1 V

Nareszcie udało mi się ich przekonać, że bardzo przyda mi się coś do pisania i będę za to niewymownie wdzięczna. Bo co poradzę, że wszystko, co mieliśmy, zostało w Ciemności? Dobrze, wiem, że to moja wina, ale czwarty dzień bez pamiętnika byłby dla mnie zbyt wysoką karą...

Wieczór był piękny, więc wyszłam ze świątyni na mały spacer. W mojej kieszeni siedziała zamieniona w myszkę Nindë - kiedy odkryła, że i ona może być noszona, a nie tylko nosić, stwierdziła, że musi wypróbować takie bycie "po drugiej stronie", jak się wyraziła.
- Nie przeszkadzam? - Ner'lind wyrósł za mną jak spod ziemi. To jego niespodziewane pojawianie się sprawiało, że przechodziły mnie ciarki...
- W zasadzie nie - mruknęłam, choć miałam ochotę mu powiedzieć: "zjeżdżaj, facet, niech do ciebie dotrze, że nie potrzebuję kamerdynera!" tylko niestety jestem zbyt miła.
- W takim razie, pani, może mógłbym ci coś pokazać? - uśmiechnął się łagodnie, spuszczając wzrok, gdy na niego spojrzałam.
Zamyśliłam się. W zasadzie nie miałam powodu by z nim nie iść, zresztą w przeciwnym razie i tak by się pewnie nie odczepił. Poza tym w razie czego dałabym sobie radę, prawda?
- Czy to "coś" jest daleko? - zapytałam tylko.
- Ależ skąd... Wybierzemy się tylko do wieży.
- Do wieży czy na wieżę?
- Właściwie pod - uściślił. - Chciałbym, abyś zobaczyła źródło naszej energii.
O, to mnie skusiło! Kiedy skinęłam głową przyzwalająco, z galanterią posadził mnie na swoim skuterku i pojechaliśmy. Pojazd prawie nie wydawał dźwięku, słuchałam więc ciszy i byłam zupełnie wyłączona dopóki Ner'lind nie powiadomił mnie, że jesteśmy na miejscu.
Wrota prowadzące do wnętrza wieży otwarły się ciężko. Nie było to wejście, z którego korzystałam podczas ostatniej wycieczki, to miało prowadzić prosto do źródła energii.
I faktycznie, zaprowadziło. Ner'lind z dumą pokazał mi miejsce, w którym światło jakby przebijało się tuż spod powierzchni ziemi. Wyżej, z sufitu zwieszała się przezroczysta kopuła, która to światło wchłaniała. Mój przewodnik poprowadził mnie prosto pod nią, tak że wyglądałam jak skąpana w blasku. Był ciepły, nawet trochę za ciepły.
- Zostań tu na chwilę, pani - powiedział, cofając się kilka kroków. - Do twarzy ci z jasnością.
Ledwo się oddalił, z ukrycia wyszło jeszcze pięć osób. Okrążyły mnie stykając się dłońmi...
...I nagle światło mnie otoczyło niczym pole siłowe.
Próbowałam wyjść, ale było tak, jakbym stała za grubą ścianą.
- W porządku - powiedziałam siląc się na lekki ton. - Co jest grane, Ner'lind?
- Nic bardziej oczywistego - nadal łagodnie sie uśmiechał, ale jego spojrzenie nie było już pokorne. - Po prostu pora zrobić porządek z Czasoprzestrzennymi. Na dobre!
- Macie dość oddawania czci? - prychnęłam.
- Skąd ten pomysł? - odezwała się jakaś kobieta z kręgu. - Trójka bóstw Ach'renn, Wytrwałych, rośnie w siłę i czeka aby odzyskać władzę!
- A skoro dwoje Denethari nie posiada już pełnej mocy - dodał ktoś inny - należy jescze unieszkodliwić trzeciego, by móc skończyć z nimi ostatecznie!
- No proszę. Zdaje się, że nie wszyscy zapomnieli o dawnych bogach - zrozumiałam. - Tylko co mam do tego ja?
- Aby dostać jego - odpowiedział Ner'lind - wystarczy uderzyć w ciebie. Proste?
- Nie tak bardzo, jak wam się wydaje - rzekłam, nie do końca rozumiejąc jego punkt widzenia.
- Jeśli nie, to dlaczego się nie bronisz? Dlaczego nie próbujesz nas powstrzymać?
Zagotowało się we mnie i na chwilę straciłam nad sobą panowanie. Po tej chwili przypomniałam sobie jedną podstawową prawdę - że nie mogę sięgnąć po broń, nie mam w pobliżu żadnej wody ani żadnych gwiazd, że jedyne, co mi pozostało, to przejście w tę nieszczęsną smoczą formę... Że, do diabła, Aeiran o tym pomyślał, a ja nie, i miał przeklętą rację, tak mnie pilnując...
Ale zanim to sobie przyponiałam, z rozpędu spróbowałam otworzyć portal.
I wtedy ziemia pode mną eksplodowała światłem.
Słyszałam jak ci, którzy mnie schwytali, wołają coś do siebie, a potem krzyk... Mój? Jasność ze wszystkich stron. Czułam jak mnie pali, wciąga gdzieś głęboko, nie byłam zdolna przebić się za nią nawet wzrokiem... Ale potem ciemność, mogąca przysłonić nawet taki blask. Znajoma, skrzydlata ciemność. Odgłosy wyładowań, okrzyki tamtych, rozbiegających się w popłochu, wołanie Aeirana...

Nie wiem jak to się stało, że nagle znaleźliśmy się w centrum jakiegoś miasta, w dodatku w czymś przypominającym niewielki krater. Kręciło mi się w głowie i nie byłam zdolna racjonalnie myśleć, wiedziałam tylko, że Aeiran jakoś mnie znalazł i zdążył wciągnąć mnie na konia, ale jak i dokąd nas przeniosło?
Patrzyłam na niego bez słowa, zaciskając zęby.
- Wyglądasz jakby ścigała cię piekielna sfora Det Ragnena - powiedział uspokajającym tonem. - Bez obaw, już nic ci nie grozi.
Dopiero wtedy wypuściłam długo powstrzymywany oddech.
- Dlaczego przyjechałeś? - spytałam z trudem. - Im właśnie o to chodziło, wiesz?
- Śmieszne - syknął. - Co oni sobie myśleli?
- Ja się domagam racjonalnych wyjaśnień - usłyszałam cichy głosik z mojej kieszeni, a potem doszły mnie głosy zbierających się wkoło ludzi i zemdlałam.

Obudziłam się następnego dnia w urządzonej z przepychem komnacie i w niej też jestem zakwaterowana do tej pory. Poczułam ulgę gdy dotarło do mnie, że nie spłonęłam żywcem, ale jeszcze trochę poudawałam rekonwalescentkę... Zwłaszcza że Aeiran nie pozwalał nikomu do mnie wchodzić i tym razem byłam mu za to wdzięczna. Oczywiście nie wiem, co im naopowiadał, ale zdaje się, że mieszkańcy tego wciąż niezidentyfikowanego wymiaru uważają go za demona, a mnie za boginię... Boginię, która jest jego jeńcem. Jak się już zdążyłam dowiedzieć, ten świat zwykł być polem walki bogów z demonami, więc mroczny jeździec spadający na ziemię prosto ze Świętego Słońca, z ledwo przytomną acz jakby utkaną z blasku (???) damą na rękach, wyśmienicie pasuje do konwencji. Chyba nie uwierzyliby, że jest dokładnie odwrotnie... Zwłaszcza po tym jak kazałam myszy zmienić się w konia, nikt nie śmie wątpić, że jestem boginią.
Cały problem w tym, że zupełnie nie wiemy gdzie właściwie jesteśmy ani jak się tu przenieśliśmy, więc nie jesteśmy pewni jak się stąd wydostać...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz