6 V

Nie bardzo mogłam zrozumieć, dlaczego ktoś pozbawił życia wszystkie żywe istoty w mieście, a potem postawił barierę i się ulotnił – a inny przebieg zdarzeń nie przychodził mi do głowy, zwłaszcza, że bariera pozostała dziurawa, nikt jej nie naprawił. Z kolei Pokrzywa snuła domysły, że to może być pułapka, tylko panowie byli za głupi, żeby się w nią złapać. Po co ktoś miałby zastawiać pułapkę i dlaczego właśnie na nas, tego już nie umiała wyjaśnić. Nie widząc sensu w dalszych sporach wyszliśmy na ulicę, a im bardziej zbliżaliśmy się do ludzkich siedzib, tym mniejszą mieliśmy na to ochotę. Jakby ktoś w naszych głowach szeptał: Zawróćcie. Ettard wyglądała na najbardziej tym przestraszoną, ale to Marius spanikował pierwszy.
- Idźcie dalej. Ja… Będę pilnował tyłów – powiedział ze słyszalnym wysiłkiem.
- Co się stało, że nagle stchórzyłeś? – oczywiście Kaede od razu na to zareagował. – Byłeś już tam. Widok śmierci to dla ciebie nie pierwszyzna, wojowniku.
- Byłem wojownikiem, tak – wycedził tamten. – Ale nikt z tego miasta nie zginął na wojnie. Nikt.
- Jesteś pewien? – zapytałam cicho. – Wojny mają różne oblicza. Również takie niespodziewane.
Nie zwrócił uwagi na moje słowa, a może nie chciał ich słyszeć.
- Jeśli odbyła się tam walka, to nie oni ją stoczyli – ciągnął. – Dlaczego więc na ich widok przypominam sobie wszystkie wojny, w których się… Zasłużyłem? Wszystkie, które coś wyjęło mi z głowy i pokazało w koszmarze? Nie pójdę tam drugi raz.
- Nie do wiary – szepnęła Ettard w zadziwieniu. Podeszła do Mariusa, wpatrując się w niego urzeczona.
- To było najdłuższe przemówienie, jakie słyszałam z twoich ust – oświadczyła i ujęła go pod rękę. – Nie musisz wchodzić do miasta, ale nie powinieneś być teraz sam. Zostanę z tobą.
Kaede zmełł w ustach jakieś nieprzychylne słowa i poszedł dalej, pokazując drogę. Podążałam w ślad za nim, a tamci dwoje na końcu, jak najwolniejszym krokiem. Szliśmy wzdłuż siatki, za którą stały domki wypoczynkowe i którą porastały grube zielone pnącza. Mogłabym przysiąc, że rosły i rozwijały się w oczach, ale nie przyglądaliśmy się bliżej, dopóki nie minęliśmy kawiarenki… W której ktoś siedział.
- Widziałaś? – Kaede błyskawicznie chwycił mnie za ramię.
- Owszem – mruknęłam. – Jak wy szukaliście?
Człowiek za ogrodzeniem również nas zauważył. Podniósł się od stolika, pokiwał nam ręką i ruszył w kierunku, w którym my także zmierzaliśmy. Chcąc nie chcąc, my też udaliśmy się przed siebie, aż ukazała się nam brama wejściowa, otwarta i zapraszająca. Zawieszona na niej tabliczka oferowała wypoczynek przez całą wiosnę.
- Słowo daję, kto wyjeżdża na wakacje w maju? – mruknęłam, nie spodziewając się od nikogo odpowiedzi. Tymczasem nieznajomy właśnie stanął w bramie i uśmiechnął się lekko. Wyszedł nam na spotkanie, ale jednocześnie zasłaniał sobą wejście…
- Lato w tym świecie jest pełne deszczu i burz. Trudno wtedy o porządne wakacje – wyjaśnił jak gdyby nigdy nic. – Zastanawiałem się, kiedy przyjdziecie.
Był dość wysoki i dobrze zbudowany, a ciemne, wijące się włosy sięgały mu do ramion. Krótkie rękawy czarnej koszulki odsłaniały tatuaże, oplatające ramiona jak kolczaste pędy. Na pierwszy rzut oka wyglądał na groźnego typa, na drugi miałam ochotę odwzajemnić uśmiech.
- Byliśmy tu już wczoraj – zauważył Kaede – Gdybyś się nam pokazał, to…
- Nie chciałem zostać znaleziony. Nie wydawaliście się rozsądnymi rozmówcami – przerwał tamten. – Ale ty raczej nie przyszłaś tu, by rozmawiać o klimacie, prawda?
- Raczej nie – przyznałam. – Szukamy przyjaciela.
- Szukacie Haéda – to nie było pytanie.
Wzdrygnęłam się lekko – haéd to po elfiemu „opętany” – ale nie przypuszczałam, by chodziło nam o tę samą osobę. Nieznajomy zauważył moją reakcję i skrzywił się.
- Tak nazywali go moi współpracownicy i moim zdaniem było w tym trochę prawdy, ale on sam tego nie cierpiał – przyznał. – Tu go nie znajdziecie. Powinniście iść w drugą stronę.
Kaede już miał się odezwać, ale pomachałam mu ręką przed twarzą, żeby milczał. Miałam przeczucie, że ta opowieść nie do mnie należy, ale i tak mnie interesowała.
- Duch wody zabrał go w głąb morza – ciągnął nieznajomy. – Był z nim cały czas… A także ta druga potężna osoba… Dlatego nie udało nam się niczego zdziałać. – Pokręcił głową i uśmiechnął się znowu, jakby przepraszająco.
- Komu: wam? – nie wytrzymał Kaede.
- Siły Chaosu stoczyły tu walkę – brzmiała odpowiedź. – Zwiększały swą moc, czerpiąc siły życiowe z postronnych istot. Tylko ja tu zostałem, bo było mi wstyd.
Kiedy mówił, jak wyciągałam szyję jak mogłam najmocniej, żeby zobaczyć skutki tej bitwy. W oddali leżało kilka ciał, ale nie było żadnych zniszczeń – jakiej magii mogły użyć owe siły Chaosu?
- Po co zostałeś? – zapytała Ettard, słuchając naszej rozmowy uważnie. Marius stał za nią – i za końmi – a wzrok miał spuszczony.
- Aby pogrzebać to miasto potęgą Natury i zatrzeć o nim wspomnienia – mężczyzna dotknął dłonią kwiatu, który nagle rozkwitł obok niego; pędy porastające ogrodzenie zaczynały kwitnąć. – Nie stanie się to szybko: jeśli przyśpieszyć cykl przyrody, wszystko rośnie kosztem swych sił, muszę więc działać ostrożnie.
- To głupie. Prędzej czy później ktoś tu przyjedzie – Kaede wzruszył ramionami.
- Nie, dopóki nie zdejmę bariery – sprostował tamten. – Ale to prawda, pewnego dnia przybędzie ludziom nowa zagadka do rozwiązania… – Zamyślił się nad czymś, a potem roześmiał się cicho, gorzko.
- Wiem, co będzie wam potrzebne – powiedział nagle i wyciągnął przed siebie wytatuowane ręce. Przez chwilę szeptał coś w na poły zapomnianym języku, a my poczuliśmy, jak przepływa przez nas moc – nieznana, ale na pewno nieszkodliwa.
- Teraz możecie iść w głąb morza – oznajmił, kiedy skończył. – Gdy pójdziecie, załatam wyrwę w barierze. Czekałem z tym tylko na wasze przyjście.
- Dlaczego nam pomagasz? – spytałam z nagle obudzoną podejrzliwością. Zastanawianie się, kim jest ten pan, nie przynosiło zbyt optymistycznych wniosków. – Taki jesteś bezinteresowny?
- Nigdy nie byliśmy bezinteresowni – stwierdził z uśmiechem i były to jego ostatnie słowa. Odwrócił się, pomachał nam na pożegnanie i poszedł w swoją stronę, chociaż Ettard za nim wołała, chcąc się dowiedzieć, jakie zaklęcie rzucił. Ja też chętnie zadałabym mu jeszcze parę pytań, ale cóż, to najwyraźniej był ten moment, kiedy należało się wycofać.
W drodze powrotnej pytałam Kaede, jak się prezentowało miasto, nie licząc zwłok tu i tam. Czy było widać ślady jakiejkolwiek walki? Czekałam na odpowiedź, ale to nie od niego ją usłyszałam.
- Był tylko jeden budynek w gruzach, w samym sercu miasta – odezwał się Marius, nie patrząc w moją stronę.
Nie tłukliśmy się tam jednak, tylko grzecznie wyszliśmy za barierę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz