20 IV

Według ferajny z Teevine najlepszym sposobem na utemperowanie Kaede są regularne kłótnie. Nie żartuję. Geddwyn i Brangien na zmianę wykłócają się z nim o co popadnie i zapowiadają, że nie przestaną dopóki się nie zmęczy. Jak zamierzają to pogodzić z faktem, że chłopak musi się podkurować i potrzebna mu odrobina spokoju, nie mam pojęcia. Ale nie wiem również czy potrafiłby znieść ów spokój...

- O czym tak ciągle rozprawiacie, kryjąc się po kątach? - zapytałam znienacka.
Tenari podniósł głowę znad kolejnego abstrakcyjnego rysunku i zamrugał ze zdziwieniem.
- Że chcesz statek - popłynął do mnie przekaz.
- Ty chcesz statek - poprawłam. - Ale to ja go będę musiała szukać. Zdecydowanie wolałabym statek pływający po morzu.
- To następnym razem, tak? - uśmiechnął się promiennie.
- Czemu nie? - westchnęłam. - Załadujemy na ten statek ciocię Vanny i ciocię Tenkę, i popłyniemy palić, plądrować i próbować dogonić horyzont.
- Naprawdę?
- Ty w każdym razie nie będziesz niczego palić i plądrować - zaznaczyłam od razu. - Ja zresztą też nie. Będziemy na statku czekać na dzielne piratki z orzeźwiającą herbatą.
Spojrzał na mnie z mieszaniną nadąsania i politowania. Jakoś się nieswojo czuję, kiedy tak na mnie patrzy. Nie wiem jak go wtedy traktować... Na szczęście przestał i pochwalił mi się rysunkiem. Na ciemnym tle coś, co wyglądało na trójkąt ze skrzydłami, zmierzało w kierunku czegoś zielonego i okrągłego. Statek mający się rozbić na jakiejś planecie?
Zanim zdążyłam spytać Tenariego, co za pesymistyczne wizje mi tu przedstawia, pojawił się drugi z tej spółki telepatów. Taszczył jakieś wielkie pudło.
- A to co? - zmarszczyłam brwi. - Nowoczesny sprzęt do wykrywania magicznych kryształów?
- Nie masz mi już czego wypominać? - Rigel spojrzał na mnie z wyrzutem. - Tenari wspominał, że chcesz znaleźć statek.
Miałam ochotę mu coś powiedzieć, ale ciekawość zwyciężyła. Zwłaszcza, że demoniątko pierwsze podleciało do postawionej na stoliku skrzynki, a ja wolałam go przypilnować... Z bliska skrzynka okazała się mieć mnóstwo kabli, gałek i przycisków. A także głośnik i mikrofon.
- Skąd wytrzasnąłeś coś takiego?
- Z domu - wzruszył ramionami telepata.
O mało nie wylądowałam na podłodze; na szczęście zdążyłam się przytrzymać krzesła. No dobrze, nie będę wnikać dlaczego człowiek, który się w ogóle nie odzywa, trzyma w domu radiostację. Po telefonie nic mnie już nie powinno dziwić.
Wolałam raczej się upewnić jak się toto obsługuje i jaki ma zasięg, co przecież wcale nie jest takie oczywiste, gdy się siedzi w prywatnym wymiarze i chce się połączyć z innymi światami. Nie dotykałam się do gałek z nadzieją, że Rigel wie co robi.
- Co o tym myślisz, Ten-chan? - zapytałam zrezygnowanym tonem, siadając przy mikrofonie. - Czy ten pomysł jest sensowny?
- Jest! - pokiwał entuzjastycznie głową. - Przygoda, przygoda!
Ha, jak przygoda, to przygoda. Niech będzie.
- Poszukiwana przygoda - odezwałam się do mikrofonu. - Poszukiwana przygoda.
Do licha, co za sztywny ton głosu... No trudno. Powtórzyłam to samo jeszcze w trzech językach, łudząc się, że taki bezsensowny komunikat nikogo nie przyciągnie. I rzeczywiście, przez pierwsze kilka chwil słyszałam tylko monotonny szum. Aż nagle...
- KTOŚ NAS WOŁAŁ? - rozległo się na cały regulator.
Zatkałam uszy jak mogłam najmocniej, a Rigel rzucił mi przepraszające spojrzenie i uregulował głośność.
- O ile nie jesteście typami spod ciemnej gwiazdy - mruknęłam, gdy niebezpieczeństwo zostało zażegnane. - Ale skoro złapało was moje wezwanie, to chyba raczej... Desperatami?
- Jeszcze jak! - roześmiał się mój rozmówca. - A w ogóle to masz bardzo miły głos, wiesz?
Tak, jasne. Taki miaukliwy i zduszony. Nie mogłam nie parsknąć śmiechem. W tej samej chwili usłyszałam trzaski i odgłosy wskazujące na sceny drastyczne.
- ...tylko flirty w głowie! - fuknął inny głos, tym razem żeński. - No, zgłaszamy się. Możemy w czymś pomóc?
- Jeśli latacie w kosmos i bierzecie turystów...
- A ty pewnie jesteś rozkapryszoną arystokratką, której jednak nie chce się poszukać najbliższej stacji kosmicznej - kobietę na linii wyraźnie bawiła ta rozmowa. Mnie też zaczęła.
- Słuchaj, brat się tutaj domaga żeby cię zabrać - kontynuowała ze śmiechem.
- A tutaj się dziecko domaga żebyście nas zabrali - zerknęłam na Tenariego, który wywijał koziołki w powietrzu. - Pytanie tylko gdzie jesteście...
W odpowiedzi... Podała mi współrzędne. Rządek cyferek, od których zakręciło mi się w głowie.
- Możesz bardziej obrazowo? - zapytałam słabym głosem.
- Przelatujemy w pobliżu planety Toal - wyjaśniła litościwie. - To już ci coś mówi?
- Mówi - uśmiechnęłam się. - Dacie radę do jutra dolecieć do planety małych zielonych?
- Też pytanie! - oburzyła się. - Nie mielibyśmy tylu zleceń, gdyby nasz statek nie był najszybszy i naj... - przerwała, jakby nasłuchując. - W każdym razie damy radę, o to się nie martw - podjęła.
- Jak się znajdziemy?
- Będziemy na tym śmiesznym lądowisku dziesięć metrów nad ziemią. Bez trudu rozpoznawalni. Nasz statek jest najładniejszy!

Tak oto mamy już czym lecieć. No i wygląda na to, że będę miała okazję odwiedzić stare kąty... Naprawdę stare kąty, nie licząc Carne, oczywiście. Do tego inaczej niż przy pomocy portali...
Swoją drogą to zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Bez problemów znalazłam statek i gadałam sobie z jego załogą jak z dobrymi znajomymi, choć przecież słyszeliśmy się po raz pierwszy w życiu. Albo los mnie pokochał, albo powinnam mieć złe przeczucia...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz