27 II

- A jednak budzi się bez naszej pomocy.
- Ale ile trzeba było na to czekać...
Głosy stawały się coraz wyraźniejsze, nawet szum w mojej głowie nie był w stanie ich zagłuszyć. I coraz bardziej realne... Poniekąd.
- Sam fakt, że się doczekaliśmy, jest istotny - te słowa przeszyły mój umysł niczym strzała. Zatruta.
- Na litość bogów, nie telepatycznie... - jęknęłam. - Zaraz mi głowę rozsadzi...
Odpowiedzią było ciche prychnięcie.
- Kolega już nie będzie - powiedział cicho kobiecy głos, ten, który przedtem mówił o długim czekaniu. - Możesz otworzyć oczy?
Powieki miałam cieżkie jak z ołowiu, a gdy już je uniosłam, na moment oślepiło mnie światło. Potem usłyszałam czyjeś kroki, odgłos zasuwanej zasłony i zrobiło się trochę lepiej. Już pewniej otworzyłam oczy, choć z trudem odzwyczajałam się od ciemności.
- Jak się czujesz? - zapytała pochylona nade mną kobieta. Miała bardzo jasne włosy i, o ile dobrze widziałam, jasnoniebieską skórę. Przypominała mi trochę Quassa i Quivela, którzy byli u mnie na balu sylwestrowym.
- Kręci mi się w głowie, ale żyję - powiedziałam z pewnym trudem, próbując się rozejrzeć po pokoju. Oprócz niebieskiej w pokoju było jeszcze dwóch mężczyzn. Jeden w szarym garniturze, jasnowłosy, elegancki i skupiony... Drugi stał przy zasłoniętym oknie i wyglądał bardzo dostojnie. Miał długie czarne włosy z jednym białym pasmem.
- Lepiej nie wstawaj przez co najmniej dwa dni - powiedziała moja rozmówczyni. - Nie codziennie wpada się w taką zadymę.
Zadymę? Trudno mi przyszło pozbieranie myśli... Co się ze mną stało, dlaczego się tu znalazłam? Ostatnie, co pamiętam, to że wracałam z Althenos, ale potem? Co było potem? Coś, co mnie przyciągało... Strumień dziwnego światła, czyjś krzyk, znak Omegi...
- Jak długo byłam nieprzytomna? - spytałam, tak żeby coś powiedzieć.
- Cztery dni.
- A niech to - mruknęłam, uświadamiając sobie że herbaciarnia zarasta kurzem, a Tenariego ciągle ma na głowie Vaneshka, o ile nie straciła cierpliwości i nie wykopała go do międzysfery. - O cztery dni za dużo, więc może lepiej dokończę kurację w domu.
- Powtarzam, lepiej nie wstawaj. Nie odpowiadamy za to, co mogłoby z tego wyniknąć.
Zrezygnowana opadłam na poduszki. Pewnie przyjęłabym pomoc z ufnością, gdyby nie pewien istotny szczegół...
- Mogłabym zatem się dowiedzieć, komu powinnam dziękować?
- Nie musisz nam dziękować, ale dowiedzieć się możesz - kobieta uśmiechnęła się lekko i wskazała ruchem ręki na człowieka przy oknie. - Przedstawiam ci szlachetnego Évearda en Dárce, pana tej posiadłości...
Znajome nazwisko, słyszane kiedyś od Lexa. Pięć rodów toczących cichą wojnę na zakazanej planecie...
- Jesteśmy na Carne? - wyrwało mi się.
Przedstawiony obdarzył mnie przelotnym spojrzeniem.
- Dlaczego miałbym być przywiązany do tamtej planety? - zapytał głębokim, melancholijnym głosem, a mnie, nie wiedzieć czemu, przeszedł dreszcz.
- To jest mój współpracownik, Rigel Thierney - kontynuowała niebieska.
- Już się kiedyś spotkaliśmy - przypomniałam sobie, a telepata posłał mi lekki uśmiech i ukłon.
- Cieszę się, że pani pamięta, choć okoliczności były dość niefortunne - popłynęła do mnie odpowiedź, tym razem brzmiąca cicho i delikatnie. Nie mogłam nie odwzajemnić uśmiechu. A przecież w dzień Przesilenia miałam ochotę raczej rzucać talerzami.
- A ja jestem Queda - zakończyła kobieta, również się uśmiechając, ale jakoś niepewnie. - A ty jesteś Madelyn Igneid Yumeni Al'Wedd.
- Skoro już się znamy, to może powiecie mi, co robię akurat w siedzibie END-u?
- To nie jest siedziba END-u, tylko pana Dárce - odezwał się telepata. - Przebywamy tu w gościnie, podobnie jak pani.
W gościnie. Czy ta gościna była wynikiem ostatniego wydarzenia, które pamiętałam jak przez mgłę? Co miała z tym wspólnego Omega? Ciągle nie mogłam pozbierać myśli, ale może to i lepiej, że nie Omega mnie "gościła"...
- Teraz powinnaś zasnąć - powiedziała Queda. - Dla odmiany takim prawdziwie zdrowym snem. Porozmawiamy jutro.
Chciałam zaprotestować, na usta cisnęły mi się pytania, ale jakie... Jakie? Mętlik w głowie nie pozwalał mi nawet się odezwać, bo kto wie czy nie powiedziałabym czegoś bezdennie głupiego... Może pójście spać to jednak dobry pomysł?
To była moja ostatnia przytomna myśl tego dnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz