16 XII

Od rana myślę o zawilcach i powojach. Nie wiem, skąd mi się przyplątały – może to efekt piosenek, które rozbrzmiewają mi w słuchawkach, a może echo jakiejś odległej opowieści – ale pora roku i sceneria nie są po temu odpowiednie, oj, nie. Uznaliśmy zgodnie, że jeśli chcemy szukać Liry i podążać śladem wędrowca z książki, powinniśmy rozglądać się tam, gdzie jest naprawdę porządna zima. Problem w tym, że panoszy się ona na całym Zachodzie, uciekłszy zupełnie z pozostałych stron światów, a kto wie, gdzie właściwie znajduje się ta cała Biała Symfonia? Może w zupełnie innej domenie? Tylko że moich towarzyszy ten fakt o dziwo nie zraża. Mnie zresztą też nie.
I oto niecodzienna procesja wędruje przez bezdroża, brnąc po kolana w śniegu. Konkretnie to po nie własne kolana, bo przecież jedziemy konno, a nasze wierzchowce parskają głośno, jakby im śnieg sypał w nos. Tymczasem nie ma ani jednej chmurki, z której mógłby sypać – tylko leży i leży, rozciąga się chyba aż do horyzontu…
Owe bezdroża są zdecydowanie bardziej kuszące niż miejskie mury, zza których wystają dymiące kominy i dolatują aromaty, będące chyba wynikiem idei: „zmieszajmy wszystkie substancje chemiczne, które mamy pod ręką, i podpalmy”. Zajrzeliśmy tam może na dwie godzinki – tylko Ellil został za bramą, bo uznał, że to nawet gorsze niż jego świat – a tylko dlatego na tak długo, bo zainteresowały nas straszące pośrodku miasta ruiny. Słowo daję – z jednej strony machiny parowe, fabryki i odmalowane dokładnie kamienice, a z drugiej coś, co kiedyś było okazałym zamkiem, a teraz tylko smętnymi szczątkami, zapuszczonymi i zapomnanymi. Na tyle zapomnianymi, na ile to możliwe, skoro tkwią w samym centrum. Albo ten zamek doprowadziła do takiego stanu jakaś niszcząca magia, albo wspomniane powyżej idee – jeśli to drugie, to może zostawiono go tak ku przestrodze?
– To stara posiadłość Alastrannów – poinformował nas jakiś przechodzień ze zrozumieniem dla wścibskich turystów. – Już od prawie dwóch wieków usiłujemy coś z nią zrobić, ale krążą nad nią zbyt potężne zaklęcia, które tracą moc niezwykle powoli. Być może za następne dwieście lat…
– Skoro ta jest stara, to znaczy, że istnieje też nowa? – podchwyciła prędko Mezz’Lil.
– O tak – potwierdził nasz rozmówca. – Wybudowano ją kawałek drogi stąd, na południe. To właściwie już za granicą, ale z pewnościa jej mieszkańcy już wiedzą o waszym zainteresowaniu… Wszystkie okoliczne ziemie do nich należą.
Próbowałam go podpytać, dlaczego zamek skończył jako bynajmniej nie malownicza ruina, ale wymówił się pośpiechem, bo to już pora do pracy i w ogóle. Nie mieliśmy ochoty sprawdzać siły rzeczonych zaklęć, zresztą fabryczne dymy gryzły w nosy na tyle, byśmy szybko opuścili miasto i ruszyli w dalszą drogę.
Tutaj powietrze jest czyste i ostre, a gwiazdy jasne i nagromadzone tłumnie, jakby specjalnie dla nieba nad tym światem. Takie widoki rzadko się zdarzają i spędzam godziny na podziwianiu ich, podczas gdy hałaśliwe towarzystwo, z którym podróżuję, istnieje gdzieś na krawędzi mojej świadomości. Jak dotąd niespecjalnie im to przeszkadza, co nie znaczy, że przestali zwracać na mnie uwagę. Bo kiedy uznałam, że warto by wybrać się na południe, wszyscy zgodzili się bez żadnych zastrzeżeń. Jakbym była, jasny gwint, przywódcą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz