28 XII

- A Vanny mówiła, że do tej herbaciarni mają dostęp tylko osoby zaproszone – odezwał się sceptycznie Ellil, kiedy już wygramoliłam się z Szafy w suchych ciuchach. Do tej pory wszyscy czekali bez słowa, jakby bali się, że ów straszny mebel mnie zje.
– Ale to przecież nie była osoba – Djellia dała mu kuksańca – tylko przesyłka. Dlaczego jesteś taki podejrzliwy?
– Bo rozpoznaję znajomy styl – przewrócił oczami i zerknął na przedmiot dyskusji, stojący teraz na stoliku i wyładowany ciężkimi przedmiotami. Głównie moimi książkami, jakby nic lepszego nie było, na przykład w lodówce.
Przedmiotem dyskusji było pokaźne fioletowe wiadro, wymalowane w seledynowe rybki – uśmiechy wskazywały na bardzo głodne piranie, ale kształty już niekoniecznie – z rączką obwiązaną różową wstążeczką. Jakiś kwadrans wcześniej pojawiło się bez uprzedzenia nad moją głową, wylewając na nią swoją zawartość – strumień wody z brokatem. Obecnie stanowiło przedmiot badań Lilly, która zdążyła już je obejść z każdej strony, opukać, rzucić czar wykrywający i orzec, że w zamachu na mnie maczało palce coś chaotycznego. No dobra, ja też rozpoznałam pewien styl…
– Naprawdę nie wiem, dlaczego masz taką nieszczęśliwą minę – Djellia poklepała mnie po ramieniu, w drodze do kuchni, po zaparzoną herbatę. – Na twoim miejscu cieszyłabym się z tego całego brokatu we włosach. Są teraz jeszcze bardziej błyszczące.
– A i widok był uroczy – przypomniał sobie Ellil, porzucając podejrzliwy ton. – Aż żal, że ktoś nie zrobił zdjęcia, kiedy to wiadro latało ci nad głową, a ty próbowałaś je złapać.
– Przynajmniej jedna osoba rzuciła mi się na ratunek i to nie byłeś ty – prychnęłam i zmierzwiłam Tenariemu włosy. – Zawdzięczam ci resztki zdrowia psychicznego, wiesz?
Mój wychowanek posłał mi nieobecny uśmiech i wrócił do przeglądania życzeń, które dostaliśmy z okazji świąt. Najbardziej upodobał sobie kartkę od Pai Pai, z zabawnym wierszykiem, a także, co ciekawsze, od Moriany, wyklejaną i błyszczącą, jak, nie przymierzając, moje włosy w tej chwili. Kiedy jeszcze dostał swoją pomarańczową herbatkę, stanowił już pełnię szczęścia… W przeciwieństwie do naszego nowego gościa, którego kolana uznał za najlepsze siedzisko. Gość ów, jasnowłosy półelf z wypchanym plecakiem, pojawił się w herbaciarni akurat kiedy biegałam za tym piekielnym wiadrem; teraz zaś tylko rozglądał się spłoszonym wzrokiem, odrobinkę zapomniany. Usiadłam naprzeciw niego, próbując mu się bliżej przyjrzeć, co w tej sytuacji było dość trudne, i wybadać rodzinne podobieństwo. Cóż, udało mi się dostrzec, że Kenneth Delaware ma podobne do siostry rysy i oczy, za to z pewnością brak mu jej dostojnej powagi.
– Często się u was dzieją takie rzeczy? – zapytał uprzejmie, wyglądając zza na pół rozłożonego skrzydełka.
– Zależy od klienteli – przejęłam od Djellii tacę i podałam mu herbatę. – Kilmeny nie ostrzegała?
– Właśnie nie. Może z zemsty, że cała jej rodzina się rozjeżdża, a ona będzie musiała małe niańczyć…
– Jakie małe? – zainteresowała się Lilly. – I ile ich?
– Dwie. Moje i kolegi z pracy… Znaczy, jedna moja, druga jego – zaplątał się nieszczęśnik. – Tylko że on jedzie na misję, ja jadę z wami, a Kilmeny sobie zwyczajnie ignoruje fakt, że zbliża się kolejna czarodziejska noc w roku, a ona jest Oddaną. No i skończyła jako dobra ciocia.
– Słuchajcie, nie mam pojęcia, o jakich to rodzinnych patologiach gawędzicie – wtrącił z rozbrajającym uśmiechem Ellil – ale chciałem o coś zapytać. Czy ta rzecz to też jakaś zemsta?
Powiedziawszy to, wskazał na stolik obok, na którym królował pokaźnych rozmiarów łabędź z galaretki. Śliwkowej.
– Tamto? Nie, to podobno jakiś rytuał – Kenneth próbował wzruszyć ramionami, ale nie bardzo mu to wyszło.
– Przypuszczam, że go zjemy jeszcze przed wyjazdem? – odezwała się Lilly. – Bo w Nowy Rok pewnie będziemy gdzieś… W Białej Symfonii?
– Hura!! – zakrzyknęli Ellil i Djellia, jakby nie wiedzieli o tym od dawna.
Pokręciłam tylko głową i zabrałam się za własną herbatę. Właśnie ją dopijałam, kiedy pojawili się Clayd i Vanny.
– Wróciliśmy! – zakomunikował ten pierwszy wesoło, a ja dopiero wtedy spostrzegłam, że trzyma na barana Ivy. – Obskoczyliśmy wszystkie domy i możemy się na chama zabrać z wami na wycieczkę!
– ŁABĘDŹ!! – pisnęła Vanny. – Oż, do dia… Tego… Sylwester!!!
– Co: sylwester? – jęknęłam boleśnie. – Ja tu mam tyle na głowie, a miałam jeszcze pamiętać o sylwestrze?!
– Na głowie to ty faktycznie masz – wtrącił Ellil i zaczął opowiadać nowo przybyłym historię fioletowo-zielono-różowego zamachu. Uczynił to tak obrazowo, że po chwili zwijali się na kanapie ze śmiechu.
– Co za uroczy dowód sympatii! – chichotała moja kuzynka. – Jak myślisz, czy to jest właśnie ta brakująca wiadomość?
– Nie sądzę – pokazałam im język. – I nie ma się z czego śmiać, bo to zapowiedź rychłej apokalipsy. Zobaczycie, pojawią się Dzieci Chaosu i narobią bajzlu w rzeczywistości.
– Damy im radę – skwitował beztrosko Clayd. – A właściwie to ile ich jest?
– Nie mam pojęcia – uśmiechnęłam się uroczo. – Ale jak tylko odkryją istnienie nowych światów, pewnie się zlecą, a wtedy się dowiesz.
– Optymistka z ciebie jak rzadko – westchnęła Lilly, odczepiwszy się wreszcie od wiadra. Tymczasem Tenari zdążył już sfrunąć Kennethowi z kolan i zaczął pokazywać Ivy nasz zbiór kartek świątecznych. Słowo daję, on je chyba zacznie kolekcjonować…
Spojrzałam na to zbiorowisko wzrokiem cokolwiek nieprzytomnym. Że co? Nowy rok? Wycieczka? Ja chcę z powrotem do łóżka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz