*

Z Kelthaki powrócili zwiadowcy; z ich raportu wynika, że w mieście panuje zamęt. Książęcy pałac jest mocno przysmażony, kolczaste zbroje poprzetrącały gnaty większości żołnierzy i części magów, zanim wyczerpała się ożywiająca je moc, a z samego Boudeina pozostała tylko głowa, malowniczo umieszczona na czubku posągu na dziedzińcu (jakby już wcześniej nie wyglądał paskudnie). Najgrożniejsza po nim (jeśli nie wręcz p r z e d nim) osoba, czyli jego elfia metresa, przepadła bez wieści - może porwał ją demon, a może zabrała swoje lilijki i uciekła, nie zważając na nic.
Nemhathir wysłuchała raportu, pokiwała z zadowoleniem głową i orzekła, że w takim razie pora wrócić do miasta i zaprowadzić tam porządek, ale nie oznacza to zaprzestania pracy nad odbudową ruin.
Najpierw jednak przeszła do tego, co uważała za priorytet - do wyprawienia nas w drogę.
Disandriel oprócz pierścienia tajemniczej Damy dostała małą flaszeczkę z podejrzanie zielonym płynem, a Cuan - niewielką skrzynkę z narzędziami (oba dary zdawały się cieszyć ich bardziej niż wyprawa); poza tym przytroczył do pasa miecz, który nie rdzewieje ani się nie tępi, by później przekazać go trzeciemu z bohaterów. Oczywiście czarodziejka nie kryła rozżalenia, że to nie jej dostała się broń, bo jeśli po drodze rzucę urok na Cuana, to przecież o n a będzie musiała ze mną walczyć. A sukkub z własnym mieczem to już w ogóle dopust boży! Mam wrażenie, że powoduje nią bardziej niechęć do konkurencji niż troska - jako utalentowana iluzjonistka nie życzy sobie, by ktoś oprócz niej mieszał ludziom w głowach.
Ciekawe, czy miecz i skrzynka są, podobnie jak pierścień, spuścizną po poprzedniej serii bohaterów. Na ile poznałam Nemhathir, nie zdziwiłoby mnie to.
Ja nie zostałam w nic zaopatrzona, sama niejako będąc darem dla bohaterów (uch!), ale zatrzymałam zdobyczne berło z perłami, tak na wszelki wypadek.
A później zażyczyli sobie, żebym ich poprowadziła, więc na chybił-trafił otworzyłam pod nami portal. Szanowni pasażerowie, proszę zapiąć pasy, przed nami nieznane...

Ha! A to ci nieznane - wokół tylko łąki, tu i ówdzie drzewko, a w oddali las i wzgórza. Wylądowaliśmy na drodze prowadzącej właśnie w stronę jednego z takich wzgórz. Nie wyglądało to na Szare Światy, ale umówmy się, nawet gdybym wiedziała, jak do nich wejść, i tak nie zrobiłabym tego z własnej woli.
Disandriel prychnęła pogardliwie, jakby tego się właśnie spodziewała, po czym skierowała się do drzewa rosnącego na drugim końcu drogi. Najwyższego i zupełnie pozbawionego liści. Skierowała się, dodam, nagle rozpromieniona. I biegiem.
- Jakiś interes masz do tego drzewa? - roześmiał się Cuan, gdy już ją dopędziliśmy i okazało się, że od drzewa odchodzi jeszcze kilka ścieżek w różnych kierunkach. - Nie wiszą na nim klatki z opętanymi, nikogo nie spytasz o drogę.
- Gdzieś ty się zetknął z takim makabrycznym pomysłem? - wzdrygnęła się Disandriel. - To drzewo kompasowe, nie trzeba nic na nim wieszać. Samo wskaże  nam właściwy kierunek.
- Skąd wiesz? Nigdy dotąd takiego nie widziałem, a byłem już w wielu miejscach.
- Ja widziałam... Raz - czarodziejka uniosła głowę, krzywiąc się. - Ale tamto pokazało mi jeden konkretny kierunek, kiedy do niego podeszłam.
Po jej słowach my też spojrzeliśmy w górę - choć nie było wiatru, gałęzie wyginały się to w jedną stronę, to w drugą... Te grubsze i mocniejsze też.
- Może to dlatego, że przyszliśmy tu we troje? - zapytał Cuan elfkę. Ja tymczasem wybrałam się na spacer dokoła drzewa, wciąż przyglądając się gałęziom. - Może każde z nas powinno iść w innym kierunku?
- Nie możemy się rozdzielić, póki jesteśmy związani z sukkubem - na te słowa po prostu nie mogłam powstrzymać wrednego uśmiechu. - Można by wejść na drzewo albo podlecieć i rozejrzeć się z góry, ale czy dzięki temu dowiemy się, który kierunek jest właściwy?
- Ha... Ewentualnie mógłbym ściąć to drzewo i zbudować z niego powóz, żeby zawiózł nas tam, gdzie trzeba, ale nie mamy do niego zaprzęgu...
- Nie musicie się dłużej zastanawiać - przerwałam, podchodząc do nich. - Znalazłam jedną drogę, którą możemy pójść.
- A niby jak ją wybrałaś spośród tylu możliwych? - spytała podejrzliwie Disandriel. - Wyliczanką?
- A właśnie, że jest jedna, która różni się od pozostałych. Przyjrzyjcie się dobrze gałęziom.
Przyjrzeli się dobrze. I zrozumieli.
- Ścieżka, na której wylądowaliśmy?...
- Ani mi się śni! Mam iść w kierunku, którego żadna z gałęzi n i e pokazuje? To najbardziej podejrzany ze wszystkich twoich pomysłów! - fuknęła czarodziejka, jakbym do tej pory sypała podejrzanymi pomysłami jak z rękawa.
- Nie ma sprawy - zamachałam rękami. - Po prostu myślałam, że skoro mam was prowadzić, to dacie się prowadzić. Chyba że twój pierścień?...
- Właśnie, w końcu Nem mówiła, że on nam wskaże drogę.
- Tak, ale jak działa, tego już nie potrafiła powiedzieć. Pewnie uznała, że jako koleżanka po fachu Damy będę go używać instynktownie, ale - niespodzianka! - nie ma tak łatwo! Muszę go porządnie zbadać, zanim będzie z niego jakiś pożytek.
- Czyli równie dobrze możemy przynajmniej zobaczyć, co jest za tym wzgórzem - zdecydował Cuan. - Jeśli coś... podejrzanego, wtedy dopiero będziemy się martwić.

4 komentarze:

  1. też nie wierzę, że jest xD
    głowa na czubku posągu = urocze

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wierzę...

    I główka! Wiedziałam! Wiedziałam, że to zrobi!

    OdpowiedzUsuń
  3. ciekawa jestem, co jest za wzgórzem no... :P Na co czekasz, Miyaczku? :)

    OdpowiedzUsuń