*

Droga nie była długa, tylko demon nas trochę spowalniał, wlokąc się z tyłu... Pilnowany przez naszą nową znajomą, która dla mnie wcale nie była taka nowa. Fakt, że z początku jej nie poznałam - widziałyśmy się raptem raz i miała wtedy fioletowe włosy - i być może ona także już  mnie nie pamiętała. Płocha i impulsywna, tak mówił o niej Arten, lecz w jego słowach nie brakowało tkliwości. W każdym razie pilnowała demona. I wykrzykiwała do nas z tyłu, w którą stronę mamy skręcić.
Naszym celem okazał się jeden z bardziej zardzewiałych budynków o naprawdę wielkich wrotach. Na wiszącym nad nimi szyldzie wymalowano trzy maski - lewa była szeroko uśmiechnięta, prawa smutna, a środkowa wykrzywiona w krzyku przerażenia. Milusio, prawda? Airínn otworzyła wrota kopniakiem, omal nie łamiąc nosa komuś, kto stał po drugiej stronie. Niski i przysadzisty jegomość był jednak dość zwinny, by w porę odskoczyć.
- Uważaj sobie, mała! - warknął na wyższą o jakieś dwie głowy elfkę. - Już miałem biec cię szukać! Myślisz, że pani Raelis byłaby zadowolona, gdybyś nie przyszła na próbę generalną?
- Daj spokój, Graethe, ona nigdy nie bywa niezadowolona - zachichotała Airínn. - A ja przecież poszłam szukać transportu.
Jegomość przewrócił oczami i westchnął ciężko. Z małymi różkami na czole, szarawą cerą i spiczastą bródką wyglądałby na modelowy czarny charakter, gdyby zrobił groźniejszą minę.
- Przecież już ustaliliśmy, że na targu niczego takiego nie dostaniemy. Chyba że ci tutaj są z Multigildii?
- Nie, drugi raz wolałam tam nie łazić. Ale zobacz, to dziewczyna mojego brata, ona dysponuje dobrym środkiem transportu! - Airínn wciągnęła mnie do środka i okręciła wkoło. Nie dość, że zrobiła ze mnie towar na wystawie, to jeszcze miała bardzo nieświeże wiadomości.
- Ale wiesz, że to już od blisko siedmiu lat nieaktualne? - szepnęłam do niej, starając się nie przewrócić.
- Ten transport? Weź mi tego nie rób!
- Nie, nie to - zaprzeczyłam, zanim przypomniałam sobie, że owszem, to też. - Mówię o Artenie.
- A czymże jest kilka lat dla elfa? - westchnęła dramatycznie. - Zresztą ja nawet tej całej Brangien nie spotkałam, więc nie mam dowodu na jej istnienie.
- Wszystko jedno, już lepiej idź na scenę - wtrącił Graethe, wyraźnie zrezygnowany. - Tylko pilnuj tego golema, żeby nie podeptał scenografii.
- Się wie - rzuciła Airínn i powlokła nas dalej. A ja nie mogłam się nadziwić, że demon nadal idzie za nami jak tresowany piesek.

Na scenie stało dwoje aktorów, ćwicząc jeden z tych dramatycznych dialogów miłosnych, jakie często się słyszy tuż przed finałem opowieści. Nawet nie brzmiał przesadnie niedorzecznie, może dzięki przekonującej grze tej barwnej pary - bo kostiumy nosili obłędnie kolorowe, a do tego dziewczyna miała zielone włosy i zielonkawą skórę, jak driada. Na widowni siedziała trzecia osoba, obserwując i oceniając. I wszystko było pięknie, dopóki męska połowa duetu nie zauważyła naszego wejścia i nie wypadła z roli, potykając się przy tym i zacinając.
- Aha, Airínn przywlokła nam tu obcych i oto cała nasza robota idzie w labirynty - fuknęła jego śliczna partnerka, która jeszcze przed chwilą przemawiała słodko i łagodnie.
- A dlaczego próba kostiumowa nie miałaby się odbyć przed prawdziwą publicznością? - wywołana wzruszyła ramionami. - Niech Riffin się wprawia, skoro już podebrał mi główną rolę.
- On siem do skurlonej śmierci tak bendzie "wprawiać" - na te słowa chłopak zmarkotniał i poczerwieniał. - I to ty miałaś stać na jego miejscu, a nie włóczyć siem Moce wiedzom gdzie!
- Nie włóczę się, tylko szukam rozwiązania naszych problemów.
- Ano, po tym jak ich narobiłaś. Najpierw ostatni kamień portalu spada z tej szpicowanej wyspy w miendzysfere, potem krwawniki z Multigildii odmawiajom nam wstempu - zaczęła wyliczać zielona dziewczyna, trzaskając ogonem o podłogę sceny. No dobra, czyli nie driada.
- Na kamieniach portalu i tak nie można polegać. Zamiast zabrać nas w nowe miejsce, mogą równie dobrze zwalić nam coś na głowy - argumentowała Airínn, ale umilkła, gdy siedząca na widowni kobieta w czerwieni podniosła się i klasnęła w dłonie. Umilkła tylko na moment.
- Szefowo, szefowo! - pisnęła radośnie. - Szefowa spojrzy, jaką piękną Karmazynową Śmierć przyprowadziłam! Prawda, że doskonale się nada?
Szefowa podeszła i obejrzała sobie demona ze wszystkich stron, co trochę trwało z powodu jego rozmiarów.
- ...Trudno zaprzeczyć - miała bardzo piękny głos, choć w tym momencie drżał. - Ale to prawdziwe igranie z niebezpieczeństwem. Coś ty nam tu przywiodła?
- Ano, co? - zielonowłosa aktorka zwinnie zeskoczyła ze sceny; partnerujący jej chłopak wolał trzymać się z tyłu. - I po co? Zdaje ci siem, że nie damy rady bez wielkiego efekciarstwa? Skoro publika wierzy w ciebie w rolach menskich, to uwierzy i w Riffina w kostiumie.
- Ale właśnie o to chodzi, że możemy lepiej rozdzielić role! Riffin zająłby moje miejsce, tak jak teraz, a ja mogłabym zagrać Pannę przy Studni. Śpiewać umiem jak należy - przekonywała Airínn, a ja zauważyłam, że Cuan, do tej pory rozglądający się po teatrze, zaczął słuchać z zainteresowaniem. - To fajnie, że jestem wiarygodna, ale jeszcze trochę i zapomnę, że jestem kobietą.
- Wszystko byłoby pięknie, gdyby Riffin przełamał wreszcie tremę - westchnęła szefowa, odgarniając płomiennie rude loki. Ona również miała różki i żałowałam, że Disandriel jej nie widzi. Może przestałaby m n i e nazywać sukkubem. - I gdybyście przestały kłócić się przy gościach. Nie wypada, by trupa z Sigil prezentowała się od najgorszej strony.
- Odkond nasz najlepszy aktor dał noge do pienknej elfki, mamy już tylko najgorszom strone. A to som intruzi, nie żadne goście.
- Zamknij jadaczkę, Falon'ri, bo oprócz idealnej Karmazynowej Śmierci załatwiłam nam jeszcze transport. Ta tutaj Miya otwiera portale gdzie tylko chce i żadne gadżety jej niepotrzebne, może nas przerzucić gdzie tylko zapragniemy!
Słysząc to szefowa skierowała na mnie swoje przepastne czerwone oczy.
- To prawda? - spytała cicho. - Czego chciałabyś w zamian za skorzystanie z tak wspaniałego daru?
- Herbaty - odpowiedziałam machinalnie i zaraz ugryzłam się w język. - Tylko że teraz jestem w stanie otworzyć portal tylko dla trzech konkretnych osób. Zobowiązanie, którego chętnie bym uniknęła.
- Wygląda więc na to, że spędzimy tu więcej czasu, niż zamierzaliśmy - westchnęła, ale po chwili uśmiechnęła się miło. - I być może znajdziemy więcej weny. Byłaś kiedyś w naszym wspaniałym mieście, obieżysferko?
- Raz - przyznałam, zaskoczona nagłą zmianą tematu. - Dawno temu, jeszcze przed Wojną Frakcji.
- I jak ci się widziało?
- Fascynujące - uśmiechnęłam się do wspomnień sprzed dwóch żyć. - Przyprawiające o zawroty głowy. Trudno z niego wyjść.
- Z miasta, gdzie wszystko może okazać się bramą?
- Tak, kiedy własne portale nie działają, jak powinny.
- Jeśli mogę wtrącić - przerwał nam Cuan - być może będę mógł pomóc z transportem. Podczas swoich podróży podłapałem parę sztuczek... A jeśli nie zadziałają, mogę przynajmniej pomóc przy dekoracjach.
- Więc i ty jesteś wędrownym ptakiem? - roześmiała się rudowłosa. - Przyznaję, że zastanawiałam się nad twoją rolą w tym akcie. Ale co będziesz z tego miał?
- Być może więcej niż... - zaczął, lecz tym razem to jemu przerwano. Jak chmura gradowa wparował na salę rozsierdzony Graethe, za którym podążali Disandriel (już w dorosłej postaci) i Edge. I kłócili się aż miło:
- Dlaczego nie raczyłeś wspomnieć, że w tej całej Multigildii mają wykrywacze obcej magii?! I rozpraszacze iluzji?! I jeszcze ośmielają się twierdzić, że dzieci nie mają tam czego szukać?!
- Sprawiałaś wrażenie, że panujesz nad sytuacją, więc dałem ci kredyt zaufania. Czary są twoją mocną stroną, nie moją.
- Ja ci dam kredyt zaufania! Może jeszcze łaskawie udzielone zezwolenie?!...
- Bez obrazy, pani Raelis, ale tu się robi istna tragikomedia, i to bez naszego udziału - burknął Graethe. Jego szefowa skinęła głową, ale nie przestała się uśmiechać. Tymczasem Cuan jakoś zdołał uciszyć Disandriel i coś do niej szeptał, a następnie oboje spojrzeli na Edge'a, tak badawczo, z namysłem.
- Jak dotąd to czysta farsa - rozległ się głuchy głos. Czyżby demon postanowił dowieść, że ma poczucie humoru? Dziwny moment wybrał na odezwanie się. - Zwłaszcza, że to, co nazywacie Karmazynową Śmiercią, zupełnie mnie nie przypomina.
- A czy ktoś twierdził inaczej? - Edge mógł sobie mieć obojętną minę, ale pilnie słuchał. - Powinna być zwiewna i bezkształtna, i zabijać bezszelestnie. Tobie raczej by się to nie udało.
Zaintrygowana Raelis podeszła do niego i przekrzywiła głowę jak zdziwiony ptak, by po chwili obrzucić podobnym spojrzeniem demona.
- Obaj pachniecie dymem ze spalonych mostów - powiedziała zagadkowo. - Podobnie wasza towarzyszka-obieżysferka, choć o wiele mniej. Może to zrządzenie losu was tu zesłało?
- Nikt nie przybywa na obrzeża Szarych Światów przypadkiem - jeśli demon miał jakąś twarz pod swoim rogatym hełmem, z pewnością była nachmurzona, kiedy mówił te słowa.
- To prawda - przyznał Cuan ze swoim najładniejszym uśmiechem (nie żeby potrafił uśmiechać się nieładnie). - Pytała pani, co będę z tego miał. Cóż, przede wszystkim chcielibyśmy obejrzeć wasze przedstawienie. I być może wymienić doświadczenia.

2 komentarze:

  1. czy głos jej drżał z trwogi, czy ze śmiechu raczej?

    wymigujesz się i wymigujesz, ale i tak wylądujesz w tych Szarych Światach, nie ma co ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że z ekscytacji, choć śmiech też byłby na miejscu, bo ten demon jakiś mało groźny się wydaje :'D

      I wiem, prędzej czy później i tak tam trafię, wymigiwanie się tylko opóźnia nieuchronne :'D

      Usuń