6 VI

- Co to takiego? - zapytał Leo ze śmiechem, obracając w dłoniach obłędnie kolorowego motylka. - Ja rozumiem, że pasuje mi pod kolor ciuchów, ale...
- Breloczek - wyjaśniłam, widząc, że mu się podoba. - Znalazłam w Szafie i pomyślałam, że może ci przypasować. Powtórzy po tobie każdą piosenkę, którą zagwiżdżesz.
Gdy tylko to usłyszał, zaczął pogwizdywać różne melodyjki, a motylek wtórował, migocząc jak światła w dyskotece.
- Jak dzieciak - skrzywiła się Milanee. - Sprezentowałaś mu coś akurat na jego poziomie.
- To jeszcze nie wszystko - przypomniałam sobie. - Zagwiżdż Livin' la vida loca jeśli za kimś zatęsknisz, a gdy będziesz chciał dać komuś nauczkę, to dla odmiany Odę do radości.
- Niezły prezent - zachichotał Leo. - Chyba wezmę go ze sobą do Saedd Ménn. Wtedy nic mi nie będzie straszne.

Na tle tęczowych i kruchych z wyglądu elfich budowli siedziba rodu Saedd robiła prezentowała się dość nie na miejscu. Biała, marmurowa i ozdobiona kolumnami, przypominała raczej rezydencję jakiegoś ziemskiego bogacza. Natomiast w oddali, na drugim końcu miasta, widniała podobna w stylu posiadłość Seltonów, jeszcze niedawno miejsce zamieszkania Milanee.
- No, ale ja się do domu dziś nie wybieram - mruknął Leo i choć bardzo się starał, słyszałam, że głos mu drży. - Oni wszyscy się zbiegną tam, do świątyni.
Wskazany przez niego obiekt wyglądał już bardziej na elfie dzieło, ale przylegała do niego budowla przypominająca Koloseum...
- Niezła świątynia - stwierdziłam z przekąsem. - I co, będziesz tam walczył z dzikimi bestiami?
- Inicjację przeprowadza się zwykle na widoku, aby byli świadkowie - wyjaśnił. - Tyle że zwyczajne odkrywanie czyjegoś talentu nie wygląda makabrycznie.
- A zaszczepianie tegoż wygląda?
- Wiesz, ostatni raz coś takiego się zdarzyło gdy byłem jeszcze szczylem - skrzywił się. - Niewiele pamiętam... Ale może to dlatego, że pamiętać nie chciałem. No nic, chyba pora się pokazać starszyźnie.
Przeszliśmy przez świątynię, w której, nie wiadomo dlaczego, unosił się zapach przypraw, zaś gdy stanęliśmy przed wejściem do "Koloseum", Leo poradził mi zająć miejsce na widowni. sam natomiast skierował się do innych, większych drzwi. Zanim zrobiłam o co poprosił, zobaczyłam jak wita się bardzo oficjalnie ze stojącą przy nich postacią o rudych włosach, w czerwono-szarym stroju. Szybka wymiana spojrzeń - i pospieszyłam na widownię jakby mnie ktoś gonił.
Zebrało się wiele elfów i ludzi... Ale chyba nie tylko. W tłumie mignęła mi kolorowa kurtka ze znakiem Ω i ciekawa byłam dlaczego i po co ktoś z Omegi się tu fatygował. Zajęłam miejsce jak najbliżej areny - bo inaczej tego nazwać nie można - na której znajdował się przykryty białym obrusem stół, a może ołtarz ofiarny? Chyba stół, skoro siedziała przy nim siódemka elfów. Wyglądali na starszych wiekiem i nie potrafiłam sobie wyobrazić ile już lat przeżyli. Po chwili wrota na wprost nich otworzyły się i na arenę weszło dwóch mężczyzn. Jakimś cudem rozpoznałam w tym drugim Leo, chyba tylko po dredach - poza tym był niesamowicie elegancki, aż się zdziwiłam, że w tak krótkim czasie zdążył się przebrać. Obaj podeszli do stołu.
- Kto przybywa by odkryć swą życiową drogę? - usłyszałam.
- Teleorin Lekher ev Saedd - odpowiedział ten, który go wprowadził, swoim doskonale zmysłowym głosem. Brr, co ja piszę?
- Kto poręczy, że osiągnął on dojrzałość? - zaintonował znów któryś ze starszyzny.
- Ern Fáel ev Saedd.
Mimowolnie zacisnęłam dłonie na fałdach swojej sukienki.
- Czy przybyły jest gotowy? - padło trzecie pytanie.
- Gotowy - potwierdził rudowłosy.
- Czy przybyły potrafi sam wyrazić swą gotowość? - zapytała surowo białowłosa elfka z końca stołu.
- Jeśli zaczniecie się do niego zwracać - odezwał się Leo z przekąsem. Osiem par oczu na arenie i mnóstwo na widowni skierowało się na niego.
- Czy jesteś gotowy? - spytał elf wyglądający na najstarszego. Chłopak rozejrzał się dokoła i napotkał moje spojrzenie.
- Gotowy - odpowiedział przez zęby.
- Czy świadkowie słyszeli?
Na widowni podniosły się głosy zaprzeczenia.
- Czy jesteś gotowy? - powtórzyła tym razem cała starszyzna.
- GOTOWY!!! - wrzasnął Leo ze złością, aż pewnie usłyszano go sporo poza "Koloseum". Ern uśmiechnął się triumfalnie, złożył elegancki ukłon i bez słowa wyszedł, aby zająć miejsce w loży nad wrotami.
- Teleorinie Lekher ev Saedd - rozległo się. - Rozpoczyna się twoja godzina czuwania! Niech twój umysł uwolni się od wszelkich myśli, albowiem w przeciwnym razie ukażą się one świadkom w postaci żywych obrazów!
Leo w odpowiedzi mruknął coś pod nosem i zwyczajnie usiadł na ziemi w pozycji lotosu, zamykając oczy.
Omal nie parsknęłam śmiechem - godzina czuwania? Tylko godzina? Przy porządnej ceremonii inicjacyjnej tak zwane czuwanie powinno potrwać przynajmniej przez noc! Nie mówiąc już o tym, że powinno być samotne... Chociaż z drugiej strony wtedy nie oczekuje się raczej, że myśli czuwającego będą widoczne dla innych. Jeśli ci surowi członkowie komisji zobaczą, co siedzi w głowie Leo, być może będą jeszcze bardziej skłonni, by to z niej wyplenić...
Rozejrzałam się po widowni, a na koniec zwróciłam wzrok na lożę, gdzie siedział Ern... I bezceremonialnie się tam teleportowałam.
- Proszę, proszę - na mój widok wstał z wygodnego fotela. - Nie spodziewałem się, że się tu pofatygujesz, moja gwyll'ionn.
- A ja się nie spodziewałam, że trzęsiesz całą swoją rodzinką - odpowiedziałam, zdziwiona, że jeszcze mu nie przyłożyłam za nazwanie mnie zdobyczą wojenną.
- Zaraz tam trzęsę - uśmiechnął się kącikiem ust. - Tylko podrzucam sugestie.
- Czy te sugestie mają korzystne efekty? - podeszłam bliżej. On też podszedł.
- Nikt nigdy na mnie nie narzekał - znów ten uśmiech, a potem jego usta na chwilę dotknęły moich. - I tak chyba pozostanie, jak myślisz? - zapytał po tej chwili.
- Sugestia wyprania mózgu tego tam, na arenie, również będzie korzystna? - zignorowałam jego dwuznaczne słowa.
- Nie nazywałbym tego praniem mózgu - mruknął, nie wypuszczając mnie z objęć. Kiedy sie w nich znalazłam? - A dobry mag w pełni sił zawsze się przyda.
- Znaczy, rodzinie? - podchwyciłam jego ton. - Czy END-owi może?
- Pewnego dnia i END będzie tańczyć jak mu zagram, już teraz mam możliwości... Chociaż mamy na widowni delegację i muszę udawać - powiedział drwiąco, wodząc dłońmi po moich ramionach. - I Omega też się pokazała, nie wiadomo po co... Co ty na to? Założę się, że twój amant właśnie na nas spogląda.
- Nie mam czegoś takiego - prychnęłam, wyrywając mu się. - A gdybym chciała, nie szukałabym w Omedze.
- W takim razie do kogo odpływają twoje myśli, gdy próbuję skierować je na siebie?
- Po prostu uciekają. Dlaczego miałyby być posłuszne komuś, kto roztacza swój urok metodami wypisz, wymaluj demonów in'an?
- Nie muszę stosować takich sztuczek. Przyszłaś tu z własnej potrzeby - stwierdził i pocałował mnie jeszcze raz. Mocniej. I dłużej. Ujęłam jego twarz w dłonie, pozwalając myślom znów odpłynąć... Chociaż kto wie jak by się to skończyło, gybyśmy nie byli na widoku? Cóż, poprzednim razem, w oranżerii Évearda en Dárce, skończyło się na tym, że pogryzłam Erna jak jakiś wampir... To wspomnienie sprawiło, że zaczęłam chichotać, aż w końcu odsunęłam się, wstrząsana nieskrywanym śmiechem. Może trochę histerycznym, ale bardzo mi w tym momencie potrzebnym.
- Wybacz, Ern, ale chyba nie nadaję się na ofiarę takiego zawodowego uwodziciela jak ty - wykrztusiłam. - Za mało mam wprawy żeby ci ulec, wiesz?
- Nad tym jeszcze popracujemy - obiecał. - I tak miło jestem zaskoczony, że to ty towarzyszysz Teleorinowi, a nie ta pretensjonalna piękność w koronkach.
No no, skoro urodę Vaneshki uważał za pretensjonalną, to ciekawa byłam jego gustu... Ale bardziej ciekawiło mnie czuwanie Leo, spojrzałam więc na arenę. Ku mojemu zaskoczeniu była pełna umięśnionych facetów z kijami baseballowymi, którzy wspinali się na widownię i wyraźnie nie mieli przyjaznych zamiarów. Sporo ludzi i elfów zaczęło się ewakuować.
- Co, do... - syknął Ern, ale zdążył się opanować i umilkł. Nie na długo.
- Nieładnie, Teleorin, nieładnie... Ale iluzje twoich myśli nie zrobią nam większej krzywdy - po "Koloseum" rozległ się jego głos, jakby zwielokrotniony przez wzmacniacze.
- Telepatia to też chyba nie najlepszy pomysł - odpowiedział mu taki sam głos Leo. - Zauważ, że to, co myślisz, przechodzi przez mój umysł!
Znowu nie mogłam powstrzymać śmiechu.
Starszyzna podniosła się z miejsc z surowymi minami.
- Obawiam się, że twój podopieczny jeszcze nie jest gotowy, Ernie Fáelu ev Saedd - spojrzeli w górę, na nas.
- To znaczy, że mogę już wstać? - ucieszył się Leo. - I naprawdę, wolałbym żebyście rozmawiali o mnie ze mną.
- Za mało dojrzały jest, by na to zasługiwać.
Leo prychnął, ale w jego głosie pobrzmiewała nuta rozbawienia. Ern zwinnie zeskoczył z loży na arenę i stanął przed nim.
- Dlaczego próbujesz mnie sprowokować, chłopcze? - zapytał łagodnie.
- Może dlatego, że nie chcę wyrosnąć na wyrachowanego sukinsyna stworzonego na twoje podobieństwo - brzmiała odpowiedź.
- No proszę.
- I nie chcę - dodał Leo zdecydowanym tonem - mieć już nic wspólnego z tymi pogrzanymi intrygami Saeddów.
- Czy to tak ładnie buntować się przeciw własnej rodzinie?
- Może nieładnie, ale żebyś wiedział jaka jest z tego satysfakcja - chłopak uśmiechnął się szeroko, ale nagle ten uśmiech zgasł jak zdmuchnięta świeczka. Z gardła Leo wyrwał się zduszony krzyk i elf opadł na kolana, wpatrując się przed siebie jakby widział coś strasznego.
- A widzisz, Teleorin - Ern pokręcił głową. - Tak cię zawsze ostrzegałem, a jednak wykazałeś brak lojalności... Nie wystarczy, że już mi żal twojej siostry? Niemądry.
Leo nie odpowiedział, tylko zamknął oczy, ale to mu nie pomogło. Krzyknął znowu, trochę głośniej. Już miałam przeskoczyć na arenę i powiedzieć Ernowi coś do słuchu, gdy nagle z tłumu wypadła Vaneshka, a za nią Egil.
- Daj mu spokój!! - zażądała pieśniarka.
- Nic nie zrobiłem - wzruszył ramionami Ern. - On sam to sobie robi.
Leo krzyknął jeszcze raz.
- Ale wiem, że potrafisz to przerwać!
- A dlaczego miałbym? - zapytał chłodno i odwrócił się w kierunku wrót. - Straż, proszę wyprowadzić tych państwa zanim do końca zepsują uroczystość.
Straż bardzo ochoczo ruszyła wypełnić jego polecenie i nie widziałam już innego wyjścia, jak tylko przyłączyć się do zabawy.
- A ty umiesz walczyć, Ern? - rzuciłam, stając obok Vaneshki.
- Ciebie oszczędzę, moja gwyll'ionn - odpowiedział z tym swoim drapieżnym uśmiechem. - Zostawię cię sobie na koniec.
Oczywiście bezczelnie go zignorowałam.
- Co wy tu robicie, na litość bogów?! - syknęłam do Egila.
- Nie patrz tak na mnie - jęknął. - Nie dałem rady jej upilnować! Była jak orlica spiesząca bronić swych piskląt... Czy coś w tym rodzaju.
- Jak kwoka raczej - parsknęłam, gotując się do obrony, ale nie mieliśmy okazji powalczyć. Zanim straż zdążyła porządnie zaatakować, niespodziewanie zadziałała Vaneshka. Uniosła się w powietrze i nagle jakby urosła w naszych oczach, przyobleczona w majestat i poświatę.
- To nie jest pora by zadawać ból - rzekła, a jej głos jeszcze nigdy nie brzmiał piękniej. - Jak i żadna pora nie jest odpowiednia by wyrządzać zło! - a jej postać również była piękniejsza niż zwykle... O ile to możliwe.
Ern z ledwo skrywaną złością obserwował jak zapatrzeni w nią strażnicy osuwają się na ziemię z ekstazą w oczach. Ja zaczęłam czuć się trochę nieswojo, natomiast Egil jakby się zastanawiał czy też nie paść w uwielbieniu. Za to Leo przestał krzyczeć i teraz leżał na ziemi bez przytomności. W końcu Vaneshka chyba zmęczyła się tą demonstracją, przestała lewitować i także zemdlała.
- Dobranoc, aniołku - Ern wykonał ruch ręką, tworząc wokół nas jedną ze swoich iluzji - wizję piekła i buchających na nas płomieni. Nie powiem, naprawdę zrobiło mi się gorąco.
- A teraz pora zająć się resztą - powiedział zjadliwie i wymierzył tym razem w Egila... Nigdy się nie dowiem, co zamierzał, bo nagle jego ręka znalazła się w uścisku innej, obleczonej w czarną rękawiczkę bez palców.
- Nie należy przesadzać z zabawą, Ern-san - przedstawicielka wspomnianej delegacji END-u uśmiechnęła się szeroko. - A nuż ktoś pomyśli, że i ty jesteś za mało dojrzały?
- Na tyle, że nie muszę cię słuchać - rudowłosy usiłował wyrwać rękę, ale uścisk Xemedi-san był niespodziewanie mocny. - Naprawdę chcesz patrzeć jak tracimy potencjalnego nowego agenta?
- Ojejku. Nowego agenta - spojrzała na niego słodko. - Jak mi przykro. Nie omieszkam o tym wspomnieć, gdy będę składała na ciebie raport z okazji planów zbuntowania się przeciw END-owi.
- I ty śmiesz mnie straszyć w ten sposób? - zaśmiał się Ern. - Oboje wiemy, że masz do naszych przełożonych jeszcze mniej szacunku niż ja. A jednak chcesz schować godność i donieść na mnie?
- Wiesz - powiedziała Xemedi-san, puszczając jego rękę aż się zatoczył. - Gdy w jednym miejscu i czasie znajdzie się za dużo takich osób, ktoś jednak musi być przeciw. Dla równowagi choćby.
Powiedziawszy to, zniknęła. Ern zmełł w zębach kilka słów i również wyparował, a my zostaliśmy na opustoszałej arenie.
- Kto... to był? - wyjąkał zdezorientowany Egil.
- Nie pytaj - westchnęłam. - Ale pewnie wkrótce nas odwiedzi i wtedy się dowiesz.
Skinął głową i podszedł do leżącej Vaneshki.
- To, co ona zrobiła... - szepnął. - To było jak w legendach! Jak w moich księgach! A wyglądała niemal jak jedna z...
- Do tej pory wiedziałam tylko, że jest półdemonem - mruknęłam. - Ale tego raczej po tacie nie odziedziczyła. Wiesz, że mówi twoim językiem?
- Naprawdę? - spojrzał na mnie zaszokowany. - Czy to może znaczyć, że jest...
- Egil - przerwałam mu. - Jak się ocknie, nawet nie próbuj pytać czy przypadkiem nie jest potomkinią jednej z aniołów z Jasności, zrozumiano?
- Dlaczego nie?
- Bo jej wspomnienia o mamuśce są zbyt bolesne - wyjaśniłam. - Może sama nam kiedyś powie. Jeśli zechce.
Przypuszczalna półanielica właśnie podniosła się z westchnieniem i pierwsze, co zrobiła, było sprawdzenie, co z Leo. Zaśpiewała mu cichą kołysankę i po chwili na twarzy chłopaka wykwitł uśmiech, jakby śniło mu się coś miłego.
- Chyba nic mu nie będzie - uśmiechnęła się z ulgą.
- Ale czy będzie w stanie obchodzić te swoje urodziny? - zaniepokoił się kronikarz. - Milanee się wścieknie, że zostawiliśmy ją samą z przygotowaniami...
- Powinien się obudzić na czas - uspokoiła go Vaneshka.
- Nie o to mi chodzi - pokręcił głową.
- A o co? - zainteresowałam się, na co Egil zaniósł się chichotem.
- Milanee stwierdziła, że skoro Leo wkracza w wiek pozwalający na niebezpieczeństwa typu alkohol, tytoń i ożenek, to niech najpierw podoła jej tortowi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz