30 XI

Zdaje się, że Ketrisowi mimo wszystko trudno rozstać się z tym światem (jakkolwiek by to nie zabrzmiało...), dlatego, na jego prośbę oblecieliśmy kilka miejsc, które chciał zobaczyć przed odjazdem. Nie mógł nie zahaczyć o Solen, choćby z sentymentu dla popularnego konserwatorium, w którym się kiedyś uczył, i o którym mówi się po prostu "tam na odludziu" i wszyscy od razu wiedzą o co chodzi. Przy okazji wpadliśmy do Cantioli, nazywanej Odważnym Miastem, bo ośmieliło się stanąć najbliżej owej szkoły.
- Naprawdę studenci tam tak rzępolą? - pytałam barda ze śmiechem, a on tylko machnął ręką i odpowiedział, że zwykle miał watę w uszach i nie słyszał, więc nie wie.
W każdym razie zmierzałam do tego, że w cantiolijskim rynku, w otoczeniu wielu małych kawiarenek, stoi coś w rodzaju sceny. Może na nią wejść dosłownie każdy i zaśpiewać co mu się żywnie podoba (czyżby kontratak na konserwatorium?). Tam właśnie Ketris dał swój pożegnalny recital - i wyglądało na to, że bawi się przy tym nawet lepiej niż podczas naszej zwariowanej zbiorowej śpiewanki w Althenos. Na początku w roli publiki wystąpiłam tylko ja, potem zaczęło się schodzić coraz więcej osób i z zadumą słuchaliśmy śpiewu:
Poczęty pośród szkarłatnych wodospadów.
Byłem słaby, jednak uświęcony.
Umarły dla świata. Żywy by odbyć podróż.
Pewnej nocy śniłem o usychającej białej róży,
Tonący nowonarodzony, samotność życia.
Wyśniłem całą mą przyszłość. Na nowo przeżyłem przeszłość...

Dziwne, ale mam wrażenie, że już znam skądś tę piosenkę. Choć oczywiście w innym języku, a i muzyka powinna być ostrzejsza. W wielu światach wzory wydarzeń się powielają, piosenek często też...
Ketris dostał gromkie brawa i zszedł ze sceny rozpromieniony. Sprawiał wrażenie, jakby coś w nim pękło i wyszło mu to na dobre.
- Czyżbyś chciał zrezygnować z podróży? - puściłam do niego oko.
- Nie sądzę - zamyślił się nagle. - Tylko wiesz, ostatni raz grałem tę piosenkę cztery lata temu... I nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek zechcę ją choćby usłyszeć. - Zawahał się na chwilę, ale zaraz znów się uśmiechnął. - A jednak to palenie za sobą mostów to niezły pomysł.

Jak to bard podsumował na zakończenie - dzień spędziliśmy na szlajaniu się po kafejkach. Zakończenie owo odbyło się w Tarahieny, w dodatku nad brzegiem morza i pod palmami (jak oni dali radę wyhodować palmy w tak umiarkowanym klimacie, pozostaje jedną z niewyjaśnionych zagadek tego kraju).
- Witaj, twarda dziewczyno o subtelnym obliczu! - jakiś jasnowłosy przystojniak o oczach tak zielonych, że aż fosforyzujących, wyszczerzył do mnie zęby. - Może popatrzymy razem na gwiazdy odbijające się w tafli morza?
- Chmury są, gwiazd nie widać - odpowiedziałam rozsądnie i odeszłam w stronę Ketrisa, który padł ze śmiechu na piasek.
- Nie wiem czemu, zawsze miałem wrażenie, że wzięłabyś się na oglądanie gwiazd - wykrztusił. - A tymczasem okazuje się, że za grosz w tobie romantyzmu!
- Ależ wbrew pozorom on gdzieś tam jest - zachichotałam. - Tyle że kiedy trzeba, moja przekora zwycięża i przechodzę na tryb "anty". To chyba samoobrona.
Potem poszliśmy do kawiarenki (kolejnej!) żeby nabyć trochę ciastek. I przy okazji wpadliśmy na naszego znajomego demona z Agencji.
- Czeeeść! - zawołał na nasz widok. - Cóż za niezwykły zbieg okoliczności, że i wy się tu zjawiliście!
- Zaiste, niezwykły - uśmiechnęłam się krzywo. - Czyżbyś znowu nas szpiegował?
- Szpieguję - przyznał się z udawaną skruchą. - Ale nie was, tylko tego łysego ze znajomym znaczkiem na koszulce - bezczelnie wskazał palcem.
- Uwzięliście się na tę biedną Omegę? - przewróciłam oczami.
- Widzisz, Tôi wymyślił, że jeśli im trochę podokuczamy, może przestaną jęczeć żeby z nimi współpracował.
- I wy nazywacie się neutralnymi?
- Mnie nie pytaj - Agent wzruszył ramionami. - Ale jak już damy sobie radę z Omegą, weźmiemy się za END.
O tak, widać nie wiedzą, że do END-u należy ktoś taki jak Xemedi-san... Momentalnie zaczęłam im współczuć.
Demon jak cień posuwał się za swoim celem, a ja i Ketris, zaciekawieni gęsiego za nim. W końcu nieświadomy niczego facet usiadł na piasku w towarzystwie rozczochranej dziewczyny w spodniach w kwiatki i rudego, piegowatego chłopaczka.
- No, wreszcie! - odezwał się ten ostatni, głosikiem przed mutacją. - Ale jeśli nie masz żadnych nowych wieści, to możesz spadać zanim się odezwiesz.
- Chwila, poczekajmy jeszcze na Tessiretha - wtrąciła się dziewczyna. - Pewnie znowu filuje, od której laski by teraz dostać kosza.
- Ja go nie rozumiem - westchnął chłopaczek. - Całe szczęście, że udało mi się w porę przestać rosnąć...
- I pozostałeś rozpieszczonym smarkaczem - dodał nowo przybyły.
- Mówiłem, że masz się nie odzywać! - syknął chłopaczek. - Nie uczyli cię pokornie milczeć w tym twoim klasztorze?
- Oho, widzę, że jesteśmy już w komplecie! - usłyszeliśmy i po chwili pokazał się ten blondyn, który przedtem mnie podrywał.
- Tak, i Kenji znów się na ciebie skarży, Tessireth - zachichotała rozczochrana. No no, więc to był Tessireth? Trzeba przyznać, że na żywo prezentował się nieco lepiej niż w swoim śnie. Nie wyglądał aż tak pretensjonalnie, gwiazdorsko i kiczowato.
- Cicho, Rally - nakazał chłopaczek nazwany Kenjim. - Teraz Kan Yun będzie mówił!
Niestety łysy zaczął mówić szeptem i z jego słów udało mi się wyłowić jedynie: "wysondowałem", "ostatni", "czas" i "wracają". Powoli zaczęłam się zastanawiać co ja tu właściwie robię.
- Niech to diabli! - zawołał nagle chłopaczek. - Pół roku minęło od kiedy dotarł do mnie ten dziwny sygnał z przyszłości, od trzech miesięcy wiemy co oznaczał i próbujemy znaleźć te cholerne figurki, a teraz się dowiadujemy, że wracają do siebie?!
- Ty i tak bezustannie eksperymentujesz z czasem i przestrzenią - prychnęła Rally. - Akurat by cię zbawiły trzy durne posążki!
Spojrzałam na Ketrisa - na jego twarzy malowało się takie samo osłupienie, jak pewnie na mojej. Wyemitowałeś jakiś sygnał podczas walki z kapłanką. Wiem, że wysłałeś go w przeszłość. Co chciałeś tym osiągnąć? przypomniały mi się niedawne słowa Aeirana.
- Nic nie rozumiesz - Kenji spojrzał na nią pogardliwie. - Zamierzam je zdobyć i to z a n i m oni wrócą do siebie, gdziekolwiek to jest.
- I lepiej pilnować - dorzucił Tessireth. - Bo dotąd jakoś się nas nie trzymały.
- Dobra, szpiegu doskonały - dzieciak zwrócił się do łysego. - To dokąd teraz?
- Myślisz o tym samym co ja? - szepnął do mnie Ketris.
- Chyba tak - odpowiedziałam i podałam pytanie dalej. Demon tylko się uśmiechnął.

- Dolino Naith, wróciliśmy - mruknęłam pod nosem, gdy ponownie ukazała się przed nami smocza siedziba.
- A wy co? Zapomnieliście czegoś? - zdziwiła się Lilly.
- Można to i tak ująć - westchnął Ketris. - Okazało się, że mamy jeszcze do pogadania z tą trójką niepokornych.
- No to się spóźniliście, bo oni już pojechali.
- Jak to, już do Ciemności? - spytałam.
- Pewnie jeszcze nie zdążyli, bo podobno z tym przenoszeniem się tam trzeba się długo cackać - brzmiała odpowiedź. - Swoją drogą dobrze, że jesteś, bo mam ci przekazać, że Aeiran powierza ci swój Symbol po tym, jak już znajdzie się w domu.
- Zaraz, dlaczego swój Symbol... - nie zrozumiałam. - Nie powinni przypadkiem wracać do siebie z pełną mocą?
- A skąd ja mogę wiedzieć, co oni kombinują - żachnęła się Lilly.
- Jedno pytanko - zabrał głos demon. - Dokąd się udali?
- Oczywiście do rozwidlenia Rzeki Klejnotów... Tam, gdzie zostali zapieczętowani i gdzie po raz pierwszy otwarło się wejście do Ciemności. A co, chcesz im przeszkodzić?
- Nie ja... Omega chce, a Miya ciągnie mnie ze sobą żeby przeszkodzić Omedze.
Moja przyjaciółka westchnęła i zrobiła marsową minę.
- Dołączam się - zdecydowała. - Ktoś musi was upilnować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz