26 XI

- Miya! - usłyszałam przy swoim uchu - Budź się żeż no!
Otworzyłam jedno oko i zobaczyłam nad sobą twarz Clayda.
- Kontaktujesz? - zapytał. - Jak nie, to patrz mi na usta. Po. Bud. Ka.
- Śpię - powiedziałam stanowczo i zamknęłam oko.
- Nie śpisz, bo już dawno odespałaś. Od zbyt długiego spania będziesz miała zapuchnięte ślepka i będziesz wyglądać jak siedem nieszczęść.
Coś takiego, znawca się odezwał. Zwykle i tak mam podkrążone oczy, nikt nie zauważy różnicy...
- W nocy przyjechał Ketris z pewną panią, która nas teraz terroryzuje - ciągnął Clayd cierpliwie. - Zwalaj się z wyrka i zrób z nią coś.
- Akurat wy dajecie się sterroryzować - wymamrotałam i przekręciłam się na bok.
- Nie to nie - westchnął. - Najwyżej się zmarnuje ta herbata, która się właśnie parzy w kuchni.
Powiedział swoje i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Zaraz, kiedy ja ostatnio piłam herbatę? Jeszcze u Vanny? Więc nic dziwnego, że taka jestem zaspana...
Jak lunatyk wstałam z wyciągniętymi rękami i wymaszerowałam z pokoju.

- A niby jak mogłam to tolerować?! - wołała Aldrina ze wzburzeniem. - Takie zaniedbanie!!!
- Żadne zaniedbanie - odpowiedział Aeiran niewzruszony. - Niektórzy nie mają osobistego lutnisty do towarzystwa, więc mogą sobie czasem pojechać potańczyć.
Takie słowa z jego strony spowodowały, że omal nie wyplułam swojej herbaty, a po sekundzie omal się nią nie zakrztusiłam. Za to Aldrina w tej chwili wyglądała raczej na boginię wojny.
- O co ona się tak wścieka? - zapytałam Lilly.
- Wyczuła tu wejście do Ciemności, więc przyjechała - wyjaśniła. - Osobiście je zamknęła, a teraz robi awanturę, że nie zostało to wykonane wcześniej...
- A Ketris czemu taki śnięty? - zerknęłam na barda, który siedział na kanapie i miał twarz w kolorze chorobliwej zieleni.
- Oj, źle z nim - moja przyjaciółka przewróciła oczami. - Wiesz, jak się tutaj przenieśli? Wirem.
- Wirem - powtórzyłam i natychmiast zaczęłam współczuć Ketrisowi.
- Świat ma kłopoty, a ty rozbijasz się po przyjęciach. Przyjęciach! - Aldrina kontynuowała swoją litanię wyrzutów.
- A od kiedy tak się troszczysz o ten świat? - odezwał się cicho Aeiran, upijając łyk kawy.
- Któreś z nas musi.
- W takim razie może wreszcie przestaniesz krzyczeć i zaczniesz podejmować decyzje?
Zamilkła, spoglądając na niego bez zrozumienia.
- I może wreszcie wymienimy argumenty - dodał spokojnie i dobitnie. - Rozważymy za i przeciw. W końcu mamy jakiś wybór.
- Rzeczywiście, wybór - prychnęła. - Albo przez wieczność blokować kolejne wejścia, albo...
Zacisnęła zęby i spojrzała gdzieś w bok. A Aeiran stracił chyba cierpliwość, bo chwycił ją za rękę i bez słowa pociągnął na górę.
- Przedyskutują, jak myślicie? - mruknęła Lilly.
- Byle mi w ferworze dyskusji domu nie rozpieprzyli - skwitował Clayd. - Ale jestem dobrej myśli, więc zaaplikuję jakieś prochy temu nieszczęśnikowi - wskazał na Ketrisa - a potem zabieram was na wyprzedaż.
- Na wyprzedaż? - zdziwiła się Lilly. - Co tam sprzedają, części zamienne?
- Też - roześmiał się. - Jakbyś widziała, z czego swój motor składałem, to by ci oko zbielało.

Pod Melgrade ryzyko zgubienia się jest bardzo prawdopodobne, dlatego jak zwykle trzymałam się Clayda, a Lilly trzymała się nas.
- Co to za wykręcone miejsce? - zawołała na starcie.
- Tu dawno temu było metro - poinformował ją Clayd. - Teraz już się go nie używa... Za to kwitnie handelek.
- Jak bardzo legalny? - uśmiechnęła się krzywo.
- Zależy kto o to pyta - odwzajemnił uśmiech.
"Wyprzedaż" klimatem przypominała bardziej Ziemie Nieprzystosowanych niż miejsce, które znajdowało się ponad nami. Niewielu ją odwiedzało, a ci, którzy to robili, zazwyczaj byli stałymi klientami. Nieźle urządzone jest to dawne metro, teraz znajdują się tu niewielkie podziemne sklepy, choć i tak połowa towaru jest wystawiona przed nimi. A większości tegoż towaru normalnie się w Althenos nie spotyka. I nigdy nie wiadomo, na co można trafić.
- No to się rozglądajcie, jakby co, to funduję - oświadczył Clayd z miną dumnego ze swej szczodrości ofiarodawcy na cele charytatywne. - Muszę odreagować panią Aldrinę.
W rezultacie obie wybrałyśmy sobie po skórzanej kurtce... Lilly wybrała sobie długą i elegancką, gdy tymczasem moja była skrojona na wzór kurtek lotniczych. Jaka szkoda, że pilot ze mnie żaden.
- I teraz jesteście Claydetki - stwierdził nasz hojny sponsor, uśmiechając się szeroko. - I to śliczne jak malowanie, nie muszę się za was wstydzić.
- A jak! - okręciłam się przed pękniętym lustrem - Tylko że nie są kolczaste.
- Bo wy nie potrzebujecie takich groźnych atrybutów.

Gdy wróciliśmy, dom był w jednym kawałku, a Ketris leżał z zamkniętymi oczami i nie był już zielony, tylko blady.
- Jak tam? - spytałam na przywitanie.
- Żyję - odpowiedział dość słabo. - Ale wyjeżdżam stąd zwyczajnie, promem.
- A oni? - zainteresowałam się i w tym momencie usłyszeliśmy kroki na schodach. "Oni" zeszli na dół i wyglądali jakby zmagali się z klęską żywiołową.
- Doszliście wreszcie do jakiegoś porozumienia?
- Nie - odparł Aeiran, uśmiechając się drwiąco. - Chyba że ktoś zechce zrobić to za nas i uwolnić Eskire'a?
- Ja! - zgłosiła się Lilly.
Wszyscy spojrzeliśmy na nią z osłupieniem. Nawet Ketris podniósł się z kanapy.
- Myślałem, że masz po uszy tej całej historii.
- Mam - niemal warknęła. - I właśnie dlatego chcę ją zakończyć, JASNE?!?
- Eskire jest niebezpieczny - ostrzegła Aldrina.
- Ale nie ma Symbolu. Poza tym wy też jesteście niebezpieczni, a jakoś sobie z wami radzimy!
- Nikt nie będzie o mnie mówił jak o... - zaczęła bogini, ale Aeiran powstrzymał ją ruchem ręki.
- Moje ogólne zdanie o kapłance zachowam dla siebie - powiedział - ale jeśli już ktoś ma rozpieczętować Eskire'a, to właśnie ona.
- No - podsumowała Lilly te zawoalowane słowa uznania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz