18 VIII

Lazy old day
rolling away
dreaming the day away
don't want to go
now that I'm in the flow
crazy amazing day
One red balloon
floats to the moon
just let it fly away
I only know
that I'm longing to go
back to my lazy day
And how it sings and how it sighs
and how it never stays
And how it rings and how it cries
and how it sails away... away... away....


Enya

Z samego rana przyjechała Xemedi-san i przywiozła ze sobą deszcz. Porządny, ożywiający ziemię deszcz, który jednak przeszkodził Leo, Mil i Egilowi w kolejnej wielkiej wyprawie po lesie i przekonaniu się, czy dadzą radę się nie zgubić. Dlatego jest nas teraz pełno w domu. Zwłaszcza Tenari nie jest z tego powodu zadowolony - pewnie liczył na szaleńczy galop na Nindë, a tak plącze się wszystkim pod nogami, w czym radośnie pomaga mu Strel. Ale trzeba przyznać, że przyjazd cioci Xelli-Mediny uratował jego dobry humorek. Przez ładne parę godzin buszowali po domu jak... No, jak dzieciaki. A ja jak zwykle, gdy obserwuję Xemedi-san, zastanawiam się ile w jej zachowaniu jest grą... Ale może jestem przeczulona.

- Postanowiłam, że zabiorę Carnetię do Marzenia - powiedziała mi Vaneshka.
Westchnęłam, nie kryjąc niepokoju.
- Czy Leo i Mil o tym wiedzą?
- Dowiedzieli się - przytaknęła. - Nie byli zachwyceni, ale kiedy podałam im powód, powiedzieli, że postarają się zrozumieć.
- Czy to inny powód niż ten, że Carnetia jest twoją siostrą?
- Wiesz, że czuję się za nią odpowiedzialna - westchnęła. - Jeśli nie ja, to kto?
- I czujesz się na siłach wytrzymać z jej zachowaniem? Z jej charakterkiem?
- Posłuchaj - głos Vaneshki zabrzmiał niespodziewanie twardo. - Ona nie ma już bezpiecznego kokonu, w którym mogłaby się schronić...
Ona, schronić? To światy należy chronić przed nią! Ale tego głośno nie powiedziałam.
- Nawet nie chodzi o to, kto mógłby sobie z nią poradzić - ciągnęła pieśniarka - tylko o to, jak ona by sobie sama poradziła. Gdzie by się podziała i jak trudno by jej było się przyzwyczaić... do życia.
Skinęłam głową. Chyba zaczynałam rozumieć.
- Czy ona spędziła w tamtym wymiarze całe życie?
- Nie wiem, czy całe - mruknęła Vaneshka. - Ale na pewno większość.
Czyli być może dłużej niż mogłabym się spodziewać... Nie było rady, musiałam się poddać.
- I myślisz, że potrafisz nauczyć ją prawdziwego życia? - zapytałam tylko, dla zasady.
- Czemu nie? - uśmiechnęła się promiennie. - Może i ja się przy tym czegoś nauczę?

Wieczorem rozpętała się prawdziwa burza i wszyscy oprócz Carnetii zatłoczyliśmy się w małym pokoju na pięterku. Jest on w centralnej części domu, a jego atutem jest szklany dach, więc mogliśmy oglądać błyskawice, a deszcz donośnie bębnił o szybę.
Nie wiem, kto zgasił światło, ale podejrzewam Tenariego... W każdym razie przeżyliśmy chwile grozy wpadając co chwilę na siebie w poszukiwaniu foteli lub wolnych kawałków podłogi.
- I zaraz kogoś rozdepczesz - Aeiran złapał mnie pod ręce i usadził obok siebie.
- Ciebie pierwszego, bo się w scenerię wtapiasz - odcięłam się. Leo zrzucił z kanapy parę poduszek, z czego jedną w porę zagarnęłam dla siebie. Poszułam dotyk miękkiego futerka - Strel zaszczyciła mnie swą obecnością na moich kolanach, pewnie dlatego, że nie żałowałam jej mięska na kolację. Gdy ją pogłaskałam, wtuliła pyszczek w moją bluzę. Ten-chan powędrował na kolana cioci Vaneshki.
I po prostu nie mogło, nie mogło zabraknąć słów, które wypowiedział Egil:
- Miya, opowiedz coś...
Jęknęłam, słysząc jego wymagający ton, ale może lepiej by kłócił się ze mną o opowieść niż by snuł się po domu z melancholijną miną...
Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam opowiadać o Eldzie Theirensenie, wojowniku ze Starego Świata, który przeciwstawił się królowi i został zesłany na mroźną wyspę aby tam czekać na swój koniec. Od tego końca ocaliła go czarodziejka płynąca statkiem bez steru i w zamian zgodził się być na jej rozkazy przez jeden rok i jeden dzień. I przez ten czas znajdowała dla niego zadania, tyleż fascynujące, co niebezpieczne...
- Dlaczego nigdy nie kazałaś mi zrobić czegoś na miarę pokonania demona Harngeira i zdobycia naszyjnika jego złotowłosej branki? - zapytał Aeiran cicho, z uśmiechem w głosie.
- Bo nigdy nie umawialiśmy się, że będziesz się mnie słuchał - prychnęłam, opierając się o niego wygodnie. Nie sprzeciwił się.
Kiedy skończyłam mówić, Xemedi-san puściła mi perskie oko i zrewanżowała się opowieścią o rycerzu pięknym jak dzień i niedoścignionym w boju, poległym za niepewną sprawę i przywróconym do życia by przysiąc nowej pani i towarzyszyć jej zawsze i wszędzie... Wtuliłam twarz w futerko Strel żeby powstrzymać chichot, ponieważ znam tę opowieść i tę panią, i mam pewne pojęcie, jak kłopotliwa potrafi być obecność takiego rycerza.
- Wiecie co - rzuciła Milanee. - Tak sobie gawędzimy, wprowadzamy się w atmosferę baśni... Szkoda, że nie możemy wyjść i rozpalić ogniska. Przy ognisku fenomenalnie by się opowiadało!
Xemedi-san zastanowiła się nad tymi słowami, a po chwili posłała nam łobuzerski uśmiech i poprosiła chłopaków żeby odsunęli meble pod ściany. Sama zaś zgarnęła Mil i gdzieś zniknęły.
Pojawiły się ponownie z naręczem drewna.
- Co ty tu kombinujesz? - zwróciłam się do Poszukiwaczki Tajemnic, a minę musiałam mieć baranią.
- Ciii, ognisko zrobimy! - wyszczerzyła się od ucha do ucha. Milanee zachichotała, a Leo i Egil omal nie padli z wrażenia.
- Skąd wytrzasnęłyście drewno?
- A z tego okratowanego kominka w salonie - wzruszyła ramionami Mil. - Tak się tam marnuje, a mogłoby się przysłużyć...
Kiedy mówiła, Xemedi-san zdążyła położyć opał na podłodze i teraz przeszukiwała swoją nieodłączną torbę w poszukiwaniu jakichś zapałek.
- Czy zdajesz sobie sprawę, że będziesz miała przechlapane u Ciarána i Renê? - zapytałam ją słabym głosem.
- Ja? A czemu? - zareagowała z miną zbitego szczeniaczka. - Czy to ja zaproponowałam ognisko? Spełniam tylko życzenie gości... Rodzice i tak planowali wymienić podłogę.
Wszystko jednak wskazywało, że świetnie się bawi. Tak jak i ja zaczęłam podczas prób zapalenia tego zaimprowizowanego ogniska. W pewnym momencie drzwi skrzypnęły cichutko i weszła Carnetia. Przez chwilę patrzyła na nas jak na wariatów, ale nie wyszła, tylko usiadła z dala od nas, na kanapie, i uważnie obserwowała... Z pewnym zaciekawieniem.
Wreszcie za którymś razem ogień zapłonął wesoło przy huku gromów.
- No to teraz trzeba zaintonować jakąś pieśń! - zawołałam i wybrałam pierwsze, co mi przyszło do głowy: - Płonie ognisko w lesie...
- I smród po lesie niesie! - podchwycił Leo.
- Bylibyście poważni, wiecie? - rozchichotał się Egil.
I wtedy zaskoczyła nas Milanee, która zaczęła spiewać elfią balladę o Wiecznym Podróżniku. Okazało się, że ma niezły głos, który nadawałby się do piosenek R'n'B, i prawidłowe wyczucie rytmu. Szybko zawtórowała jej Xemedi-san, która rzadko coś śpiewała, ale jeśli już, potrafiła się wykazać. W końcu i Vaneshka osłuchała się z melodią i słowami, i do nich dołączyła. Przyznam, że trochę dziwnie słuchało się jej śpiewającej coś innego niż te eteryczne, magiczne pieśni... I myślę, że ta odmiana wyszła jej na dobre.
Burza nie miała zamiaru się zakończyć, ale już nam to nie przeszkadzało. Ognisko paliło się niespodziewanie długo, siedzieliśmy więc, słuchając piosenki za piosenką, opowieści za opowieścią... I chciałam, by mogło być tak już zawsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz