12 VIII

Gdzieś daleko, daleko stąd zdarzają się niebezpieczne przygody, ktoś podejmuje ryzyko, tworzą się opowieści...
A ja! Ja! Ja okupuję leżak na ukwieconej werandzie, spoglądam na kryształowo czyste jezioro i czuję się nareszcie beztroska i wolna od wszelkich problemów! To niemal zbyt piękne, by mogło być prawdziwe, ale jednak...
Oczywiście było parę osób, które miały ochotę zjeść nas żywcem, gdy tu przybyliśmy. Leo, Mil i oczywiście Tenari... Choćby dlatego, że Xemedi-san przywiozła ich tu i zostawiła na pastwę losu. To znaczy, powiedziała "No to rozgośćcie się i czujcie jak u siebie" i wyparowała. Świetnie, dokoła tylko lasy i lasy, a tak energiczne stworzenia jak ta trójka, cierpią srodze przykute do domu, nie mogąc się nigdzie wybrać bo zabłądzą! I faktycznie, wybrali się i zabłądzili. Błądzili tak przez cały dzień, dopóki Xemedi-san się litościwie nie pojawiła, wyrażając ogromne zdziwienie faktem, że w takim miejscu można się zgubić. Zresztą kto wie, może naprawdę była zaskoczona... Zna te lasy od małego, w końcu po to jej ojciec postawił tu dom, żeby móc wracać do miejsca swych najważniejszych wspomnień... Jedyna różnica między tamtymi czasami a obecnymi to ta, że już praktycznie żadne wredne potwory się tu nie kręcą i teraz się tu przyjeżdża na wakacje, a nie uczy przetrwania.
A jednak Egil, gdy usłyszał mrożącą krew w żyłach historię opowiedzianą przez Mil, zaczął rozważać pójście do tego lasu z Carnetią i zostawienie jej tam. Rzecz w tym, że niekoniecznie udałoby mu się znaleźć drogę z powrotem.
Jak dotąd wszyscy schodzą tej pani z drogi i gdyby Vaneshka faktycznie planowała ugościć ją w Marzeniu, nie zdziwię się, jeśli wywoła tym bunt pozostałych lokatorów. Zresztą sama Carnetia też nie jest specjalnie towarzyska... W końcu nie może tu nikogo podglądać, osobnicy płci męskiej są niewrażliwi na jej nieodparty urok osobisty (co nie przeszkadza jej jednak paradować non-stop w bikini), a płeć żeńska jest poniżej jej poziomu, czyż nie? Jedynym wyjątkiem jest Ten-chan, który upodobał sobie jej grzywkę... A fakt, że ofiara jego ataku miota się i wrzeszczy, tylko go nęci do dalszego ciągnięcia.
À propos Tenariego - ten dzieciak jest coraz bardziej za pan brat z moim inwentarzem. Pokrzywa jest wniebowzięta, że może z kimś sobie pogalopować, a Strel nie odstępuje go niemal na krok i razem wtykają nosy we wszystkie możliwe zakamarki. To pewnie moja wina, że mój urodzinowy prezent od Małgorzaty-Leszczynki został tak perfidnie przejęty, ale miło patrzeć jak się razem bawią. A niekiedy szamoczą. O tak, ich wzajemne relacje bez wątpienia można zatytułować "Kto się czubi..."
Całe szczęście, że dom jest spory i wszyscy się w nim mieścimy, inaczej roznieślibyśmy go w pył.
Na szczęście każdy znalazł tu swoje miejsce i czasem trudno poznać, że jest tu siła nas... Zwłaszcza, że gospodyni prawie się nie pokazuje, a Aeirana jak zwykle gdzieś nosi... Został tu również, rad nierad, bo Xemedi-san mu kazała. A raczej delikatnie zasugerowała, że tutaj go nie znajdą i nie dopadną. Kto, u licha, miałby chcieć go dopadać, wiedzą tylko oni dwoje. Oczywiście mogłabym Aeirana podpytać, ale jest tak jakby go nie było... Nie wiem czy unika Carnetii, czy Vaneshki, a może mnie...
Teraz siedzę tu sama z pamiętnikiem, ale jeszcze przed chwilą był na werandzie spory tłum. Cóż, Leo, Milanee i Egil odkryli w domu stół do ping-ponga i szaleją przy nim. Tak, wbrew pozorom można szaleć podczas tak spokojnej gry jak tenis stołowy. Zwłaszcza gdy ma się nikłe pojęcie o zasadach. Też sobie z nimi trochę pograłam, więc jestem naocznym świadkiem... A ostatnio jakimś cudem skusili Vaneshkę. Co następne, skoki na główkę z dziurawego pomostu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz