26 XII

Wizje, wizje… Prawda, że są zupełnie niezwiązane z żadnym znanym mi wątkiem? Zdaje się, że przez jakiś czas wcale nie istniałam, a one istniały zamiast mnie. Wiem, że to dziwnie brzmi, ale tak to właśnie odczuwam. W ogóle było ich trochę więcej, ale tylko te zapamiętałam.
Ocknęłam się z pewnym zdziwieniem, że udało mi się w ogóle dokonać tej sztuki. Że znajdowałam się we własnym łóżku, pod wytwornym baldachimem, to było już na porządku dziennym. Przez pierwszą chwilę tylko patrzyłam w górę i dopiero jakieś – nie uchwycone jeszcze – słowa uświadomiły mi, że nie jestem w pokoju sama. Siedziały przy mnie Lilly, Vanny i Djellia, uśmiechając się z ulgą.
– A chłopaki okupują kanapę – szepnęła ta ostatnia konspiracyjnym tonem. – Wystarczy, że jeden z nich zacznie ziewać, a od razu zaraża tym całą resztę.
– Można by pomyśleć, że po tych ilościach zielonej, którą Clayd w siebie wlał, będzie na chodzie przez następne pięć dób z rzędu – powiedziała na poły do siebie moja kuzynka. – Chociaż on tak potrafi nawet i bez wspomagania.
– Ja nie wiem, gdzie wasza powaga sytuacji – załamała ręce Lilly. – Mad przez kilka dni leżała jak umarła, a wy tu takie pogawędki…
– W tej chwili wydajesz się najbardziej niepoważna z was wszystkich – wychrypiałam i zdumiało mnie, jak mało panuję nad własnym głosem.
– Przypuszczam, że wszystkie jesteśmy siebie warte – uśmiechnęła się Djellia. – Ale ty i tak bijesz nas na głowę. Przyznaj się, od początku miałaś ochotę tam iść, prawda?
– To znaczy, gdzie? – nie zrozumiałam.
– Jak to gdzie? Do Szarych Światów. Na sam ich skraj, ale zawsze.
– Och – westchnęłam. – To ty mnie stamtąd zabrałaś?
– Nie, nie ja – pokręciła głową, a Vanny posłała mi tajemniczy uśmiech. – Ja zabrałam tylko Ellila.
– Aeiran cię do nas przyniósł pięć dni temu – poinformowała mnie kuzynka. – I razem cię składaliśmy. Ja też pomagałam! – dodała z dumą.
– I nawet ja – mruknęła Lilly. – Bo byłaś bardzo… Bardzo… No, domyśl się. Nieposkładana.
– Cieleśnie i duchowo – dokończyła Djellia wyjątkowo radośnie.
– A gdzie on teraz jest? – to było pierwsze, o co musiałam spytać. Ech, życie…
– Zmył się – teraz już Vanny uśmiechała się od ucha do ucha. – Po tym, jak go ostrzegłam, co mu powiesz na przywitanie.
– Że mógł mnie dogonić ciut wcześniej?
– Tak właśnie.
– No, to musiałoby być dużo, dużo wcześniej – westchnęłam. – Zaraz, mówiłaś, że ile dni temu?
– Pięć – odpowiedziała Lilly. – Dzisiaj jest dwudziesty szósty.
– I przespałam Przesilenie? – podłamałam się. – I zepsułam wam święta?
– Oj, nie pochlebiaj sobie.
– Ketris i Vaneshka też byli – przypomniała sobie Vanny. – Ale kiedy padło hasło „Biała Symfonia”, zmyli się i oni. W czystej euforii wobec wszystkiego, co kojarzy się z muzyką.
– No dobra, laski – Lilly podniosła się z łóżka i klasnęła w dłonie. – Mad wróciła do świata żywych, więc teraz powinna sobie odpocząć.
Nawet nie pytałam, po czym właściwie mam odpoczywać, tylko zaczęłam się domagać mojego zeszytu. Musiałam uwiecznić wizje, z którymi się obudziłam, nawet jeśli były zupełnie bez znaczenia. Dopiero teraz mogę zrobić im tę przyjemność i zapaść w sen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz