*

Prawie żałowałam, że jednak nie jestem królową, bo wtedy mogłabym domagać się królewskiego traktowania. Miękkiego posłania, porannej herbatki, popołudniowej herbatki... O, i kąpieli co wieczór. Ale mogłoby się tak zdarzyć, że moje żądania zostałyby zignorowane, i co wtedy? Zresztą i tak nie miałam źle - nie spałam na gołym kamieniu, nie dostawałam pomyj na obiad i nawet zostawiono mi zeszyt. Cholerny Nemmilar dobrze wiedział, że nie napiszę i nie wyślę po kryjomu żadnej wiadomości, bo po prostu nie mogę, podobnie jak nie mogę uciec portalem bez moich towarzyszy. A może spodziewano się, że właśnie coś napiszę? List do pana na zamku Nadzieja? Że przebywam w gościnie u jego wyrodnego braciszka i proszę o... Właśnie, o co, bo przecież nie o żaden pieniężny okup? Na co miał nadzieję książę Aethelred, przetrzymując mnie w lochu?...
Że ponownie wyśle nas na Wyzwanie?
To miałoby sens; w końcu Cuan, Disa i Edge również byli zamknięci gdzieś w tych lochach. Wątpiłam jednak, że się złamią i zgodzą. Już raczej obmyślali Brawurowy Plan Ucieczki. Każde własny, jako że nie mogli się konsultować. Trzy Brawurowe Plany Ucieczki! Pozostało mi tylko opisać w zeszycie naszą drogę na ten nieszczęsny zamek i mogłam już zastanawiać się nad czwartym.
Długo to nie trwało - zdążyłam zaledwie odżałować, że nie zatrzymałam przy sobie Pokrzywy, kiedy akcja zaczęła toczyć się na naszą korzyść. Nastąpiła zmiana warty przy moich drzwiach, ale zamiast stanąć tyłem do nich i patrzeć w przestrzeń (żeby przypadkiem nie przyszło mi do głowy zagadać?), nowy strażnik spojrzał przez kraty prosto na mnie.
- Co? Sprawdzasz, czy czegoś nie knuję? - wstałam i uśmiechnęłam się, ale w głębi duszy byłam zaniepokojona. A jeśli moi towarzysze wyknuli już coś beze mnie? Może tylko ja zostałam w lochu i będę służyć za przynętę na nich? Tyle możliwości popchnięcia fabuły dalej, a ja nie miałam pojęcia, której się spodziewać.
Ale strażnik nie odezwał się, dopóki przednia część jego hełmu nie rozsunęła się na boki jak kurtyna, odsłaniając wydatny nos, czarną grzywkę i skwaszoną minę.
- Nie podchodź, to będzie zbyt podejrzane - szepnął ledwo słyszalnie, a ja na powrót usiadłam. - Pamiętasz mnie?
Skinęłam głową bez słowa. Owszem, rozpoznałam w nim jednego z członków wesołej kompanii Deuce'a Gershoma, złodzieja nadzwyczajnego i dawnego absztyfikanta Djellii. To jednak rodziło dalsze pytania.
- Zmieniłeś fach? - zadałam to najgłupsze z możliwych, ale cóż mogłam poradzić, skoro nigdy mi nie pasował na złodzieja. Pamiętałam, że dawniej nosił taki wielki miecz... I jakieś kwiatowe imię.
- Wręcz przeciwnie - odszepnął. - Kiedyś pomogłaś wydostać moich przyjaciół z Wędrującej Ciemności. Teraz możemy w zamian pomóc tobie.
- My? Deuce też gdzieś się tu plącze?
- Nie, tylko ja i Lynton. Ale on pełni teraz wartę przy komnacie księżnej.
- I kombinuje, jak coś stamtąd zwędzić? - zmarszczyłam brwi, tknięta nagłym podejrzeniem. - Na pewno to wy chcecie pomóc mnie, a nie odwrotnie?
Złodziej skwitował moje przypuszczenie wzruszeniem ramion.
- Skłamałbym, mówiąc, że wasza ucieczka nie byłaby nam na rękę. Odwróciłaby uwagę mieszkańców zamku. Ale gdyby Deuce tutaj był, przede wszystkim chciałby ci pomóc...
Nie byłam tego taka pewna, zwłaszcza że nie towarzyszyła mi Djellia, ale nie wypadało odrzucać oferty pomocy.
- ...Twoje portale też z pewnością się przydadzą.
Teraz już parsknęłam śmiechem.
- A nie możecie wyjść tą samą drogą, którą weszliście?
- Wejście było dziecinnie proste - machnął ręką złodziej. - I całkowicie legalne. Z łupem już nas tak łatwo nie wypuszczą. Deuce pewnie zdołałby... - urwał i skrzywił się. Korciło mnie, żeby wybadać przyczynę, ale w tej chwili były sprawy pilniejsze niż pogawędka o herszcie wesołej kompanii.
- Co do odwrócenia uwagi, pogadaj z Disandriel i posłodź jej trochę - powiedziałam. - Zresztą jeśli mam nas stąd wydostać, musicie też wypuścić pozostałą trójkę... Nie próbuję się targować, po prostu bez nich nie otworzę portalu.
- Wiem, słyszałem już od Cuana - skinął głową mój potencjalny wybawca i dodał, zanim zdążyłam się zdumieć jego słowami: - A targować się możesz. Masz prawo.
- Serio? W takim razie chciałabym odzyskać mój miecz.
- Nie widzę przeszkód. Księżna już go skonfiskowała, pewnie do pary z tą nieszczęsną tarczą. Będziemy mogli zwinąć oba za jednym zamachem.
Uśmiechnęłam się szeroko.
- Świetnie. A załatwicie mi pogawędkę z Nemmilarem?
- To już będzie trudniejsze. Wolałbym nie zbliżać się do tego typa, ale... cóż, Deuce podjąłby takie wyzwanie - westchnął złodziej. - Niestety Lynton też.

Po jego odejściu przesiedziałam w samotności jeszcze kilka, a może kilkanaście chwil - niestety czas zaczął mi się dłużyć jeszcze bardziej - aż nagle po lochach rozbrzmiało echo krzyków, pełnych lęku lub gniewu. Krzyków głoszących, że zamek znów (?) jest nawiedzony i że tym razem zjaw nie da się odstraszyć. Może nie mieli powodu, by podejrzewać pewną małą iluzjonistkę zamkniętą w odległej celi, ale ja miałam, więc uśmiechnęłam się do siebie.
A wkrótce potem nadszedł szybkim krokiem strażnik i otworzył kratę.
- Jego książęca mość chce cię widzieć - te słowa nie zwiastowały niczego dobrego, ale rozpoznałam głos mojego znajomego złodzieja, więc tylko skinęłam głową.

Dalej niestety nie mam wiele do opisania. Wędrowałam przez kręte korytarze niby to prowadzona przez mojego "strażnika", a tak naprawdę szukając drogi do moich towarzyszy. Czasami obok nas, a czasami wręcz przez nas, przelatywały zjawy, wyjąc wniebogłosy i alarmując innych strażników. Bardzo pomysłowe zjawy - gdybym nie domyśliła się, skąd się wzięły, pewnie sama próbowałabym z nimi walczyć. Choćby po to, żeby się zamknęły.
W końcu trafiliśmy na Edge'a, za którym noga za nogą wlókł się Cuan, pogrążony w jakichś intensywnych rozmyślaniach.
- Sami się tu błąkacie? - zdziwiłam się. - Rozumiem, że wokół jest popłoch, ale to aż za proste.
- Wyczuwaliśmy cię, więc szliśmy w twoją stronę - odparł Edge jak gdyby nigdy nic. - Disandriel nie ma z tobą?
- Nie, skąd? Nawet jeśli wydostała się z celi, może być niewidzialna...
Tymczasem Cuan zamrugał kilka razy i uśmiechnął się słabo.
- Suzuran? - wywołany złodziej bez słowa kiwnął głową. - Słuchaj, zwerbujcie go. Już nigdy niepotrzebny wam będzie żaden wytrych.
- Bez obrazy, ale mam już pracę - Edge spojrzał na niego z ukosa. - Legalną.
- A co, otworzyłeś celę tym swoim urządzeniem? - zainteresowałam się, ale on na te słowa tylko syknął przez zęby i ruszył naprzód, popychając przed sobą Suzurana.
- Zaraz, dokąd to?
- Tam, gdzie trzymają nasze rzeczy. Jeśli mi uszkodzili destabilizator, nogi powyrywam z...
Cuan tylko pokręcił głową i pociągnął mnie za rękę - musieliśmy porządnie przyspieszyć kroku, żeby nadążyć za tamtymi.
- Dowiem się w końcu, czym ci tak zaimponował? - zapytałam cicho. Mój towarzysz roześmiał się w głos.
- Przekonał swojego strażnika, że powinien go wypuścić.
- Jak...?
- A potem znalazł moją celę i przekonał też mojego. Żałuj, że nie słyszałaś.
- To żadna sztuka - rzucił Edge, oglądając się w naszą stronę. - Trzeba tylko wiedzieć, jak rozmawiać z ludźmi na niższym stanowisku.
- Przecież nie jesteś ich przełożonym? - zaoponował Suzuran, ale ten znak zapytania na końcu był aż nadto słyszalny.
- A jaka to różnica? Podwładni to podwładni.
- Dobra, werbujemy cię - złodziej zaśmiał się ochryple. - Wszystkich was zwerbujemy, jak tylko zgarniemy łup i wyniesiemy się stąd.
W końcu znaleźliśmy schody na górę, które oczywiście musiały być wąskie i kręte (dobrze chociaż, że nie przezroczyste, jak tamten most), i weszliśmy na piętro mieszkalne, starając się udawać potulnych więźniów pod strażą. Disę zlokalizowaliśmy w jakiejś pustej i dość skromnej komnacie, ucharakteryzowaną na pokojówkę. Nasz widok nie wytrącił jej z koncentracji, ale uśmiechnęła się szeroko, dumna z siebie.
- To teraz wyjaśnij nam - zaczął na przywitanie Cuan - jakim cudem wyszłaś z lochów szybciej niż my?
- Po prostu dziś jest dzień zaskakiwania ciebie - wymierzyłam mu lekkiego kuksańca.
Disa spojrzała na Suzurana, który zdążył już odsłonić twarz.
- O ile wiem, kolegów jest dwóch? - zwróciła się do niego, a kiedy potwierdził, wyjaśniła: - Otóż mnie wypuścił ten drugi, ten czaruś dla ubogich. Schował mnie tu i poszedł kraść.
- Sam?! - syknął Suzuran. - Nie tak się umawialiśmy! Muszę iść - rzucił w naszą stronę, na powrót zasuwając hełm. - Lepiej dopilnować, by znowu czegoś nie skrewił.
- Mamy iść z tobą? - zapytałam. - Inaczej nie będę mogła was zabrać.
- Nie, lepiej żebyście nie rzucali się w oczy. To my was znajdziemy.
Uniósł dłoń na pożegnanie, po czym wypadł z komnaty i udał się podsycać zamęt i kraść jakieś zakichane tarcze.
- A tak przy okazji, skąd go znasz? - zwróciłam się do Cuana. Obok nas Disandriel wciąż się koncentrowała i udawała, że wcale nie słucha.
- Z sąsiedniej celi - odpowiedział zwięźle. - Stara historia. Wtedy to ja pomogłem mu uciec.
- Za co siedziałeś? - Disa nie wytrzymała i przestała udawać.
- Za niewinność, oczywiście. Spodziewałaś się czegoś innego?
- Wystarczy tego marnowania czasu - Edge ruszył zdecydowanym krokiem w stronę drzwi. - Może wy macie powody, by ufać tym złodziejom, ale ja nie, dlatego nie mam zamiaru czekać aż uciekną z moim dobytkiem.
- Tak się boisz, że opchną twoje urządzenie na czarnym rynku?
- Też - po jego twarzy przemknął jakiś cień. - Albo że wyrzucą rzeczy mojej asystentki do rzeki. Po co mam kupować nowe?
- Pierwsze słyszę... - zaczęłam, ale przerwał mi niespodziewany stukot kopyt po kamiennej podłodze.
Odwróciłam się i stanęłam jak słup soli. Tuż za mną - a właściwie już przede mną - pojawił się nakrapiany ogier, osiodłany i zadowolony z siebie.
- Uciekłeś Ketrisowi? - zapytałam idiotycznie, bo tylko to przyszło mi do głowy.
- Nie, zostałem tu przysłany - No Leaf Clover, wierzchowiec mojego przyjaciela z Krawędzi, wyszczerzył zęby. - Nindë przekazała wiadomości od ciebie, a ich adresaci... cóż, powiedzmy, że możesz sobie mówić ile chcesz o tym, jak to sama dasz sobie radę, a oni i tak wiedzą swoje.
- Tym razem im daruję - roześmiałam się z ulgą i radością z jego przybycia. - Ale jesteś tu sam?
- Nie, skąd? Ta wariatka wspominała, że masz towarzystwo, więc zgłosiliśmy się... - nie dokończył, ponieważ nagle zaskrzypiały drzwi.
Nie otworzył ich Edge, jak podejrzewałam z początku, tylko dwie postacie w czarnej liberii, które zatrzymały się w progu. Jedną z nich była ta niska czarnoskóra kobieta, która zaprowadziła nas przed oblicza książęcej pary; jej towarzyszka była blada i piegowata. To właśnie ona odezwała się pierwsza:
- Tak myślałam, że zrobiło się tu za głośno.
- Możemy się uciszyć - zaproponowała Disandriel, unosząc ręce do zaklęcia. - Pozwólcie nam wyjść spokojnie, a nie rzucę na was klątwy.
- Czy rzucasz czary szybciej niż ja strzelam? - niższa kobieta ledwie widocznym ruchem wyciągnęła elegancki pistolet z długą lufą. Wzięła na muszkę najpierw czarodziejkę, a potem każde z nas po kolei. - Przekonamy się?
- Nawet kamerdynerzy noszą tutaj broń? - Disa wyglądała na zdegustowaną.
- Każdy mieszkaniec zamku Przeciwność jest uzbrojony. To konieczność - wyjaśniła kobieta, celując tym razem w Cuana, podczas gdy jej towarzyszka mówiła coś do urządzenia trzymanego w ręce. Najwyraźniej wzywała posiłki.
A pomyśleć, że mogłam już dawno teleportować nas stamtąd, ale, cholera, Grievance!... Teraz mogłam najwyżej rzucić w napastniczkę zeszytem.
- Przepraszam bardzo - zza pleców kobiet w liberii dobiegł nas uprzejmy, wesoły głos. - Widziały panie może moich znajomych? Szukam ich po całym zamku.
Obie spojrzały za siebie... i zdębiały. A wtedy Disa naprawdę rzuciła czar, który skutecznie unieruchomił piegowatą (z otwartymi ustami). Natomiast Edge nie cackał się i wyrżnął tę niską w szczękę, a gdy upadła, skonfiskował jej broń. Na ten widok Disa jakoś tak odsunęła się od niego o kilka kroków. Ale poprawiła zaklęciem.
- O, jesteście - zza drzwi wyłoniła się głowa klaczy o prześlicznej kremowej maści. - Tak myślałam, że jest tu dość głośno.
Zapłakany ze śmiechu Cuan zarobił ode mnie kolejnego kuksańca - tym razem po to, żeby się uspokoił. I żeby nie przeszło na mnie.
- W samą porę, Shadow - odezwał się Clover. - Zabierzmy ich i znikajmy, zanim zjawi się tu więcej natrętów.
- Dobry pomysł - stwierdziła Violet Shadow i przyjaźnie trąciła pyskiem Cuana, który już pomagał Disie wsiąść na jej grzbiet. Nie zdążyłam wykrztusić nawet słowa, bo Edge jednym szybkim ruchem znalazł się w siodle Clovera i zaraz potem wciągnął na górę i mnie.
Zaczęłam protestować dopiero kiedy znaleźliśmy się w międzysferze, a i wtedy wyszedł mi tylko żenujący pisk.
- Co się stało? - zdziwił się Clover. - Przecież nie galopujemy.
- Ale nie byliśmy jeszcze w komplecie! - udało mi się wreszcie wydobyć z siebie artykułowane dźwięki.
- Jak to nie... Shadow? - obejrzał się na kłusującą obok klacz. - A gdzie podziałaś Nindë?
- Ja? - zakłopotała się. - Myślałam,że jest z tobą.
- Miałam na myśli... Zaraz, Pokrzywa też poszła z wami do zamku?!
- Oczywiście, przecież to był jej pomysł. Tylko jakoś tak rozdzieliliśmy się podczas skoku.
- No to pięknie - westchnęłam. - Jeśli dotarła na zamek, pewnie teraz udaje upiora i straszy mieszkańców...

7 komentarzy:

  1. Wyobrażam sobie Pokrzywę w gotyckiej sukni jak udaje Czarną Wdowę :P

    I jestem taka dumna z blondyna, hihi. I bardzo ciekawa, o co chodzi z tym jego przywiązaniem do broni, bo albo nie wiem, albo nie pamiętam, ale to dobrze, są elementy zaskoczenia :'D

    I uwielbiam tych dwóch złodziejaszków. Od lat mam do takich słabość <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Element zaskoczenia jest zaskakujący, kiedy przyszedł mi do głowy, chichrałam się przez cały dzień (tylko kiedy go napiszę?) :D

      I taaak, to by pasowało do Pokrzywy :'D

      Usuń
  2. Cuan <3
    I zawsze uwielbialam Ninde :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Miya, plis, wrzucisz na blog okienko "wyszukaj"? Chętnie wyguglowałabym sobie wśród starych notek kilka nazwisk.
    Fani będą wdzięczni :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nie masz tej wyszukiwarki na samej górze, jako ja mam? Bo jeśli nie, to nawet nie wiem, jak dodać drugą O_o

      Usuń
    2. aa, faktycznie! jest! :)
      dzięki!

      Usuń
  4. Czy to moja paranoja (a może tak być, znasz mnie), czy Miya+Edge=Mięta?

    OdpowiedzUsuń