5 VII

- Był kiedyś pewien świat – zaczęła cicho Brangien, siadając bliżej ognia. – Był srebrny jak księżyc i złoty jak jesienne liście, a w świetle słońca skrzył się jak kryształ.
Cała trójka… a raczej czwórka dzieciaków, bo Tiley bawił się z nimi cały dzień, przysunęła się do niej błyskawicznie, z zachłanną ciekawością. Tak od siebie różni, a doskonale zgrani, zwłaszcza gdy zaczynał się wieczór opowieści.
- Szumiał tam wiatr, rośliny pięły się w górę, płynęły strumienie – opowiadała z uśmiechem, ale ogień rzucał na jej twarz przedziwne cienie, czyniąc ją podobną do złowieszczej maski – Gdzieniegdzie wyrastało zboże o złocistych kłosach, którego nikt nie uprawiał, a drzewa rodziły wspaniałe owoce… Których jednak nikt nie jadł. Bo na tamtym świecie nie mieszkało nic, co miałoby serce i rozum.
- A dusę? – wysepleniła Neid, najmniejsza słuchaczka.
- Duszę… Może. A może nie? Jeden, jedyny podróżnik odwiedził ów świat dawno temu i poświęcił wiele czasu, szukając tam życia. Po powrocie do domu rozpowiadał, że nic nie znalazł, że nawet natura stoi w miejscu i w czasie – na przełomie lata i jesieni. I wierzył, że tam właśnie bogowie urządzili sobie galerię doskonałości. – Brangien mówiła pewnie, bez wahania, nawet gdy jej przerwano. Nie była to natchniona opowieść barda, ale starannie wyćwiczony efekt powtarzania raz po raz tego samego, w czasach, gdy w Teevine wychowywała się jedna z kandydatek na Władczynię Żywiołów.
- Bez ludzi jest doskonale? – zastanowiła się na głos Ivy, zapatrzona w przestrzeń niedziecięcym wzrokiem. – A bez życia w ogóle?
- A jeśli zrobisz czemuś zdjęcie, będzie ono lepsze niż oryginał? – odparował Tiley z zadowoloną miną.
- Będzie odbiciem – stwierdziła dziewczynka, po czym zamilkła i uśmiechnęła się do Brangien. Ta odwzajemniła uśmiech i podjęła:
- Aż pewnego dnia na świat spadł deszcz płomieni i spalił wszystko aż do czarnej ziemi. Nigdy wcześniej nie było tam ognia i może brakowało go stwórcom świata, ale za bardzo się rozpędzili. A może ktoś uznał go za zbyt doskonały – albo właśnie za mało doskonały i postanowił zniszczyć go w złości? Nikt nigdy nie poznał przyczyny. Ale później, dużo później, popioły rozwiały się i wyrosły nowe rośliny, spadł deszcz i świat ożył na nowo. Tylko że z kolorami, porami roku i coraz to nowymi zwierzętami… W końcu pojawili się i ludzie, którzy przynieśli tam gwar i taniec, ale żaden do dziś nie zna starej historii.
Dzieci westchnęły jednogłośnie; każde z pewnością miało własne myśli i zdanie o tej opowieści, ale pochłonęły ją i zapamiętały.
Ziewnęłam szeroko i zatęskniłam za snem, gdy trawa zaszeleściła pod czyimiś stopami. Nie miałam pojęcia, że ktoś jeszcze przysłuchiwał się z kącika, a raczej spod drzewa.
- Pamiętam tamten świat – Arten stanął przy mnie i uśmiechnął się porozumiewawczo. – Kwitnący i udający, że istnieje od wczoraj. Wiecznie rozświętowany. A ty pamiętasz?
- No pewnie – roześmiałam się. – Przecież tam się poznaliśmy. Byłeś taki z innej bajki.
- Ty tym bardziej. Mieszałaś nieszczęsnym ludziom w głowach, próbując zgłębić tę historię. I sama srebrzyłaś się jak księżyc.
- Sam nie byłeś lepszy. Wojownik ścigający zbiegłe demony, w miejscu, gdzie nie było wojen... W dodatku przerwałeś ten swój pościg, żeby mnie obkomplementować. Wszystko było takie czarowne i nierzeczywiste.
- Fakt. Ale prawdziwe, nie uważasz? – teraz on zapatrzył się we wspomnienia. – Zawsze będziemy to mieć w pamięci.
- Swoją drogą, dla ciebie zawsze musi być czarownie i nierzeczywiście – zauważyłam. – Brangien zrelacjonowała mi ze szczegółami twoje zachowanie, kiedy się poznaliście.
- Bo na co dzień jestem zupełnie przyziemny – Arten skrzywił się zabawnie. – Dopiero jak się zakocham, to z rozmachem.
Parsknęłam głośnym śmiechem, aż Brangien mnie usłyszała i przyszła spytać, co knujemy. W odpowiedzi Arten cmoknął ją w czółko i szepnął coś do ucha, ale skwitowała to prychnięciem i wróciła do ogniska, by dalej snuć opowieści. Arten nie dał za wygraną i poszedł za nią, a ja udałam się spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz