*

Obudził mnie głos Carnetii, która stała przy odsłoniętej niebieskiej firanie i trzęsła się z oburzenia, nie zważając na to, że chciałabym jeszcze pospać.
- Cholery można dostać, ten facet jest chyba z kamienia!! - wykrzyknęła ordynarnie piskliwym tonem - Jak słowo daję, nie dość, że na mnie nie zwrócił uwagi, to i na nią!! Przecież nam nikt nie powinien się oprzeć... Chodź, chodź zobacz - spostrzegła, że się obudziłam i pociągnęła mnie do firany. - Jak ona na niego patrzy! Ślepy by zauważył i zareagował! A ten co?!
Machinalnie zerknęłam do drugiego pokoju. Vaneshka mówiła coś gorączkowo do Aeirana, który stał odwrócony do niej plecami, z twarzą zupełnie bez wyrazu.
- Jak myślisz? - Carnetii nagle poprawił się nastrój. - Co ona może do niego mówić? Coś takiego, co mogłabym zapisać i czytać sobie przed zaśnięciem... A może po obudzeniu? - zamyśliła się. - Z czego może wynikać taka rozmowa... Pewnie nie zaglądałaś tam przez noc, co? Trzeba będzie nad tobą popracować.
- Przepraszam bardzo - udało mi się wreszcie dojść do głosu - ale nie zajmuję się podglądaniem ludzi, którzy o tym nie wiedzą.
- A tych świadomych tak? - zdziwiła się. - Nie wygaduj mi tu głupot, przecież tacy są nienaturalni i nie ma z nimi zabawy!
- Czy mnie też tak obserwowałaś? - zapytałam, mając nadzieję, że zdradzi coś na temat obecności Dárce'a w tym miejscu.
- A co jest ekscytującego w patrzeniu jak ktoś śpi samotnie? - prychnęła. - Ale dla ciebie też się coś kiedyś... Nie, dla ciebie chyba nie - wsadziła palec do ust jak małe dziecko. - Ciebie obiecałam Éveardowi. A szkoda, mogłabyś być całkiem zabawna... Zawsze jesteś taka serio czy tylko w gościach? Nieważne, musisz się teraz ładnie ubrać. Nie możesz latać przed arystokratą w samej bieliźnie, wiesz?! - spojrzała na mnie oskarżycielsko, jakbym o niczym innym nie myślała.
Oczywiście mogłabym jej wytknąć, że sama tak lata, ale w ten sposób przyznałabym się, że ich podejrzałam...
Masz ci los, czy w tym miejscu podglądanie jest zaraźliwe?!

No i zostałam ubrana w obcisłą, wściekle czerwoną suknię, składającą się głównie z dekoltu na plecach i rozcięć sięgających bioder. Carnetia dokonała takiego jak wczoraj (?) przemieszczenia komnat i po chwili stałyśmy w atrium, pewnie tym samym, które wcześniej ozdabiała Vaneshka... Nie byłyśmy tam same - Dárce już na nas czekał. Jasnowłosa obrzuciła nas nieodgadnionym spojrzeniem, po czym usiadła pod ścia... zasłoną.
- Carnetio, wyjdź - nakazał szlachetny cicho, ale stanowczo. Dziwne, ale wstała i chyba zamierzała go posłuchać. Ale najpierw uśmiechnęła się złośliwie.
- O tak, wyjdę. Nie gustuję w takich rzeczach, jakie teraz planujesz, skae'rvend - wyrzuciła z siebie z odrazą, jakby jej słowa miały okropny smak - Będziecie się mogli poznawać do woli, o tak, a ja idę!
- My się już znamy - odpowiedział Dárce, patrząc na mnie ze... współczuciem?
- Tym lepiej - prychnęła. - Nie będziesz musiał tracić czasu. Możesz się zabrać do dzieła nawet tu i teraz, proszę bardzo!!
- Carnetio - uciszył ją jednym słowem.
Spojrzała na niego pytająco.
- Proszę cię jeszcze raz.
Zagryzła wargi.
- NIE!!! - wrzasnęła, a w jej głosie zabrzmiała furia i desperacja. Odwróciła się i wyszła gdy zasłony się przed nią rozstąpiły. Szlachetny jeszcze chwilę patrzył w tamtym kierunku, mimo że nie było jej już widać. W końcu zwrócił oczy ku mnie.
- Panu Saeddowi by się spodobał.
Spojrzałam na niego zdezorientowana.
- Pani wizerunek - pozwolił sobie na lekki uśmiech. - Intrygujący.
- No proszę. A ja jestem niemal pewna, że ta pani prędko by się z nim dogadała - burknęłam. - Poza tym jak coś, co więcej odsłania niż zasłania, może intrygować?
- Sam chciałbym zrozumieć ten fenomen - zapatrzył się gdzieś w dal... Jakby w przeszłość. - Ale nie będę zanudzać pani swoimi przemyśleniami. Nie warto.
- Ależ proszę - westchnęłam z rezygnacją, a może z nadzieją? Do licha, mów do mnie jeszcze, człowieku! To znaczy... To się najwyżej skreśli.
- Czy nadal poszukuje pani Kryształów Niebios?
- Niestety. A czy pan nadal nie zamierza eksperymentować z czasem?
- Nie zamierzam - potwierdził Dárce. - Choćbym nawet zdobył Kryształy znajdujące się w rękach pani i Omegi, do ostatniego mogłaby mnie doprowadzić wyłącznie Carnetia, a ona tego nie zrobi.
Nie odpowiedziałam, usiadłam tylko na ławce, spoglądając na imitację nieba nad nami. Spodziewałam się, że za chwilę usłyszę więcej.
- Posiadała ten Kryształ, o, tak... Dostała go od swojej matki - rzeczywiście podjął temat. - Jej matka była aniołem, co pani na to? Ale Carnetia nie chciała takiego dziedzictwa. Usunęła z pamięci wiedzę o nim i ukryła ową wiedzę gdzieś głęboko. Jedynie ona sama mogłaby...
- Czy to tak ładnie zdradzać cudze tajemnice? - przerwałam.
- Jest pani kimś, komu można je powierzyć.
- Przy naszym poprzednim spotkaniu również wiele mi pan zdradził - powiedziałam z namysłem. - Choć było to pewnei ryzykowne... Czy to dlatego, że zabiorę te tajemnice ze sobą do grobu? Skończę jako kamienna figura?
W oczach Dárce'a pojawiło się bezbrzeżne zdumienie. Czyżby nie wiedział, że odwiedziłam jego "pracownię"? A może Ern mi o niej nakłamał?
- Cóż - kontynuowałam. - Miałam całkiem niezłą praktykę jako ozdoba pokoju Carnetii. Tylko proszę mi powiedzieć... Kogo przedstawiają tamte posągi?
Zmarszczył brwi i zacisnął pięści, jakby zmagał się z uczuciami... W końcu podszedł do mnie i spojrzał mi w oczy. Co chciał w nich zobaczyć?
- To się nie musi tak skończyć - szepnął. - Bo przecież jest pani... Shael'lethem. Prawda?
Osłupiałam. Byłam mu potrzebna, bo płynęła we mnie krew srebrnych smoków Chaosu? Już miałam mu powiedzieć, że jako ostatnia z gatunku jestem pod ochroną, kiedy wszedł mi w słowo.
- Carnetio - powiedział i zawołana pojawiła się natychmiast.
- Tak myślałem, podsłuchiwałaś, prawda? - zwrócił się do niej cierpko i chwycił mnie za rękę. - Zabieram stąd pannę Al'Wedd, więc...
Spojrzała na mnie wrogo, ale tylko na moment. Była jakaś rozdygotana, zaniepokojona.
- A bierz ją w cholerę - syknęła. - I znikaj stąd, zanim...
Nie dokończyła. Nagle zrobiło się ciemno i po chwili staliśmy w jej buduarze. A potem... Chyba w jej sypialni, całej urządzonej na czerwono. I na koniec znów w atrium.
- Co się stało? Czyżby wymiar wymykał ci się spod kontroli? - nie darowałam sobie tej uwagi.
Nie odpowiedziała. Otworzyła ramiona jakby chciała coś pochwycić... I jej się nie udało.
Wykrzyczała coś. Kilka ostrych słów, które być może bym rozpoznała, choć niekoniecznie zrozumiała. Ale Vaneshka, Egil... Być może...
Znowu zrobiło się ciemno, choć tylko na sekundę. A kiedy w atrium otworzyła się czarna dziura, wymiar zatrząsł się w posadach.
- Jak śmiesz zakłócać harmonię mojego domu?! - wrzasnęła, ale cofnęła się, gdy Aeiran zrobił krok w jej stronę. Za nim stała Vaneshka.
- Ja tylko z niego wychodzę - odpowiedział sucho. - Byłoby prościej, gdybyś otworzyła drzwi i nas pożegnała, zamiast zamykać.
Następnie spojrzał na mnie taksująco, a na jego twarzy pojawił się grymas dezaprobaty.
- Miya, czy ja mam stracić dobre mniemanie o tobie? Wychodzimy stąd.
- Za pozwoleniem - Dárce odezwał się cicho, ale cały pokój chłonął jego słowa. - Ta dama wyjdzie stąd, ale ze mną.
- Dlaczego?
- Właśnie, dlaczego? - podchwyciłam. - Czy ja powiedziałam, że c h c ę być kolejnym posągiem do kolekcji?
- Nie posuwałbym się do tego gdybym miał inne wyjście - arystokrata z Carne spojrzał wymownie na jasnowłosą. Skrzywiła się.
- Nie masz wyjścia, tak?! - krzyknęła wściekle. - Tak cię przenicowała ta pieprzona wywłoka, że nawet nie pomyślisz o poszukaniu innego wyjścia?!
- Wystarczy - uciął jej krzyki jednym słowem i przyciągnął mnie do siebie. - Żegnaj, Carnetio.
Nie zdążył jednak zrobić nawet kroku, bo nagle przeniknęłam przez niego jak duch. Albo on przeze mnie. Tak czy owak, zdałam sobie sprawę, że stoję obok Vaneshki.
- A jednak się wtrącasz... Nie prowokuj mnie, Carnetio. Proszę.
- To nie ja... - jasnowłosa była blada jak ściana. - To znowu ty, prawda? - syknęła, posyłając Aeiranowi mordercze spojrzenie. - Udaje ci się manipulować m o i m wymiarem... Na złotą pieczęć Vaneona, kim ty jesteś?!
- A czy to ważne? - Dárce zbliżył się z chmurnym obliczem. - Stanął mi na drodze... To jest ważne.
Wyciągnął ręce przed siebie, inkantując jakieś zaklęcie. Chyba potężne, bo atmosfera w pokoju momentalnie zgęstniała. Aeiran uśmiechnął się krzywo i utworzył w dłoniach kulę mroku. Skoczyli ku sobie niemal bezszelestnie... Za to z wściekłą determinacją. Już kiedyś widziałam taką u Czasoprzestrzennego - wtedy, gdy spuszczał lanie Lexowi. Ale w spojrzeniu zazwyczaj chłodnego i spokojnego arystokraty wydawała się dziwnie nie na miejscu. Nie wiem dlaczego.
Eksplozja, niewielka, ale wystarczająca by od siebie odskoczyli. Choć nie na długo.
Przy trzecim takim starciu Dárce był już najwyraźniej gotów powtórzyć za Carnetią jej ostatnie pytanie... Co nie oznaczało, że przegrywał. Po prostu nie wiedział jak wygrać.
Z każdym atakiem Aeirana wymiar trząsł się coraz bardziej; aż bałam się zastanawiać jakiego rodzaju mocy używa... Za to mogłabym mieć co nieco do powiedzenia na temat męskich skłonności do popisywania się.
Po raz kolejny zaatakował. Najmocniej.
Ostatecznie?
Szlachetny nie miał czasu by się obronić... No właśnie, czasu. Czas jakby na chwilę stanął w miejscu. Prawie dla wszystkich...
Ale w miejscu, w które uderzyła moc, nie stał Dárce. Stała tam Carnetia, a na jej twarzy malowało się zdziwienie z powodu tego, co właśnie zrobiła. A w następnej chwili już leżała bez ruchu.
Musiała w ostatniej sekundzie dokonać tego swojego przesunięcia w przestrzeni...
Teraz dopiero wymiar oszalał... I zaczął się rozpadać.
O dziwo, pierwszą osobą, która zareagowała, była Vaneshka. Podbiegła do leżącej i szepnęła coś, rozbłyskując ostrym, białym światłem, które płynęło jakby z jej wnętrza. Z serca? Z duszy? To światło otoczyło Carnetię, która... została wchłonięta w pieśniarkę.
- Co zrobiłaś? - wykrztusiłam. Spojrzała na mnie ze smutkiem.
- Nawet nie byłam pewna, czy mogę to zrobić - powiedziała. - Ale ona powiedziała, że mam oczy po naszej matce, wiesz? Chyba nie zdawała sobie wtedy sprawy, że już wrócił mi słuch... Więc między nami musiała być więź, nie ma innej odpowiedzi...
Wysłuchałam tego poplątanego wyjaśnienia jednym uchem, zastanawiając się, czy zdążymy uciec z tego wymiaru zanim padnie do reszty. Ponieważ Dárce gdzieś zniknął, z braku przeciwnika Aeiran również zaczął się nad tym zastanawiać. Nie wahając się przyciągnął nas bliżej siebie i otworzył czarną dziurę.
To była najgorsza podróż międzywymiarowa jaką odbyłam w swoich życiach.
Może pomijając ucieczkę z Jasności...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz