - Nie zrozumiesz, nie słyszałaś jak ostatecznie brzmiały jego słowa. Powiedział, że mnie kocha, wiesz? Po raz pierwszy.
- Może znalazł sobie kogoś nowego, kto będzie go utrzymywać - udałam, że wcale mnie to nie obeszło. A może jednak nie udawałam? - Albo wybrał się na akcję Omegi, z której niekoniecznie musi wrócić żywy, co ty na to? Będziesz go opłakiwać w razie czego?
- Tak - odrzekła twardo.
- A ja nie, bo wyleczyłam się z niego i ściska mnie wewnątrz gdy tak na mnie patrzysz - powiedziałam cierpko. - Na zakończenie powiem ci, że Lexa nie widzałam od paru miesięcy, więc możesz być pewna, że nie był u mnie.
- Nie. Przez większość tego czasu był u mnie - przyznała spokojnie.
- A widzisz - wzruszyłam ramionami. - I się dziwisz, że się wyrwał na dłużej?
- Nie wiem... Mam jakieś złe przeczucia - westchnęła i spytała znienacka. - Co się zmieniło?
- Pod jakim względem? - teraz ja zrobiłam wielkie oczy.
- Zawsze gdy u mnie gościsz, jesteś taka niepewna. I sprawiasz wrażenie jakbyś chciała zapaść się pod ziemię.
Omal nie padłam. No proszę, podczas gdy mi się wydaje, że będąc w Eskalocie zachowuję szczyt opanowania, coś takiego?!
- Tak samo jak ty teraz - odcięłam się. - Nie najlepiej się czuję w imponujących zamkach moich quasi rywalek, za to teraz jestem na własnym terenie i mam przewagę.
- W takim razie może odłożymy na bok nasz ulubiony temat i faktycznie posiedzimy trochę przy herbacie? - Sheril po raz pierwszy uśmiechnęła się do mnie bez wymuszenia i dystansu.
- Jestem za - odwzajemniłam uśmiech. - Tylko ci faceci będą tak tkwić na parkingu?
- Ależ będą - uniosła brwi. - Gdy ich zatrudniłam, zachowywali się zbyt poufale, więc ich musztruję.
- A nie przesadzasz aby ździebko?
- Być może - przewróciła oczami. - Ale o służbistów ostatnio trudno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz