5 V

Było już dobrze po południu, kiedy Marius uznał, że jest na tyle wypoczęty po wczorajszej akcji ogrodniczej, by wybrać się dla odmiany do ludzkich siedzib. Ściślej mówiąc, użył słów: „rozpoznanie terenu”.
- Nie ma mowy, nigdzie nie idę – ziewnęłam, wywołując cichą radość Ettard. Ona zresztą też nie czuła się najlepiej, po tym jak odrobiła swoją część zadania.
- I dobrze, bo i tak byśmy was nie zabrali – rzucił Kaede, podnosząc się z piasku.
- Od kiedy to „my” tam idziemy? – zapytał Marius ostro.
- Od kiedy ty nie znasz światów – rudzielec uśmiechnął się wrednie.
- Nie potrzebuję niańki i nie zamierzam współpracować z… – bez wątpienia chciał powiedzieć „z wrogiem”, ale zaciął się i odwrócił wzrok. Kaede chętnie powiedziałby mu coś do słuchu, gdyby nagle nie zamyślił się, jakby coś wspominając. Po tej chwili refleksji machnął ręką i poszedł przygotować Ayomide do drogi. Marius także wziął swojego konia; nie zamierzał dawać za wygraną i chyba chciał udowodnić, że nie jest kimś, na kogo nie warto marnować słów. Wkrótce potem odjechali, a ja mogłam tylko mieć nadzieję, że się nie pozabijają.

Słońce grzało dość mocno, piasek był miękki i ciepły. Siedziałam w towarzystwie Ettard i obserwowałyśmy łagodne fale, iskrzące w świetle dnia. Minstrelka znajdowała wielką przyjemność w patrzeniu na morze, najwyraźniej jego szum przynosił jej nowe melodie.
- Każda woda szumi inaczej… I wygląda inaczej – westchnęła nostalgicznie. – Oczywiście widziałam morze w swoim świecie, ale zwykle było ciemne i spienione, a fale uderzały o białe klify jakby chciały je obalić. Lepiej znam wody jeziora otaczającego moją wyspę.
- Może kiedyś zabiorę cię do Kezonii – uśmiechnęłam się. – To piękne miejsce w DeNaNi, kraj morskich ludzi.
- Nie jestem pewna, czy zwykły człowiek powinien wchodzić w ten obraz potęgi – pokręciła głową, choć mój pomysł wyraźnie przypadł jej do gustu.
Przykłusowały do nas nasze klacze, trzepiąc grzywy od wilgotnego powietrza.
- Ruszyłybyśmy się gdzieś – naburmuszona Pokrzywa trąciła mnie pyskiem. – Tamci sobie teraz biegają, gdzie chcą, a my mamy tak siedzieć? Żadna z nas przecież nie jest aż tak padnięta.
- Nie dąsaj się tak, nie dąsaj – parsknęła Violet Shadow z rozbawieniem. – Jesteś po prostu zazdrosna, że nasz nowy znajomy zjadł dwa razy więcej kwiatów niż my, a wcale go to nie położyło. – Też coś. Miałabym zazdrościć jakiemuś przybłędzie?
- Jak to? – wtrąciłam. – To nie jest koń z Rozdroża? Myślałam, że to jakiś wasz nowy nabytek.
Obie spojrzały na siebie zakłopotane.
- Tak naprawdę to nie – Shadow spuściła uszy. – To dość zabawne: wzięłyśmy dzieciaki na przejażdżkę na jakąś łąkę i on się tam pasł. A potem przyszedł i stwierdził, że chce się pościgać…
- Nie mówił po ludzku – zaznaczyła Pokrzywa. – W każdym razie, jak już przyszedł, to potem nie dał się spławić. Przeniosłyśmy się do domu, patrzymy, a on znowu za nami…
- Nie może być Przenoszącym – dodała druga klacz. – W Orienre nigdy nie było koni o tak dziwnym umaszczeniu.
Westchnęłam i pokręciłam głową, bo cóż innego mogłam zrobić? Przybłęda czy nie, pozwalał na sobie jeździć i był użyteczny.

Słońce już prawie zaszło, kiedy doczekałyśmy się powrotu chłopaków. Kaede był jakiś podminowany, podczas gdy Marius przeciwnie, przygaszony i skrzywiony, jakby odczuwał mdłości. Nie zastanawiałam się nad tym długo, bardziej mnie zaskoczyło, kiedy odciągnął Ettard na bok i wręczył jej niewielki kwiat. Zareagowało na to podejrzliwie, ale kiedy zobaczyła, że nie jest to jeden z „tych” kwiatów, przyjęła go z miłym uśmiechem. Przez chwilę rozmawiali o czymś cicho, w wyniku czego Marius najeżył się i oddalił, żeby posiedzieć w samotności. Kaede patrzył za nim z groźną miną, ale nie skomentował.
- Mam nadzieję, że tyle czasu zajął wam rekonesans, a nie kolejna bójka – podeszłam do niego zaciekawiona.
- I słusznie – odpowiedział sucho. – Tam jest kilka ośrodków wypoczynkowych, a dopiero za nimi właściwe miasto. Oblecieliśmy całe. Właziliśmy do tylu domów, że trudno zliczyć, ale wszędzie jest tak samo.
- Co masz na myśli? – Ettard dołączyła do nas, bawiąc się trzymanym w dłoni kwiatem. – Czy tam też dzieją się czary?
- Nie znam się na czarach ani nie chcę się znać – fuknął. – Ale nie znaleźliśmy tam nikogo żywego.
– Miasto jest niezamieszkane? – zdziwiła się.
Kaede obdarzył ją uśmiechem, który do najmilszych nie należał.
- Kiedyś na pewno było zamieszkane – wycedził. – Dopóki coś nie pozabijało wszystkich mieszkańców, bo wątpię, żeby umarli sami z siebie. Nie radzę wam tam iść, chyba że zamkniecie oczy i zatkacie nosy. Choć wtedy na nic wam nie przyjdzie, że pójdziecie – dodał przytomnie.
Wzdrygnęłyśmy się obie. Wizja, którą roztoczył, była paskudna, ale ciekawość pozostała.
- I nie znaleźliście nikogo żywego? – upewniłam się.
- Jeśli ktoś przeżył, to pewnie już dawno stamtąd uciekł – Kaede wzruszył ramionami. – Sporo czasu musiało minąć od tamtej pory, teraz już trudno stwierdzić, co ich wszystkich zabiło.
- No cóż – westchnęłam. – Wypada się rozejrzeć przynajmniej pobieżnie. Skoro wróciliście cali i zdrowi, cokolwiek to było, musiało już odejść.
- Rozumiem, że ci tego nie wyperswaduję – skrzywił się, choć przecież nawet porządnie nie zaczął. – Może ty wyczujesz coś, co umknęło mojej uwadze. Bo na tamtego nie można liczyć – wskazał ruchem głowy na siedzącego w oddali Mariusa.
- Po prostu nie dajesz mu szansy – zaprotestowała Ettard, machając i tak już przywiędłym kwiatem.
– A ty go bronisz, bo uważa cię za swoją wybawicielkę? – zaśmiał się ostro.
- Wcale nie! Zresztą powiedziałam mu, że to nie ode mnie powinien zacząć podziękowania.
- Właśnie widzę, jak go to obeszło – burknął i znowu zwrócił się do mnie: – Nie łapię, po co zawracasz sobie głowę takim śmieciem. Naprawdę, sprawiał wrażenie, jakby to miasto było wymarłe z jego winy. A z tego, co zrozumiałem, ma na sumieniu więcej…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz