14 II

Dzień zaczął się od listów. A raczej od pobudki o jedenastej przed południem. Nigdy nie śpię do tej pory, ale wczoraj byłam dziwnie zmęczona, a potem śniło mi się coś... Teraz już nie mogę sobie przypomnieć. Ale gdy się obudziłam, coś mnie ściskało w gardle i miałam ochotę się rozpłakać. Przeszło.
Na biurku leżały dwa listy, z czego jeden był bez wątpienia walentynką. I to w nastraszniejszym tego słowa znaczeniu. Cukierkowo różowa kartka, ozdobiona do granic możliwości kwiatkami, serduszkami i amorkami o słodkich buźkach. Zakręciło mi się w głowie od tej słodyczy i niemal się spodziewałam idealnie kaligraficznych zawijasów nakreślonych różowym długopisem. Tymczasem zamiast różu była krwista czerwień, a charakter pisma niepokojąco znajomy. Najpierw mnie to przeraziło, a potem przeczytałam i padłam na łóżko ze śmiechu.
Fajnie odjechałem w komerchę, nie? To tak żeby obalić Twoją teorię, jakoby Dzień Annicenty nie był kiczowaty (jak święto bogini o tak głupim imieniu może nie być choć trochę kiczowate?). Wysłałem jeszcze 2 kartki, ale obie normalne - tę zostawiłem dla Ciebie, wiedząc, że trafi w Twój gust i oprawisz ją sobie w ramki. Ośmielam się życzyć zakochania się w tym roku! Ściskam do utraty tchu - C.
Tylko jaka ramka by do tego czegoś pasowała?
Drugi list był od Irian, która po dość częstym dopytywaniu się o Tenariego korespondencyjnie postanowiła nawiedzić go osobiście, najlepiej w przyszłym tygodniu. Nie miałam nic przeciwko, bo nie obawiałam się, że mogą nie przypaść sobie do gustu. Nie po tym jak opisałam Irian opiekę Lexa nad Tenarim (a może odwrotnie?) i przysłała odpowiedź z gratulacjami.
- Ten-chan! Następną ciotkę poznasz, co ty na to? - zawołałam wchodząc do herbaciarni, ale odpowiedziała mi cisza. Zaniepokojona obeszłam wszystkie pomieszczenia, ale demoniątko jakby się pod ziemię zapadło. Dopiero po kilku minutach moje spojrzenie przyciągnęła kartka leżąca na stoliku. Wiadomość ułożona z liter powycinanych z gazet wyglądała jak anonim od przestępcy, tyle że była podpisana (podklejona?)
TwoJe maLeńsTwo jest w TeeVine, rOzpieSzczaNe w tym moMenCie przez Maeve. W spRaWie oKuPu spoTKajMy się dZisiAj o 13.00, loKaliZacja: Blayse Den - Anta - Krennhegan. WzyWanie poLicJi niEwskAzane. Twój nAjwiĘkszy iDol Geddwyn.
Wariat, to prawda, ale ze stylem.
Skoro chciał mi w ten sposób uprzyjemnić Dzień Zakichanych, nie wypadało odmówić... Wypadało za to się dostosować, ale znalazłam w tym przyjemność jak rzadko. Po przetrząśnięciu Szafy w poszukiwaniu odpowiednich ciuchów i zrobieniu makijażu wyglądałam jak piosenkarka z lat 80. Na szczęście nic nie musiałam robić z włosami...

Krennhegan jest światkiem niewielkim, podzielonym na państwa-miasta, pod względem rozwoju technicznego przypominającym Ziemię. Właściwie zastanawiam się czy modę na walentynki przywiało tu z Ziemi, czy raczej odwrotnie...
Klub Blayse Den tętnił życiem, muzyką i hałasem. Tego dnia zgromadziła się w nim chyba cała młoda Anta, a i parę starszych osób postanowiło powspominać dawne lata. Wszyscy w każdym razie mieli image podobny do mojego dzisiaj i Geddwynowego zawsze. Praktycznie same pary, pogrążone jeśli nie w czułościach, to w szalonym tańcu, do czego nakłaniała muzyka - ostra, dynamiczna i na swój sposób namiętna. Kolory świateł zmieniały się szybko, z okolic podwyższenia, na którym stała grająca właśnie kapela, wydobywał się dym rozprzestrzeniający się po całej sali. Łatwo się zgubić.
- Geddwyn!!! - wrzasnęłam na widok przyjaciela. Jak go rozpoznałam w tym tłumie, sama się dziwię, chyba wyłącznie dzięki intuicji.
- No, cześć! - przepchał się bliżej i pociągnął mnie do tańca, zanim zdązył to zrobić jakiś zakolczykowany osobnik z włosami ustawionymi w kolce. Aż dziw jak łatwo mnie ten taniec pochłonął... Geddwyn cały czas był roześmiany i miał dziwnie rozszerzone źrenice.
- Czego się napijesz? - zapytał, gdy trochę zgrzani usiedliśmy przy barze.
- Zakład, że herbaty tu nie mają.
- W istocie. Ale mają sok pomarańczowy.
Na to mogłam przystać. Sok smakował orzeźwiająco, choć omal mi nie przymroził języka do podniebienia.
- Szczęśliwego Dnia Zakichanych - miałam możliwość trochę ściszyć głos gdy zagrano spokojną balladę.
- Nawzajem, Kropelko Rosy - uśmiechnął się Geddwyn i szybko uścisnął moje dłonie. - To co teraz robimy?
- Ja mam wiedzieć? - obruszyłam się. - Ty mnie tu zaprosiłeś, więc powinieneś mieć wszystko z góry zaplanowane!
- Niech pomyślę - zadumał się. - Z racji takiej okazji możemy pogadać o facetach!
- Wierz mi, gadać o facetach mogę bez okazji.
- To znaczy, że wolisz o kobietach? - duch wody złapał mnie za ramiona i potrząsnął. - Miya, do licha! Czy ja mam zwidy, czy ty się normalnie wyzwolona robisz?!
- Spokojnie, wariacie - przystopowałam go. - Bo zachowujesz się, jakbyś coś brał.
- Może i tak? - przeciągnął się leniwie. - Jakbyś nie wiedziała, że ci, którym patronuje żywioł wody, są tymi najwrażliwszymi - wyrecytował jak z podręcznika.
- I co z tego wynika?
- To, że w taki dzień jak dziś emocji nie trzyma się na wodzy, dlatego aż mnie bombardują. Jestem zahipnotyzowany miłością. Pijany namiętnością. Też byś się na to otworzyła, a nie...
- Dobra, wiem, że z ciebie empata nieprzeciętny - mruknęłam. - Ale osobiście wolę być pijana własnymi uczuciami, a nie czyimiś.
- Jak dla mnie, no problem - Geddwyn uśmiechnął się szeroko. - Na pewno znalazłby się ktoś, kto by cię pokochał. Tylko słowo, a rozświetlę mrok na moim rysunku i ukażę twarz.
- To zabrzmiało, jakbyś miał nie dać temu komuś wyboru.
- Czepiasz się szczegółów...

Niezwykły był brak tłoku na ulicach Anty, bo, jak to ujął Geddwyn, "wszystko pochowało się pomizdrzyć". Tak więc spacerowaliśmy bez przeszkód, jedząc lody. W zimie. Jeszcze bardziej lodowate niż w innych porach roku.
- Nieee, pięciu ludzi na krzyż jeszcze się przez to miasto przwija - mój towarzysz rozglądał się na boki. - O, na przykład ten fenomen. Śliczna i delikatna, a bez chłopaka.
Podążyłam za nim wzrokiem i osłupiałam.
- Vaneshka? - zawołałam nieco niepewnie, ale to rzeczywiście była ona. Obejrzała się i uśmiechnęła, widząc znajomą twarz.
- Co ty tu robisz? - spytałam zdziwiona, gdy podeszliśmy bliżej.
- Chciałam trochę bardziej się poorientować w światach - odrzekła speszona. - Żeby już się nie gubić, tak jak poprzednio.
- Następnym razem daj znać, pobuszujemy po wymiarach razem - uśmiechnęłam się. - Pozwól, to mój przyjaciel Geddwyn. Duch wody.
Pieśniarka nieśmiało podała mu rękę w niepraktycznie koronkowej rękawiczce.
- Zobaczymy... - Geddwyn ujął jej twarz w dłonie. - Odpowiedni makijaż i byłabyś pięknością doskonałą. Bo ciuchom nic zarzucić nie mogę. Musimy się kiedyś umówić.
- Nie słuchaj go - zaśmiałam się. - Jak cię przerobi, będziesz wyglądała jak on!
- Nie da rady - westchnął. - Ten przywilej jest dany wyłącznie wybrańcom. Czyli mnie. Ale mogę ci coś za to narysować, chcesz?
Vaneshka pokiwała głową; zaraziła ją jego wesołość. Mogłam się spodziewać, że odwdzięczy się pieśnią...
- Ale nie ma co stać, kiedy lody się roztapiają - uznałam. - Chyba możemy pospacerować w trójkę?
- Nawet powinniśmy - uśmiechnął się Geddwyn. - Tylko dokupię jeszcze jednego loda - mrugnął do Vaneshki. - A potem pokażę ci Antę w taki sposób, w jaki samotnie byś jej nie poznała...

Kiedy dobiegło końca nasze spotkanie i wróciłam do domu już z Tenarim, był późny wieczór. A na mojej poduszce leżała ostatnia dzisiaj walentynka. W postaci wiązki konwalii... O tej porze roku? Nie było podpisu - na dołączonej karteczce widniały tylko wydrukowane srebrnymi literami słowa:

Abyś w sercu miała wiosnę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz