*

- Twierdzicie więc, że to właśnie tu wszystko się rozstrzygnie? - Edge powiódł wzrokiem po otoczeniu. Nie był zadowolony, choć okazywał to tylko nieznacznym skrzywieniem ust - cokolwiek ciągnęło go do Szarych Światów, najwyraźniej uważał za bardziej pilne niż... no nie wiem, na przykład uwolnienie się od geas?
- Do tego świata Nem poleciła nam się udać, kiedy już przejdziemy... - Cuan urwał, po czym westchnął. - Kiedy jedno z nas przejdzie Wyzwanie. Ale meta powinna być w jakimś zamku nad morzem? Albo na morzu?
Dziwnego używał określenia na cel naszej podróży, jakbyśmy brali udział w jakiejś grze albo wyścigu. Chociaż owszem, przez pewien czas ścigaliśmy się z szarymi istotami. Kto pierwszy dobiegnie do demona? A skoro mowa o demonach, Seir nie udał się z nami, choć nie ma gwarancji, że nie zechce znów nas podglądać. Pewnie przyczaił się w astralu i czeka na odpowiedni moment, żeby się do mnie przyczepić.
- A to na pewno ten świat? - Disandriel również się rozglądała. - Takie same drzewa, trawa i wzgórza jak w każdym innym, w którym byliśmy. Może jeszcze mamy obejść cały, żeby znaleźć ten zamek?
- Morze masz w zasięgu wzroku. A opis świata się zgadza, takiej kolorystyki jeszcze nigdzie nie uświadczyliśmy...
Cuan miał rację - ze wzniesienia, na którym wylądowaliśmy, rozpościerał się piękny widok na morze, choć żadnego zamku w polu widzenia nie było. Miał też rację co do kolorów - drzewa, trawa, niebo, nawet woda, wszystko było w różnych odcieniach fioletu. Jakbyśmy patrzyli przez kolorowe szkiełko lub filtr. Podobno dawno temu ten świat wyglądał zupełnie zwyczajnie, dopóki nie najechało go obce bóstwo ze swoją armią i nie stoczyło krwawej bitwy z bóstwem tutejszym. Krew poległych zalała świat i zabarwiła go na nowo... nie wiadomo tylko, która ze stron poległa. Mieszkańcy świata nie bardzo przejmują się tym, kogo czczą, dopóki oni sami mają się dobrze. Zresztą w światach Srebrnej Domeny, gdzie się obecnie znajdowaliśmy, takie rzeczy zdarzają się na okrągło.
To właśnie opowiedziałam moim towarzyszom podczas schodzenia ze wzgórza, które na szczęście nie było zbyt strome.
- Byłaś tu już wcześniej? - zapytała Disandriel, wcale a wcale nie podejrzliwym tonem.
- Tak, całe lata temu - westchnęłam, trochę z powodu nostalgii, a trochę z niedowierzaniem, że minęło tyle czasu. Przynajmniej zdarzyło się to już w obecnym życiu. - Uczyłam pewną dziewczynę teleportacji i skakałyśmy po różnych światach. O to zresztą jej chodziło, żeby oglądać jakiekolwiek światy, poza własnym. - Uśmiechnęłam się do wspomnień. - Był z niej niespokojny duch.
- I co się z nią stało? - zainteresował się Cuan; wyraz twarzy miał nietypowo poważny.
- Znalazła swoje miejsce, ma zajęcie, które ją pasjonuje, i mężczyznę, który pisze do niej piękne listy. - Pokiwał głową, krzywiąc się lekko (rozczarowanie czy zazdrość?), a ja miałam nadzieję, że nie przekłamałam rzeczywistości. Prawda, że ulubione zajęcie z początku napawało Vylette odrazą, a Egbert chyba nadal nie wyszedł poza listy, ale tego Cuan już nie musiał wiedzieć... A może właśnie musiał? Niby długo już podróżował, więc powinno dotrzeć do niego, że znalezienie własnego miejsca nie zawsze jest czymś łatwym i oczywistym, a jednak...
- Skoro to miejsce jest ci znane, możesz znów nas poprowadzić - Disandriel na powrót przybrała najbardziej wyniosły ton i postać wielkiej elfiej damy.
- Poprzednim razem nie zwiedziłam całego świata - uśmiechnęłam się jak tylko mogłam najszerzej. - Nad morze nie dotarłam.

Tym razem nie miałam okazji spotkać skalników, mieszkańców tego świata, związanych z żywiołem ziemi, ale też nie góry były naszym celem. Zatrzymaliśmy się w pewnej nadmorskiej osadzie, mając nadzieję, że ktoś wskaże nam dalszą drogę, ale żyjący tam ludzie, ubarwieni typowo dla świata (trochę dziwnie mi się nie nich patrzyło, ale fiolet to przynajmniej nie szarość), jakoś się z tym nie kwapili i odchodzili, nie oglądając się. Dopiero jakaś sędziwa kobieta zdradziła nam po cichu, w jakim kierunku iść brzegiem morza, by dotrzeć do Szumu Fal, bo tak nazywała się zatoka, w której miał stać zamek. Całe szczęście, bo inaczej skończyłoby się chyba na rzucaniu monetą - w końcu wzdłuż morza da się iść tylko w dwie możliwe strony.
Czekał nas spory kawałek drogi i do celu dotarliśmy dopiero wieczorem.
Zatoka okazała się skalista i wietrzna, a sam zamek wyrastał ze skały wyłaniającej się z morza. Dokładnie tak wyglądał - jakby wyrósł, a nie został zbudowany. Szara skała przetykana czarnymi żyłkami po prostu płynnie przechodziła w zamek w nieokreślonym miejscu. Wysoki, o trzech smukłych i strzelistych wieżach zakończonych spiczastymi dachami w kolorze... nieba. Nie tego fioletowego nad nami, ale prawidłowego błękitnego. Nic dziwnego, że tubylcy reagowali jak reagowali. Cóż, niezależnie od kolorystyki, wyglądał jak wyjęty z baśni i na jego widok przypomniała mi się stara legenda o zamku w górze i zamku w morzu, których władcy byli odwiecznymi wrogami. Tylko gdyby nawet był to któryś z nich, to który?...
Z pewną obawą weszliśmy (niech będzie, weszłam) na most łączący zamek z lądem - srebrzysty, przejrzysty i sprawiający wrażenie, że pod naszymi nogami rozsypie się na drobinki światła. Disandriel i Cuan poszli przodem, rozmawiając o czymś ściszonymi głosami - to znaczy, głównie mówiła ona i raczej syczała niż szeptała. Ja zaś pewnie musiałabym się czołgać przez ten cholerny most, gdyby Edge z kurtuazją nie użyczył mi ramienia, żebym mogła wczepić się w nie paznokciami (no dobrze, na to chyba jednak nie był gotów).
- Przybywamy, żeby zobaczyć się z Nemmilarem - oznajmiła dumnie Disandriel dwóm wartownikom u wrót. - Przysyła nas jego siostra.
Ci spojrzeli na siebie - tak mi się przynajmniej wydaje; ich jajowate hełmy tak zasłaniały twarze, że nie wiem, czym mogli patrzeć - po czym jeden dotknął czegoś, co wyglądało jak szklana kulka umieszczona na lewym ramieniu i szepnął: "szarość". Lakonicznie, ale na temat. Drugi tymczasem wykonał jakiś gest ręką i wrota rozchyliły się, odsłaniając korytarz rozświetlony nielicznymi lampami olejnymi.
- Zaczekajcie chwilę - usłyszeliśmy, a po naszym wejściu do środka wrota się zatrzasnęły.
Na szczęście nie musielibyśmy czekać długo, inaczej na pewno ktoś zrobiłby awanturę o takie traktowanie bohaterskich gości, choć nie będę pokazywać palcem, kto. Wkrótce nadszedł kolejny strażnik, również odziany w pełną, ale dziwnie lekką zbroję i ten niedorzeczny hełm. Towarzyszyła mu niska ciemnoskóra kobieta w czarnej liberii.
- Witajcie na zamku Przeciwność - powiedziała, kłaniając się w pas. - Książęca para długo na was czekała.
- My również - odparła słodko Disandriel, zerkając na mnie wymownie. Jasne, gdybym wcześniej się dowiedziała, co jest grane, od razu zaciągnęłabym ich tutaj.
Kobieta zmierzyła całą trójkę wzrokiem, zanim dała im znak, by poszli za nią, gdy tymczasem strażnik wolał obserwować mnie. Może nie gustował w wyniosłych elfkach albo odwrotnie, niepokoiła go obecność demona, albo po prostu robił głupie miny. Z takim hełmem nic nie wiadomo.
Szliśmy po miękkim dywanie, wzdłuż kolejnych gobelinów przedstawiających głównie sceny batalistyczne. Gdyby światło bardziej dopisywało, przystanęłabym, by przyjrzeć się im dokładniej. Chyba że popędziłby mnie idący z tyłu strażnik. W każdym razie kobieta w liberii zaprowadziła nas prosto do sali tronowej, gdzie rozbolały mnie oczy. Tam lampy były wszędzie. Zwłaszcza wokół podwyższenia, na którym stały trony władców zamku. Oboje, w kontraście do swych bogato zdobionych siedzisk, byli ubrani bardzo prosto - nie dbali o formalności czy może nie byliśmy ich warci?
Trójka głównych postaci tej fabuły stanęła w równym szeregu; ja wolałam trzymać się z tyłu.
- Oto stoicie przed obliczem szlachetnego księcia Aethelreda i jego małżonki, księżnej Deiveli - przemówiła donośnym głosem nasza przewodniczka. - Wasze książęce moście, bohaterowie powrócili ze swej misji. - Po tych słowach usiadła na schodkach wiodących na podwyższenie, jakby była błaznem, a nie lokajem, i nie odezwała się więcej.
Księżna przyglądała się nam sceptycznie, a klejnoty w jej kasztanowych włosach migotały odbitym światłem lamp, podobnie jak mała tarcza u jej lewej ręki. Ach, gdybyż była tu ze mną Djellia - z pewnością rozpoznałyby się nawzajem, ale nie wyobrażam sobie, co nastąpiłoby potem. A gdyby Lona... ale nie mam pojęcia, czy Lona w ogóle gdzieś jest. W każdym razie księżna lekko skrzywiła usta, a jej małżonek o ciemnej czuprynie opadającej na chłopięcą twarz porozumiał się wzrokiem z dwiema postaciami stojącymi przy tronach. Bladymi i szczupłymi, w czarnych szatach z kapturami.
- Oczekiwaliśmy was z niecierpliwością, odkąd Nemhathir zawiadomiła nas o waszej wyprawie - odezwał się jegomość po lewej ręce Deiveli. Być może to on był Nemmilarem. - Czy pokonaliście Istotę?
- Co za wysokie oczekiwania, kapłanie - księżna uśmiechnęła się drwiąco. - To chyba nie Ona była ich głównym celem, ale życzenie?
- Z całym szacunkiem, wasza książęca mość, nikt nie dotrze do życzenia nie stawiwszy Jej uprzednio czoła.
- Och, na pewno są możliwe inne metody. Na przykład podstęp. Nie wmówisz mi, że nie znasz się na podstępach.
- Gdyby z Nią walczyli, raczej nie stawiliby się tu w komplecie - poparł ją książę (dlaczego nie król?). - Czy nie mamy racji, bohaterowie? Wykradliście życzenie podstępem? Zresztą wszystko jedno; pora, byście złożyli je w nasze ręce. Czeka was za to największa nagroda, jaka tylko będzie w naszej mocy.
- Za pozwoleniem - Edge uniósł głowę, spoglądając książęcej parze w oczy, jak równym sobie. - Dlaczego zakładacie, że nie wykorzystaliśmy tego życzenia? Nie było mowy o tym, żeby miało się wam należeć.
- Jedno życzenie na was troje? Nie mogliście się nim podzielić, a skoro wciąż jesteście razem, to znaczy, że jeszcze nie rozstrzygnęliście, komu przypadnie.
- W zasadzie jesteśmy razem, ponieważ nie możemy się rozdzielić, ale o tym chyba dobrze wiecie...
- Słuchajcie, może po prostu powiemy im, że nie poszliśmy na to Wyzwanie? - szepnęła do nas Disandriel. - W przeciwnym razie Miya będzie musiała wymyślić na poczekaniu bajkę o naszych sprytnych podstępach.
Na jej nieszczęście w sali tronowej było niezłe echo. Może zresztą o to nie dbała.
- Nie podjęliście wyzwania?! Co więc zajęło wam tyle czasu... I jakim prawem zjawiacie się z pustymi rękami?!
- Może znaleźliście sobie niewłaściwych bohaterów - powiedział Cuan cicho, ale wyraźnie.
Aethelred poderwał się z tronu, ani chybi z morderczymi zamiarami - choć nie miał żadnej widocznej broni - kiedy nagle powstrzymał go drugi z zakapturzonych osobników, ten po jego prawicy.
- Chwileczkę, książę. Myślę, że powód ich niesubordynacji jest łatwy do odgadnięcia - mówiąc to patrzył wprost na mnie.
- Demon przywołany na służbę bohaterom miałby podżegać ich do buntu?
- To akurat jest bardzo w stylu demonów - wtrącił ten drugi, który mógł być Nemmilarem. - Niestety Nemhathir nie potrafi nad nimi panować tak dobrze, jak utrzymuje. Gdybym to ja zajął jej miejsce...
- Nie jakiś tam demon - przerwał ten po prawej. - Przyjrzyj się dobrze, panie; czyż nie tak ci ją opisywałem? - chyba się denerwował, bo jego głos stawał się coraz bardziej zduszony. - To ona... Królowa Nadziei.
- Co?! - warknął książę, odruchowo zasłaniając dłonią coś stojącego na stoliku między tronami. Coś czarnego, osłoniętego szklanym kloszem.
- Co? - powtórzyłam głosem tak pustym jak moja głowa w tamtej chwili. I pewnie jak mój wzrok.
Nagle wszystko zaczęło dziać się jednocześnie i błyskawicznie. Na jeden gest księcia strażnik przytrzymał mi ręce zanim zdążyłam sięgnąć po miecz (właściwie to nawet nie zdążyłam o tym pomyśleć), a do sali tronowej wbiegło jeszcze kilku. Disandriel poszczuła ich iluzją czegoś wielkiego i skrzydlatego, ale Nemmilar przełamał ją bez trudu i otoczył czarodziejkę magiczną tarczą, uśmiechając się przy tym paskudnie. Edge zdążył nawet oddać kilka strzałów, które niestety zostały powstrzymane przez zbroje przeciwników; drugi z zakapturzonych jegomościów wyjął zza pasa sztylet i rzucił nim bezbłędnie, wytrącając mu pistolet z ręki. Przy okazji zsunął mu się z głowy kaptur i wreszcie rozpoznałam tę chudą elfią gębę.
- Ładnie tak opowiadać niesprawdzone plotki, Thanderil? Taki z ciebie szpieg, jak z muchy alpinista - nie mogłam sobie darować, a ulubione powiedzonko Vanny świetnie tu pasowało. Thanderil, elf służący nie wiem już, któremu z kolei panu, tylko wzruszył ramionami.
Został jeszcze Cuan, który dla odmiany zdążył dobyć miecz, ale... zrobił coś, czego nie rozumiem. Spojrzał ponad moją głową na strażnika, który mnie schwytał, po czym zawahał się i odłożył broń. Może i nie zdziałałby wiele w pojedynkę, ale mimo wszystko...
- Zamknąć ich osobno - nakazał książę, zanim straż nas wyprowadziła.

I co teraz będzie? Siedzę. W jakimś. Piekielnym. Lochu.

6 komentarzy:

  1. A to ninja z ciebie ( a podobno ze mnie ma być?), tak sobie przypadkiem weszłam a tu notka :P

    Ta nieszczęsna korona... :') aż się rozczuliłam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A bo widzisz, uczę się ninjowania od najlepszych :3

      W końcu dam tę koronę do przetopienia na jakąś durnostojkę i tyle będzie :P

      Usuń
  2. A kto jest najlepszą ninją? :P
    Ileż akcji! i Cuan-się-wahający.
    Czekam na Dramatyczną Ucieczkę z Lochu (TM)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak się wkrótce, Cuan skrywa sporo niespodzianek. Chętnie poobserwowałabym go jeszcze trochę, żeby odkryć ich więcej :D

      Najlepsza ninja jest o tam, nad nami, z pierwszym ninja-komciem ;)

      Usuń
    2. A nie możesz poobserwować go więcej?
      Ninja-komcia chyba nie powinno być widać? :P

      Usuń
  3. Ninja notka jest ninja! (a ja tym razem zauważyłam ostatnia :()

    OdpowiedzUsuń