20 III

Nie mam pojęcia jak i dlaczego, ale znowu się pojawiło. Zupełnie nieoczekiwanie.
Mam na myśli tamto niezwykłe miasto. A może to my pojawiliśmy się w nim? Spłynęliśmy w nie z góry, choć przecież czuliśmy nadal pod nogami podłogę wieży. Jakbyśmy znajdowali się na tle ekranu w kinie i obraz się poruszał... Nie, źle. Nie na tle. Byliśmy wewnątrz, a ono się zbliżało, zmieniając swoje położenie wokół nas, jakby ktoś gwałtownie obracał kamerę. Zatopiło nas w swoim blasku.
- Jak to możliwe? - odezwał się cicho Ern. - Jesteśmy przecież poza Aztodią, nie powinno jej tu być.
- Poprzednim razem też tak było - przypomniał Lex z twarzą bez wyrazu.
A Vanny i ja, gdy tylko droga prowadząca do znanego już nam targowiska-promenady pokryła się z podłogą, na której stałyśmy... Po prostu odwróciłyśmy się i pobiegłyśmy do środka. Nie zważając na to, że jeśli miasto jest iluzją, po prostu wpadniemy na ścianę albo wylecimy przez okno. A w powietrzu rozbrzmiewała kołysząca, przyzywająca nas melodia, przysięgłabym, że słyszałam ją naprawdę.
Bo czy istnieje coś takiego, jak iluzja dźwięku?
Chyba ruszyli za nami - co także nas specjalnie nie obchodziło - ale kiedy tylko przebiegłyśmy przez wrota, wokół nas rozpostarła się ściana ognia, jakbyśmy wpadły w sam środek eksplozji. Zatrzymałyśmy się gotowe zawrócić, jednak ten ogień również był gdzieś poza nami, nie dotykał i nie parzył - a muzyka grała...
- No nic, ruszajmy - postanowiłam. - Mimo wszystko stanie w płomieniach to nie jest najmilsze doświadczenie.
Kiedy tylko to powiedziałam, płomienie rozstąpiły się, ukazując...
Błękitne wiosenne niebo i niekończące się pole kwiatów?!
Tego zdecydowanie się nie spodziewałam.
Kwitły chyba wszystkimi możliwymi kolorami, a w promieniach słońca wydawały się przybierać jeszcze więcej barw. Stałyśmy upojone ich zapachem, rozhuśtane melodią, która nadal nie przestała grać...
Spojrzałam na kuzynkę - wyglądała jakby wróciła do upragnionego domu.
Nagle zerwał się wiatr, a płatki kwiatów zaczęły tańczyć w powietrzu.
- No, chodź - uśmiechnęłam się, łapiąc Vanny za rękę. - Biegniemy dalej!
Odpowiedziała trochę nieobecnym uśmiechem i popędziłyśmy przez wiatr, który stawał się coraz silniejszy. Coraz więcej kolorowych płatków podrywało się w górę, otaczając nas i tworząc gęstą zasłonę... Zakrywając nam oczy. Ale nie potrzebowałyśmy wzroku, by biec ze śmiechem. A może nie biegłyśmy, może to już wiatr nas unosił?
Zawiał jeszcze raz, najmocniej. A potem spadłyśmy w dół, w atramentową czerń i zaraz po niej oślepiające światło.
Melodia urwała się, kiedy stanęłyśmy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz