8 V

Wczoraj towarzystwo dziwnie na mnie patrzyło, kiedy na dnie morza pisałam, a potem wysyłałam życzenia urodzinowe, ale jestem do tego przyzwyczajona. I tak chyba mają mnie już dosyć, bo zaglądam za każdy krzaczek, pływam za każdą rybką i w ogóle opóźniam wędrówkę. Poza tym zachwyca mnie, że w takim środowisku mogę sobie wyjąć zeszyt i pióro, nie bojąc się, że zamokną i przestaną nadawać się do użytku. Mogę tylko snuć przypuszczenia, jak potężnymi czarami zostaliśmy obłożeni… I tym bardziej się niepokoić, bo kto i dlaczego trwoni moc na przypadkowych przechodniów? Wcale mi się nie uśmiecha bycie kropką na czyimś radarze, mającą doprowadzić tego kogoś do bardzo mglistego celu; mam ochotę spłatać tamtemu typowi psikusa i zabrać wszystkich gdzieś na drugą stronę światów, ale skoro już wpakowałam się w to szukanie Geddwyna, nie mogę się wycofać w połowie drogi. Czasem nie wystarczy po prostu otworzyć portal i pojawić się u celu – potrzebna jest droga, wędrówka, trochę wysiłku. Bez tego nie czułoby się, że sprawa jest warta zachodu, a opowieść zakończyłaby się w chwilę po rozpoczęciu.

Przez większość czasu idziemy po dnie – dzięki zaklęciu możemy się poruszać jak po lądzie, woda nie unosi nas dopóki tego nie chcemy. Idziemy, ponieważ nasze klacze, cwane bestie, pozmieniały się w koniki morskie i mają nas w nosie (granatowy nawet nie zwrócił na to uwagi). Ettard była zdumiona, musiałam więc wyjaśniać jej niezwykłą naturę Przenoszących, o której to naturze wiem tylko tyle, co mówiła mi Nindë, czyli niewiele. Odesłałam minstrelkę do samych zainteresowanych, kiedy jej głód wiedzy zaczął przekraczać moją znajomość tematu – na przykład była ciekawa, czy w takim razie nie korci ich pozostanie w innej postaci i dlaczego Pokrzywa nie przybierze takiego wyglądu, o jakim wcale nie tak skrycie marzy. Przyznam, że ciekawa byłam zwłaszcza wyjaśnień tej ostatniej, ale pochłonęło mnie pilnowanie, żeby panowie się nie pogryźli… Skończyło się na tym, że Kaede trzymał się blisko mnie, a Marius odsunął się demonstracyjnie – wiadomo, że mnie nie cierpi i w ogóle uznaje tylko Ettard, ale rudowłosy chyba szczególnie zalazł mu za skórę. Mam wrażenie, że ci dwaj urodzili się ze wzajemną niechęcią.

Woda jest czysta i błękitna, a widoki tak piękne, że trudno mi się skoncentrować na pisaniu. Nie wiem, jak to odczuwają pozostali, ale dla mnie podróżowanie pod wodą to cudowny, niepodobny do niczego stan – jakbym wróciła do początku istnienia, do żródła własnej jaźni i słowo daję, mało co mogłoby mnie teraz stąd wyciągnąć. Co ja tam wcześniej bredziłam o pryśnięciu w inne rejony światów? Nie ma sprawy, ale tylko do innego morza…
Jak dotąd nic nie przypłynęło, żeby nas zjeść, ale kto wie, ile potrwa nasza wędrówka. Ciekawa jestem, kiedy wejdziemy w taką głębinę, że pochłonie nas ciemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz