15 XII

Jazda konno przez międzysferę zapewniła mi niemal tyle radości, co skoki portalem. Łagodny kłus Clovera pozwalał mi spokojnie rozglądać się wkoło i delektować się tą chwilą. I tylko obecność Edge'a, siedzącego za mną w siodle, przypominała, że nie jestem jeszcze całkiem wolna.
- Czy naprawdę musimy się tak wlec? - usłyszałam poirytowany głos Disandriel. I tyle, jeśli chodzi o przyjemność jazdy, pora powrócić do rzeczywistości...
- Nie musimy, ale możemy. Tutaj czas i tempo nie mają aż takiego znaczenia - Violet Shadow ubiegła mnie z odpowiedzią. - A co, spieszymy się gdzieś?
- Oczywiście. Na Krawędź! - prychnął No Leaf Clover, a mnie aż ścisnęło w... dołku na te słowa.
- O? Bo myślałam, że na Rozdroże, skoro jesteśmy w większej grupie. Vanny wprost uwielbia przygarniać pod swój dach zagubione dusze. I wyszukiwać im coś do roboty.
Roześmiałam się cicho, ale na dłuższą metę mogłam już się pożegnać z dobrym nastrojem. I nie, nie tylko dlatego, że na razie nie na Krawędź - przynajmniej dopóki nie odczepię od siebie tego towarzystwa, a zresztą kiedy już tam pojadę, to z zamiarem zaszycia się u Aeirana na dłużej. Może to dziwnie zabrzmi, ale czuję się mu to winna. Albo sobie.
Że już nie wspomnę, jak się, cholera, stęskniłam.
- Ktoś tutaj poza mną był już w DeNaNi?... Ktoś dwunogi - musiałam doprecyzować, kiedy oba wierzchowce głośno zarżały na potwierdzenie.
- Ja jeszcze nie - odpowiedział z zaciekawieniem Cuan, a Disa wymamrotała pod nosem coś na temat atmosfery nielicującej z powagą jej badań. Edge tylko pokręcił głową.
- Dobra, słoneczka - rzuciłam, popędzając Clovera. - W takim razie kierunek: Solen. Jedziemy spełniać życzenia.
Jeśli nawet byli zaskoczeni, nie dali tego po sobie poznać. A może po prostu mowę im odjęło.

- A może byśmy tak się gdzieś ruszyły? - szepnęła Vylette Nealis, odrywając moją uwagę od zorganizowanego naprędce magicznego konsylium.
- Co? - wyjąkałam spoglądając na nią, a wzrok musiałam mieć nieprzytomny. - Gdzie?
- A na Górne Wyspy chociażby. Ile to już lat, od naszej poprzedniej wycieczki tam? Zdążyłyśmy tylko oblecieć Birke, a przecież została jeszcze Timida i Faile Grande, i Ambrin...
- I zakaz wstępu na Birke w zupełności mi wystarczy - ucięłam zdecydowanie. - Jeśli chcesz sobie nagrabić na pozostałych wyspach, to śmiało, nie zatrzymuję.
- Ale ja nie chcę saaamaaa - jęknęła żałośnie. - Chcę tak, jak dawniej. Sama wiesz, że w towarzystwie jest najciekawiej, inaczej nie podłapywałabyś sobie coraz to nowych towarzyszy podróży - dodała, a ja poczułam silną chęć przypomnienia jej pewnej pannicy z wypchanym kufrem podróżnym, depczącej mi (niemal dosłownie) po piętach i argumentującej bez końca, dlaczegóż to powinnam ją zabrać ze sobą. Tak wygląda moje podłapywanie towarzyszy podróży, oto całą prawda.
A z drugiej strony trochę mi szkoda, że nigdy tych naszych podróży nie opisałam. Niby nie ma pośpiechu, a jednak...
Ale dość dygresji. Jakim cudem, zamiast w okolicach Akademii im. Cereithy w stolicy Solen wylądowaliśmy na magicznie ukierunkowanej pensji dla panien w Arquillonie? Owszem, nasze rumaki dowiozły nas do Melrin, po czym poprosiłam je o powrót w okolice zamku Przeciwność i zabranie stamtąd Pokrzywy, a przy okazji dwóch podejrzanych jegomości, którzy mają szansę mieć przy sobie nasze rzeczy. Albo już siedzą za kratami zamiast nas.
Tak oto rumaki odgalopowały w przestrzeń, a ich jeźdźcy, jak można się domyślić, spełnianie życzeń mieli zacząć od Disy, jej problem jest bowiem najbardziej magiczny. Tymczasem wieść, że oprócz prestiżowej szkoły magii jest tam również świątynia, której kapłani są specjalistami od sfery pozamaterialnej i porozumiewają się z duchami na życzenie (czułam się w obowiązku opowiedzieć moim towarzyszom co nieco o Melrin), nagle zelektryzowała Edge'a, który uznał, że koniecznie musi się tam udać. I nie, nie wyjaśnił, po co.
Cuan zabrał się z nim, żeby przy okazji pozwiedzać, a Disa i ja powędrowałyśmy do akademii, brnąc przez zaspy - w dość ciepłym klimacie Solen taka ilość śniegu musiała być skutkiem współpracy wszystkich magów pogodowych w stolicy - i obrzucając się śnieżkami. Na szczęście ciało pedagogiczne akademii nie robi takich ceregieli, jak te "nadęte bubki", jak iluzjonistka określiła członków Multigildii, toteż została przyjęta bez problemów, wysłuchana z zaciekawieniem i zaprowadzona na wyższe piętra niebotycznej wieży...
Uprzedzę ewentualne pytania: po dość długim czasie wróciła na dół podenerwowana, twierdząc, że chętne do pomocy ciało pedagogiczne miało ochotę rozkręcić ją na części (jej własne słowa, zupełnie jakby uważała się za automat), by wysnuć z niej kłopotliwy czar i dokładnie go przebadać. Twierdzili przy tym, że tak nieudolnie i przypadkowo skonstruowane zaklęcie nieśmiertelności przekracza nawet ich pojęcie. W to łatwo mi było uwierzyć, podobnie jak w chęć jego gruntownego przebadania, nie słyszałam jednak nigdy, by czarodzieje z Cereithy mieli tak... drastyczne metody. Cóż, na ile zdążyłam się zorientować, Disa miała za sobą wizyty w różnych przybytkach magii, które różnie przebiegały, mogła więc być przeczulona; grunt, że jej zdenerwowanie było szczere, więc na razie postanowiłam nie nalegać. Tyle, jeśli chodzi o spełnianie życzeń...
Uprzedzę kolejne pytania: Edge wrócił ze świątyni solidnie wkurzony i o krok od stwierdzenia, że ci kapłani nie znają się na swoim fachu. I nie, nadal nie wyjaśnił, po co w ogóle tam poszedł.
I może wcale nie przyszłaby mi do głowy Vylette, gdybym w labiryntach akademickiej biblioteki nie wpadła na jej odwiecznego adoratora Egberta, który zawsze najlepiej czuł się wśród książek. Dlaczego akurat tych książek, tak daleko od domu? Jak mi wyjaśnił, są sprawy, których nie da się załatwić korespondencyjnie, więc sposobił się do spotkania z jakąś wschodzącą gwiazdą poezji odnośnie wydania jej wierszy. A przy okazji mógł poświęcić trochę czasu na zgłębianie tajników magii w wydaniu DeNaNi. W jego rodzinnym świecie czary są raczej domeną kobiet - co skądinąd wyjaśnia, dlaczego Vylette tak dobrze się odnalazła w pracy w żeńskiej szkole, choć nie przyznałaby tego na głos - ale według niektórych hipotez to tylko kwestia podejścia do ich nauki. I o tym właśnie Egbert zapragnął się przekonać. Czy w celu napisania kolejnej pracy naukowej, czy też zostania lepszym magiem, tego nie zdążyłam się dowiedzieć, bowiem zjawiła się Disa, która... już pisałam, co. Całe szczęście atmosfera biblioteki i możliwość rozmowy z kimś "normalnym" trochę ją uspokoiła. Oczywiście Egbert od razu zrobił się bardziej wyhamowany, jak zwykle przy obcych (jak on będzie gadał z tą swoją poetką?), ale w rozmowie wspomniał o innej szkole. Właśnie tej, w której jego "narzeczona" (nie mogę bez cudzysłowu; znając tych dwoje mam pełne prawo być sceptyczna) jest wicedyrektorką. I jako osoba stosująca magię w improwizowany i losowy sposób może lepiej zrozumieć niedopracowane i losowe zaklęcie. Hura?

Vylette na powitanie narobiła wielkiego zamieszania, prędko ulokowała nas w swojej siedzibie przy szkole (mogła znaleźć jakiś nieużywany pokój w dormitorium, ale męska część naszej kompanii uznała, że jednak nie wypada), a po długiej i ekscytującej dla obu stron rozmowie z Disą ogłosiła, że chętnie ją zatrudni. Choćby po to - abstrahując od jej wiedzy i zdolności - żeby zobaczyć miny swoich uczennic. Ale chodziło przecież o to, żeby sama zainteresowana przestała tkwić w ciele chudego podlotka, prawda? Toteż następnego dnia - bo trzeba się było w końcu wyspać - konsylium zebrało się w jednej z sali lekcyjnych, powiększone o gnomiego nauczyciela magii przemian, uzdrowicielkę o dobrotliwym obliczu i wybuchowym usposobieniu oraz profesora od eliksirów o dziwnie muzycznym przydomku, co chwilę upominającego pozostałych, żeby nie mówili wszyscy naraz. Choć znałam całą trójkę ze listów i opowieści Vylette i Shee'Ny, po raz pierwszy spotkałam ich osobiście.
Sama Vylette była tego dnia dziwnie rozkojarzona i zamiast uczestniczyć w ożywionej dyskusji siedziała przy mnie na szkolnej ławce, machając nogami i raz na jakiś czas próbując wszcząć rozmowę na przypadkowy temat. Tylko że te próby zwykle nie trwały długo.
- Tak, chronomancją również się zajmowałam, choć niestety bardziej w teorii niż w praktyce - odpowiedziała tymczasem Disa na pytanie profesora Rolbaata, gnoma. - Wiem, co wynikłoby z próby manipulowania swoim własnym czasem, a ryzyko ryzyko cofnięcia umysłu i pamięci podczas odmłodzenia ciała istnieje zawsze. Znalezienie kogoś, kto zrobiłby to dla mnie, wymagałoby... wiele zaufania.
- Podobnie jak w każdym rodzaju magii, jeśli używa się jej na drugiej osobie - prychnęła z rozdrażnieniem doktor Evesta. - Jeśli znajdziemy sposób, by rozplątać to zaklęcie, zgodzi się koleżanka nam zaufać?
Uśmiechnęłam się cierpko, myśląc o czymś, co przyszło do głowy również Vylette.
- Słuchaj, a twój luby nie zajmuje się przypadkiem czasem? - szepnęła tak cicho, że poza mną usłyszał ją tylko profesor Nentris, który zerknął w naszą stronę, ściągając brwi.
- Zajmuje się, zajmuje - westchnęłam. - Tylko trzeba wielkiej stanowczości, żeby go do tego przekonać, a i wtedy nie obejdzie się bez wykładu na temat ryzyka.
- Kto nie ryzykuje, ten nic nie zyskuje - stwierdziła sentencjonalnie moja przyjaciółka.
- Ani nie traci - zaśmiałam się cicho. - Pamiętam, jak raz to zrobił, wiesz. Cofnął ciało dorosłej kobiety do postaci małej dziewczynki. Tylko że znajdowała się w nim obca dusza i to działanie miało na celu dopasowanie do niej nowej powłoki. I owszem, powiodło się, ale... - w tym momencie urwałam, ponieważ drzwi do klasy nagle się otworzyły i wbiegła przez nie zakłopotana pensjonarka, by szepnąć coś do ucha Vylette. Za nią wszedł zupełnie spokojnym krokiem Cuan.
- Musisz coś zobaczyć - oznajmił mi z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
I zobaczyłam już po chwili, bowiem Vylette wypadła z sali jak burza, a my wszyscy za nią. I nie tylko my - na szkolnym dziedzińcu zebrał się cały tłumek dziewcząt w zielonych apaszkach,a także Edge, który bezskutecznie próbował zbliżyć się do kłapiącej na niego zębami karej klaczy.
Tak, oczywiście, że mojej klaczy.
Przez której siodło, niczym worek kartofli, przewieszona była postać owinięta w czarną opończę...

4 komentarze:

  1. Oj, jaka ta notka kochana i nastrojowa! Tak mi tęskno za takim klimatem zawsze, pisz częściej ❤ Chyba najlepiej czujesz sie w DeNaNi, co?:)

    I przeciągasz z tym blondynem wredoto, przeciągasz :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Kogo tam owinęliście w opończę, kogo? :D

    I biedna Disa... Ona delikatnie mówiąc nie lubi być obiektem eksperymentów... >_>

    OdpowiedzUsuń