1 XI

Nie spodziewałam się, że tyle czasu zajmie Lexowi regeneracja, bo zwykle dochodził do siebie szybciej. Niemniej jednak, gdy już otworzył oczy, podniósł się z kanapy jakby nic mu wcześniej nie dolegało.
- A co to za rozpacz na twojej twarzyczce? - spytał, posyłając mi szeroki uśmiech.
- Rozpacz? - prychnęłam. - Najwyżej zniecierpliwienie.
- W każdym razie mogę przypuszczać, że przesiedziałaś przy mnie całą noc?
- Nie całą. Pół przespałam - oświadczyłam. To prawda, udało mi się jakimś cudem zasnąć z głową przy stoliku, mimo że czuwałam przy rannym i wszystkiego się mogłam spodziewać. Vanny, której wcześniej obiecałam mały urlop, dopytywała czy na pewno sobie poradzę, a po trzeciej odpowiedzi twierdzącej z mojej strony zapakowała towarzystwo i opuściła Blue Haven.
- Herbatki bym się napił - powiedział, a jego oczy stały się fioletowe, jak zawsze gdy czegoś ode mnie chciał.
- Twojego numeru jeden oczywiście nie ma - poinformowałam. - Najwyżej numer dwa.
- Może być...
Wstałam z krzesła i poszłam zaparzyć miętową - na szczęście Rick nie wyżłopał całej, choć niewiele już brakowało.
- No to żyjemy! - roześmiał się Lex gdy przyniosłam mu herbatę. - Dobrze, że mnie wezwałaś, miałem pretekst by wreszcie uwolnić się od tej bandy prze... miłych istotek z cienia...
- Z cienia? - powtórzyłam, niby to obojętnie.
- No... Byłem z kolegą na misji, gdy jakiś tydzień temu dołączyła do nas koleżanka - Lex uśmiechnął się krzywo. - I drze się do nas, żebyśmy jej pomogli odegnać te paskudztwa, bo od miesiąca ją prześladują.
- I przez miesiąc nie dała sobie z nimi rady? - spytałam.
- Chowała się w międzysferze, ale tam podobno były jakieś inne, mało z jej wywodów zrozumiałem - wzruszył ramionami. - W każdym razie wcisnęła Tessirethowi coś czarnego i tyleśmy ją widzieli. Od tej pory cienie ganiały nas. Co za radość.
Z trudem powstrzymałam drżenie mojej filiżanki. Wyglądało na to, że trafiłam na ślad...
- A co zrobiliście z tym czymś czarnym?
- Tessireth ukrył to w swoim śnie - odpowiedział Lex. - Może mu dadzą spokój... Chociaż mnie dopadły, gdy tu dotarłem. Tylko były takie jakieś ptasie. Tamte wcześniejsze były takie jakieś ludzkie.
- A niech to... - szepnęłam do siebie.
- Nie chciały mnie tu wpuścić, bezczelne! - oburzył się nieco teatralnie, a potem niespodziewanie się uśmiechnął. - Ale teraz ty opowiadaj. Żeby nie było, że tylko ja ci się zawsze żalę.
- Tak jest już od dawna - mruknęłam. - Mam do ciebie sprawę, która wyraźnie ma związek z tym, co zdarzyło się tobie. Ale teraz będę musiała wybrać się raczej na poszukiwanie jakiegoś specjalisty od snów.
- O - zdziwił się. - A już myślałem, że za mną zatęskniłaś. I mnie z radości na następne parę nocek zaprosisz.
- W międzysferze nie płynie czas - przypomniałam sucho.
- Ale twój zegar na ścianie chodzi - zauważył Lex.
- To tak dla zmyłki. Zresztą po co miałbyś się tu zakwaterować?
- Żeby odpocząć od Omegi. I żeby mieć konkretną odpowiedź gdyby moja Pani spytała, gdzie spędziłem noc.
- A zwykle pyta? - zachichotałam.
- Nie. Ale jeszcze parę nocy tutaj i wreszcie zacznie - to powiedziawszy Lex puścił do mnie oko. - Można jeszcze trochę miętowej?
Zacisnęłam zęby żeby nie wrzasnąć. Nie zamierzałam podpadać Sheril bardziej niż tylko swoim istnieniem...
Gdy poszłam po więcej herbaty, wejście do Blue Haven otworzyło się na moment i wszedł Aeiran.
- No, wreszcie! - odezwałam się na powitanie, wchodząc z filiżankami. - Gdzie cię nosiło?
- Zgodnie z twoją wolą odzwyczajam się od bezruchu - odpowiedział bez namysłu.
- A tymczasem twoje cienie stanowią zagrożenie dla otoczenia, wiesz? - dodałam. - Lexa wczoraj pokiereszowały. Co to ma być, ja się pytam?
- A nie pytałaś, czy sobie przypadkiem nie zasłużył?
- W zasadzie nie - zadumałam się i w tej chwili usłyszałam głos Lexa.
- W zasadzie sam będę za siebie odpowiadał - stwierdził. - Ale w zasadzie mogłabyś przedstawić mi swojego... Hm, kogoś.
- Dobry pomysł - odrzekłam. - Bo w zasadzie to właśnie Aeiran ma do ciebie sprawę.
- No, no - mruknął, wstając i składając jakąś karykaturę dwornego ukłonu. - Lex Diss Gyse jestem. A ta sprawa wydaje mi się coraz mniej kusząca.
- Nie podoba się, to wypad - odparowałam. - Powinniśmy raczej pogadać z tym drugim agentem.
- Z Tessirethem? Nie warto - zaśmiał się. - On jest zbyt nieobliczalny. Mówiąc ściślej, ma świra, jak wszyscy w Omedze. Musiałabyś ten drobiażdżek z jego snów zwyczajnie wykraść.
- No to się wykradnie - powiedziałam spokojnie, przypominając sobie, że ciągle trzymam w rękach tacę. Ostrożnie postawiłam filiżanki przed każdym z moich szanownych gości.
- Powodzenia zatem - odparł Lex z ironią i wziął swoją herbatę. - A ja tymczasem idę lulu.
- Dopiero co się obudziłeś - przypomniałam.
- Wiem, ale to nie był zdrowy sen. Poza tym mam ochotę wreszcie pospać w normalnym łóżku.
- Dobra, tylko dlaczego w moim?! - zawołałam, widząc, że zamierza wyjść się do mojego pokoju. Szlag, dlaczego ja mu zdradziłam przejście?
- Zawsze możesz się przyłączyć - rzucił, uśmiechnął się ujmująco i tyle go widziałam.
Westchnęłam ciężko i opadłam na kanapę, sama nie wiem czym zmęczona.
- Mogę spytać, skąd go wzięłaś? - Aeiran usiadł na drugim końcu kanapy.
- Nie możesz - wycedziłam. - Pamiętaj, że ktoś kiedyś może spytać, skąd wzięłam ciebie.
- A mogę spytać, skąd ty się wzięłaś? - niespodziewanie zmienił temat.
- Dlaczego chcesz wiedzieć? - zdziwiłam się.
- Bo też mam prawo zauważyć, że nic o tobie nie wiem.
- I have been given one moment from heaven, as I am walking surrounded by night - zanuciłam. - Stars high above me make a wish under moonlight on my way home...
- A własnymi słowami?
- Własnych jeszcze nie znalazłam.
- W takim razie zaczekam - powiedział, a potem zaczął przyglądać się rysunkowi od Geddwyna. Mnie tymczasem ogarnęły czarne myśli na temat gdzie będę dzisiaj spać, bo nie zamierzałam znów przy stoliku. Że też mi się zachciało zwalać sobie tyle na głowę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz