11 V

Nic dodać, nic ująć - zwiedzam. Szkoda tylko, że taszczona w lektyce. Ale cóż miałam poradzić, że nie przepadam za tym natarczywym blaskiem Świętego Słońca? Powiedziałam Thedrze coś tam, chyba że nie chcę by się na mnie gapiły tłumy (równie natarczywych niekiedy) wiernych, więc wymyśliła tę lektykę. Nie mogłam nie odmówić - ta kobieta potrafi być apodyktyczna...
Na domiar złego przydzieliła mi szóstkę bodyguardów, uzbrojonych w giwery - giwery! - naładowane podobno energią prosto ze Słońca. Zastanawiam się, czy w Ciemności wpadli na coś takiego, bo jakoś nie zauważyłam.
Na szczęście mam osobistego przewodnika w osobie Egila, który jest w tej chwili dla mnie najlepszym towarzyszem. To prawdziwa chodząca biblioteka i kopalnia wiedzy. Najpierw opowiadał mi o doniosłych wydarzeniach z przeszłości, a ostatnio trochę się jakby oswoił i miewa dla mnie najświeższe ploteczki (!)... Dodatkowo towarzyszy nam Nindë, zmieniona tym razem w ptaka. Uparła się, że jako istota ambitna chce się podszkolić w lataniu, a skończyło się na tym, że zazwyczaj siedzi na dachu lektyki i strzela perfidne komentarze na temat wszystkiego, co się napatoczy. Ma postać gołębia - czarnego, oczywiście... W każdym razie utrzymuje, że to gołąb.
Egilowe opowieści i tęsknota za domem niezaprzeczalnie budzą we mnie wspomnienia. A że niekoniecznie mam teraz o czym pisać, zaczynam cofać się trochę w czasie. Bo przecież ten pamiętnik zaczęłam pisać dopiero w drugiej połowie zeszłego roku, wcześniej jakoś nie ciągnęło mnie do regularnego zapisywania własnych przeżyć. Zawsze dotąd miałam wrażenie, że żyję nie swoim życiem, tylko bohaterów moich opowieści, ale jak się tak zastanowić, było w przeszłości parę zdarzeń wartych spojrzenia na nie jeszcze raz i być może zapisania. Pierwsze wizyty w DeNaNi, próby w Teevine i jeszcze parę scenek bez wyraźnego kontekstu... Mam przeczucie, że gdy wrócę wreszcie do domu, założę sobie nowy zeszyt - do retrospekcji.
Ale póki wciąż tu jestem, muszę się kiedyś wymknąć czujnym spojrzeniom ochroniarzy i zwiedzić bibliotekę. Jak stwierdził Egil, uśmiechając się przy tym przepraszająco, z zebranych tam ksiąg mogę się dowiedzieć czego tylko zapragnę, bo niestety nawet on nie wie wszystkiego. Cóż, pozostaje mi się podszkolić w rozszyfrowywaniu tutejszego pisma - co mi powoli, ale nawet nieźle idzie, choć tak naprawdę nie mogę u nikogo szukać potwierdzenia tego faktu i zaświecić oczętami, czekając na pochwałę za poczynione postępy. Nawet... Nie, z w ł a s z c z a   u Aeirana, który zawzięcie schodzi mi z drogi, a ja nie mam pojęcia dlaczego.
I ciągle wygląda jakby go dopadło skrajne zmęczenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz