*

- Kobieta. Elf - powtórzył ze zniecierpliwieniem mój rozmówca, wystawiając rozdwojony język (aż zdziwiłam się, że nie syczał). - Jasna sierść, długa włócznia, ostry język. Ty widzisz?
Chwilę trwało, zanim zarejestrowałam, że nie chodzi mu o Disandriel. Za bardzo byłam zaskoczona widokiem jaszczuropodobnego osobnika w miasteczku, w którym za dnia spotkaliśmy tylko ludzi. Ale cóż, teraz wszystko tu wyglądało inaczej.
- Nie, nie widziałam - pokręciłam w końcu głową. - Ja też szukam swoich towarzyszy.
- Ty nie człowiek, ale i nie zjawa - zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów. - Co ty robisz tutaj?
- To chyba jasne, Thaixyss, że ta dama zgubiła się tutaj, podobnie jak my - dobiegł nas wyniosły, choć trochę zachrypnięty tenor i z obłoku dymu wynurzył się rudobrody mag, który chwilę wcześniej uwędził na węgielek jednego z tych groteskowych stworów, przy okazji uwalniając mnie z pułapki. Przyznaję, że nie powinnam była tak blisko podchodzić, ale jak miałam oprzeć się ciekawości, kiedy przeciwnik wydawał się tak podobny do mojej Szafy? Do chwili, kiedy z jednej z szuflad wystrzeliły cztery grube liny i pochwyciły moje ręce i nogi. Oczywiście mogłabym je przeciąć. Mogłabym. Gdybym tylko w zaskoczeniu nie upuściła miecza.
Ostatni z trójki nieznajomych odwrócił głowę, przerywając strzelanie do kręcących się w pobliżu nakręcanych myszy na ośmiu łapach. Zaraz zresztą pouciekały, szczękając kluczykami.
- Nareszcie przyznałeś, że się zgubiliśmy? - rzucił w stronę maga. - Nie sądziłem, że tego doczekam.
- Nadal uważam, że to właściwa droga, po prostu powinniśmy byli zjawić się tu o dogodniejszej porze - sarknął tamten. - Jednak jeśli Thebesi znajdzie tę zjawę... Jeśli nie miała przywidzeń, może jednak warto było zmarudzić!
- Nie tłumacz się - strzelec posłał mu pogardliwe spojrzenie, którym obrzucił też swój rewolwer, zanim go schował. - To chyba twoje - podniósł z ziemi Grievance i podał mi.
- Dzięki - przyjęłam miecz, nie odrywając wzroku od szczątków szafy, które właśnie rozlały się w maź. - A właściwie co was tu sprowadziło?
- Jesteśmy w trakcie wyprawy przeciw groźnemu demonowi - odrzekł rudobrody dramatycznie. - Nasza elfia przyjaciółka jest w posiadaniu artefaktu, który ma go zwabić, jednak... Zniknęła nam z oczu. Pobiegła szukać sprawczyni tego wszystkiego - przy tych słowach zatoczył koło swoją magiczną różdżką. - Teraz musimy ją znaleźć.
- A nie widzieliście po drodze dwojga innych nietutejszych? Też chcę ich znaleźć i nie obrażę się za towarzystwo.
- Opuścili cię? - mężczyzna z rewolwerem zmarszczył brwi. - Nie wyglądali na takich, zwłaszcza on.
- O, czyli ich spotkałeś? - ucieszyłam się. - Na pewno chętnie wam pomogą w szukaniu tej Thebesi. - Zwłaszcza on, dodałam w myślach, bo ona pewnie będzie narzekać.
- Skoro mamy sobie pomagać, przywitajmy się jak należy - mag ukłonił się zamaszyście. - Ten niezrównany strzelec zwie się Edge Cal Garamond, nasz zielony przyjaciel to Thaixyss Łamignat, a ja jestem Quetharis Llaul Selray!
Przedstawiłam się, rada, że mam równie imponujące miano i nie wypadam przy nich blado, po czym przyjrzałam się im bliżej, próbując wydedukować, z jakiego świata pochodzą. Każdy z przedstawicieli rodzaju ludzkiego nosił elegancki choć przykurzony surdut (brakowało tylko cylindrów, ale w ferworze walki mogliby je pogubić) i podróżną torbę na ramieniu, za to jaszczur miał na sobie skórzaną zbroję i wymachiwał wielkim młotem bojowym.
I chcieli walczyć z jakimś demonem. Dlaczego to zawsze muszą być demony?
- Gdzie my idziemy? - zapytał Thaixyss, rozglądając się w poszukiwaniu nowych przeciwników. - My obchodzimy całe miasto i nie spotykamy nikogo odkąd Thebesi idzie za zjawą. Tylko teraz.
- Tędy - wskazałam drogę wiodącą do rynku. Tam właśnie wyczuwałam Cuana i Disandriel.
- Tam już byliśmy - zdziwił się Quetharis. - Właściwie wszędzie już byliśmy. Thebesi musi krążyć tak jak my albo... Już jej tu nie ma.
- Może wy nie wiecie, gdzie jest wasza towarzyszka, ale ja wiem, gdzie są moi.
- Nie protestuj, Quetharis - znalazłam nieoczekiwanego sprzymierzeńca w Edge'u. - Jeśli sam nie masz pomysłu, możesz zdać się na jej przeczucia, mają sens.
Patrzcie go, mówi jakby mnie znał, a w jego głosie dźwięczy absolutna pewność. Mag już-już chciał zripostować, ale powstrzymał się i zadumał na chwilę, aż wreszcie skinął głową. A już obstawiałam, że to on jest przywódcą tej grupy...

Jednak musieliśmy wejść w krwistoczerwoną nicość - wcześniej wzbraniałam się przed tym, ale przyciąganie geas dochodziło z czegoś, co za dnia było ratuszem, więc nie było innej rady. Wejście jak wejście, kiedy tylko zrobiliśmy krok za próg, wytrzęsło, wywróciło do góry nogami i przyprawiło o mdłości, ale nie połknęło i nie strawiło. Kiedy już stanęliśmy na nogi - na takiej miękkiej, gąbczastej powierzchni, wolę nie dociekać, czym była - nad głowami mieliśmy czarny sufit (albo pustkę), a dokoła czerwone ściany i mnóstwo manekinów. Takich odzieżowych, tyle że nieubranych. Na szczęście nie atakowały nas, w ogóle się zresztą nie ruszały, ustawione w najróżniejszych pozach i patrzące pustym wzrokiem. I głosy, tyle głosów rozmawiających ze sobą w nieznanym mi języku; może zresztą był to zwykły bełkot, grunt, że wwiercał się w uszy.
Stąpając cicho i ostrożnie, znaleźliśmy schody, równie miękkie jak podłoga, i przeszliśmy przez cztery piętra - z zewnątrz ratusz nie wydawał się taki wysoki - zanim udało nam się dotrzeć do Cuana i Disandriel. Tym razem opowieść poszła nam na rękę i za jednym zamachem znaleźliśmy też Thebesi, wściekłą i przygwożdżoną do ściany zaklęciem. Zaklęciem zadowolonej z siebie Disandriel, dodam. Cuan przykucnął pod przeciwległą ścianą i z zainteresowaniem przysłuchiwał się obu elfkom, wymyślającym sobie nawzajem.
Quetharis już wyjął różdżkę, gotów do ataku, ale powstrzymałam go gestem i zapytałam czarodziejkę konkretnie, co to za heca.
- Ta tutaj węszyła za czymś, ale kiedy chcieliśmy wejść na samą górę, próbowała nas powstrzymać - wzruszyła ramionami. - Ewidentnie wie o tym miejscu więcej niż my. To chyba jasne, że jest podejrzana.
- A pewnie, że próbowałam was powstrzymać, kretynko! - syknęła Thebesi, jeżąc się jak kotka. - Bo chwilę wcześniej uciekłam z najwyższego piętra! Wierz mi, wcale nie chcecie tam leźć!
- Niezły patent na traktowanie jedynych istot w pobliżu, które nie chcą cię zabić - wymierzyłam Disandriel kuksańca, którego zwinnie uniknęła, po czym zwróciłam się do Edge'a: - Ciebie też tak urządziła?
- Ja jego? - czarodziejka spojrzała na niego ze zdumieniem. - Co to ma znaczyć?
Na to pytanie uniósł tylko brwi i uśmiechnął się, tyleż uprzejmie, co chłodno.
- Nic. Nie znam ich. Musiało zajść nieporozumienie - stwierdził spokojnie i poszedł zbadać schody na ostatnie piętro.
- Ty widzisz zjawę, Thebesi? - wyskrzeczał Thaixyss, kiedy jego towarzyszka została już uwolniona od zaklęcia. - Ona śni to miasto? Czy ona sen?
Kobieta nie odpowiedziała od razu, z grymasem bólu dotykając sporego sińca na skroni.
- Przydałby mi się hełm - mruknęła przeczesując palcami włosy równie jasne jak u Edge'a i niewiele dłuższe. Podobnie jak jaszczur nosiła skórzaną zbroję, a do tego cztery sztylety za pasem. - Spuściłabym ci lanie, na jakie zasługujesz, smarkulo, gdybym nie była cała obolała - rzuciła w stronę Disandriel, która pokazała jej język jak prawdziwa smarkula.
- Kto cię tak urządził? - Edge zakończył inspekcję i podszedł do nas. - Chwaliłaś się przecież, że potrafisz przemknąć między kroplami deszczu.
- Oberwałam manekinem.
- To one jednak atakują?! - zakrzyknął Quetharis.
- Same z siebie nie. Tam na górze jest ktoś... coś. Siedzi na wielkiej dupie, w czerwonej kiecce, która zakrywa całą podłogę, a łba jej nie widać, taka jest wysoka. U palców ma sznurki, a do każdego przywiązane jest jedno takie cholerstwo...
- Zaraz, czyli porusza palcami i manekiny się ruszają? Jak marionetki?
- Nie, wymachuje nimi jak kiścieniem - fuknęła Thebesi. - Miałam szczęście, że nic mi nie złamała zanim uciekłam.
- I nie mogłaś przeciąć tych sznurków?
- Próbowałam, ale było ich za dużo... Zresztą i tak nie miałam tam czego szukać, ona zniknęła na dobre.
- I niczego się nie dowiedziałaś? - w głosie maga słychać było dezaprobatę.
- Tylko tego, że to nie jej sen, sama przyszła go tylko obejrzeć.
- Szkoda... Zyskalibyśmy potężnego sprzymierzeńca. Ale skoro to nie jej sen, to czyj?
Thebesi posłała mu upiorny uśmiech, w którym brakowało jednego zęba.
- Miasta - odpowiedziała. - Nie jej, nie mieszkańców, ale samego miasta. I powinniśmy się stąd wynosić, zanim się obudzi.
- My uciekamy jak tchórze?! - zaprotestował Thaixyss. - My nie możemy uciekać, póki ta stwora na górze nie jest zabita! My tu przychodzimy na próżno?!
- O, bardzo przepraszam, ale ja się na żadne zabijanie nie piszę - rozległ się melodyjny głos Disandriel, teraz lekko podenerwowany. Napięta jak struna schodziła z wyższego piętra, a za nią dreptał Cuan. Czemu wcale nie byłam zaskoczona?
- Oczywiście musieliście tam pójść i spróbować swoich sił, tak? - plasnęłam się dłonią w czoło.
- Niczego nie próbowaliśmy - Cuan uśmiechnął się uspokajająco. - Tylko rzuciliśmy okiem, a potem Disa zarządziła odwrót.
- Przez ciebie wypadam na tchórza, a byłam po prostu ostrożna - czarodziejka błyskawicznie wzięła się w garść.
- Skoro nie możemy tu zostać, nie powinniśmy tracić czasu - zarządził Edge, a Thebesi skwapliwie pokiwała głową. Dwaj pozostali zgodzili się z ociąganiem - nie wyglądali na przekonanych.
- Wciąż przed nami zabicie demona - pocieszył zielonego kumpla Quetharis.
- Bo akurat na to pozwolimy - Disandriel zdecydowanym ruchem chwyciła mnie pod rękę i odciągnęła od tamtej gromadki. No proszę, kto by pomyślał, że tak się zatroszczy?...
- Jak zamierzacie wyjść z tego snu, jeśli to faktycznie sen? - zdążyłam jeszcze zapytać, na co Edge spojrzał na mnie z ironią.
- Tak samo, jak przyszliśmy - wyjaśnił, jakby to było oczywiste.

Po niepozbawionym zawirowań wyjściu z ratusza rozdzieliliśmy się i nasi nowi znajomi udali się w swoją stronę. Ciekawość nie przestała mnie zżerać, ale mówi się trudno. Ponieważ nie mieliśmy lepszego pomysłu, jakoś przemknęliśmy z powrotem do gospody, która nadal wyglądała zupełnie zwyczajnie, i poszliśmy spać. Co nie było łatwe po takich przeżyciach. Jakoś jednak resztę nocy spędziliśmy spokojnie, a rano wstaliśmy rześcy i radośni jak skowronki - oprócz Disandriel, która długo nie pozwalała otworzyć drzwi do swojego pokoju, zanim się nie ogarnęła.
Oczywiście pytaliśmy gospodynię, jak się jej mieszka w mieście, które śni koszmary. To znaczy, Cuan spytał. Wcale go nie podpuściłam - nie musiałam.
- My tu co noc śpimy kamiennym snem - wzruszyła ramionami i ziewnęła. - Nic nam się nie śni.
Czwórki poszukiwaczy przygód już nie spotkaliśmy i nawet nie wiem, czy mieli tyle szczęścia, co my.

5 komentarzy:

  1. notka!! i jest mój synek!! :'D ile radości~

    Thebesi jest słodka, mój typ, phihihihi.

    "Dlaczego to zawsze musi być demon" :'DDD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz jeszcze niech Twój synek rzuci w diabły tamtą bandę i przyjdzie do nas >:3

      Nyo i naprawdę mogliby raz sobie pójść zabić coś innego, prych ;A;

      Usuń
  2. Nota bene przypomina mi to trochę inspirację Mroczną Wieżą ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale pamiętasz, że jej nie czytałam, prawda? ;P

      Usuń
    2. Napisałam, że przypomina mi inspirację tylko ;) To nie jest równoznaczne z tym, że rzeczywiście się inspirowałaś ;)
      Skądinąd mogłabyś przeczytać :P

      Usuń