7 V

Wczorajszy dzień przełaziłam na czworakach, w wyświechtanym T-shircie i z włosami spiętymi trzema zębatymi klamrami. Krótko mówiąc, nie ma jak skleroza. Zapamiętać na przyszłość - jak się przed ruszeniem w podróż nie przywoła Chmurki z poleceniem dbania o dom, to po powrocie chodzi się po kostki w kurzu... Ale jak już się zabrałam za wiosenne porządki, tak mnie to nieoczekiwanie wciągnęło, że miałam chichotę... Tfu! Ochotę chichotać histerycznie. Nie ma jak niepoprawna bałaganiara porządkująca herbaciarnię. A nawet dwoje bałaganiarzy, bo Tenari zaofiarował się, że mi pomoże, tyle, że wyglądało to... Nieważne.
Radio grało mi jeden romantyczny love song za drugim, tak żeby był akompaniament. Na cały regulator. A na czworakach łaziłam, bo i pod Szafą musiałam podłogę wytrzeć. Wisiała przez ten czas biedulka w powietrzu.
W porę przypomniałam sobie o urodzinach Pai Pai - nie wyprawia żadnych, żeby zachować energię na wesele San, ale jakieś życzenia wypada złożyć. Dlatego siedzę teraz przy biurku i szykuję kartkę urodzinową, bo nie mam prezentu. Kartka będzie ręcznie rysowana, więc jeśli Pai Pai nie padnie na zawał na jej widok, to będzie znaczyło, że jest zdolna wszystko przetrzymać... Ale zaraz, to akurat już od dawna wiadomo!
Życie jest piękne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz