8 III

- Gotowa by kontynuować naszą... miłą rozmowę?
Nawet się nie odwróciłam, wpatrzona w jedyne okienko w suficie oranżerii, łączące mnie z zewnętrznym światem.
- Myślałam, że ostatnio ją zakończyliśmy - powiedziałam.
- Nie ma tematu, który mógłby zostać definitywnie zakończony - Ern podszedł bliżej, nie dość blisko, by mnie dotkąć, ale i tak czułam jego obecność... w głowie? - Wystarczy go umiejętnie prowadzić.
- Nawet jeśli ktoś inny robi wszystko by go zamknąć?
- To mi nie przeszkadza - byłam teraz pewna, że się uśmiecha, tak jak on to potrafił. - Lubię zmagania. Im bardziej intensywne, tym lepiej.
- Zmagania słowne, czy bardziej... angażujące? - ja też pozwoliłam sobie na uśmiech.
- Każde - zbliżył się jeszcze bardziej, dotykając lekko mojego ramienia. - Czego chyba nie można powiedzieć o tobie...
- O? Skąd ten wniosek?
- Bo jak dotąd jesteś bierną zdobyczą... Jak Helena z Troi, o którą się zabijano przez dziesięć lat - zniżył głos, wywołując u mnie lekki dreszcz.
- Kto miałby się zabijać o coś tak mało efektownego jak ja? - prychnełam.
- Widać muszę ci oddać sprawiedliwość i przyznać, że jest w tobie coś, o co trzeba walczyć.
Ciekawe, co, pomyślałam, gdy zaczął bawić się moimi włosami. Garść informacji?
- Poza tym zauważ, że właśnie porównałem cię do Heleny Trojańskiej.
- Ponawiam pytanie - odrzekłam. - Kto miałby niby o mnie walczyć?
- Rozejrzyj się - szepnął. - Wszyscy tutaj są jak myśliwi, walczący o swoją zdobycz - poczułam jego oddech na swojej szyi. - Ale kto zwycięży? - a za oddechem poszły usta.
Odwróciłam się do niego, patrząc mu prosto w oczy.
- Są takie chwile, kiedy to ja wolę zdobywać.
Z niezachwianą pewnością siebie przyciągnął mnie do siebie i pocałował. Najpierw delikatnie, potem coraz głębiej, intensywniej... I coś we mnie bardzo nie chciało przerywać. Zapewne dlatego całkiem entuzjastycznie ten pocałunek odwzajemniło.
Długi, wszechogarniający i przesłaniający...
...prawie wszystko?
Omal nie wybuchnęłam śmiechem gdy Ern odsunął się z głośnym syknięciem.
- Coś nie tak? - spytałam niewinnie. - Zdaje się, że lubisz zmagania.
- Ale wolę być w nich górą - otarł strużkę krwi spływającą mu z wargi, a ja miałam ochotę czymś w niego rzucić, ot tak, na pocieszenie. Doniczką może?
- A tymczasem wcale cię nie wyczułem - mruknął. - Możesz mi to wyjaśnić?
Domyśliłam się o co mu chodziło; w każdym razie nie o to, że zęby mam za mało ostre.
- Jestem demonem, wiesz? - powiedziałam. - Docieranie do mnie poprzez emocje nie musi być skuteczne, naprawdę.
- A ty od początku byłaś nastawiona na taką właśnie próbę - znowu się uśmiechnął. - Ktoś ci powiedział? Thierney?
Teraz się wreszcie roześmiałam. Akurat Rigel nie mogłby mi niczego "powiedzieć". Choć jego ostrzegawcza myśl naprawdę się przydała...
- A czy to ważne? - zapytałam. - Żeby nade mną zapanować w taki sposób, musiałbyś mnie raczej przestraszyć.
Wpatrywał się we mnie przez dłuższą chwilę, wreszcie chwycił mnie za rękę i pociągnął korytarzem. Po pewnym czasie stanęliśmy przy zakazanych drzwiach. Ern szepnął jakieś słowa i rygiel zniknął jakby był tylko odstraszającym złudzeniem...
Za drzwiami była spora sala, jakby stworzona do urządzenia w niej balu z przepychem. I, w przeciwieństwie do innych pomieszczeń, miała okna. Wiem, było to okienko w oranżerii i okno w moim pokoju, na które zaciągnięta była jakaś dziwna, skomplikowana w obsłudze roleta. Ale okna w tej sali były wielkie i promienie słońca wpadające do środka aż oślepiały. Gdy mój wzrok wreszcie się przyzwyczaił, zobaczyłam stojące w sali kamienne posągi przedstawiające tę samą kobietę. Piękną, długowłosą i wyglądającą jakby zaraz miała zamiar ruszyć w tan.
- Coś ci powiem, kronikarko - głos Erna zabrzmiał dziwnie złowieszczo. - Zostaniesz tutaj. Już na zawsze.
Kiedy nie odpowiedziałam, uznał moje milczenie za pozwolenie by kontynuować.
- Umrzesz tutaj, powoli acz nieuchronnie - mówił więc. - Wiesz ile żywych istot Dárce poświęcił, by stworzyć tę jedną, na powrót żywą? Tyle ile posągów... On nigdy nie przestanie, choć rezultatem będą kolejne. Nikt żywy. Ale wyssa z ciebie życie, tak jak...
Urwał nagle, jaky spłoszony, i obejrzał się gwałtownie. Przy wejściu stała czarno odziana pokojóweczka Dárce'a i wpatrywała się w nas beznamiętnie.
- Już, już sobie idziemy, Kyoko-chan - Ern odzyskał rezon i przeszedł obok niej. - Nie trzeba nas pilnować.
Nie odpowiedziała. Tylko gdy obdarzył ją uśmiechem pełnym beztroski, spojrzała na niego z lekkim wyrzutem.
Kiedy wyszliśmy z sali, wejście nagle się zamknęło, a dziewczyna zniknęła bezszelestnie. Ern tylko wzruszył ramionami i udał się w swoją stronę. Co też chciał osiągnąć - myślał, że w taki sposób uda mu się grzebać mi w duszy? Czy END tak bardzo chce triumfować nad Omegą, że wykazuje aż taką desperację?
Zdecydowanie ich nie rozumiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz