*

- To jeden wielki dom wariatów - stwierdziłam w czasie przejażdżki z Ketrisem. Wyciągnęłam go na chwilę na świeże powietrze, dochodząc do wniosku, że ani ja nie mogę się wiecznie denerwować, ani on wiecznie śpiewać.
- A kto w nim jest najbardziej szalony? - roześmiał się.
- Mam dziwne wrażenie, że ja - westchnęłam. - Ale w zasadzie... Zawsze mam takie wrażenie.
- Dość podstawne, pwiedziałabym - prychnęła Nindë, nabierając tempa.
- Ej, normalna! Tylko nie galopem proszę! - zawołałam, ale niespecjalnie się tym przejęła.
- Zbliża się towarzystwo - rzuciła. - Jak się chcesz zatrzymać na pogawędkę, to zeskocz!
O nie, takiego zamiaru nie miałam. Po chwili i ja zobaczyłam sporą grupę robotów wchodzących w jedną z uliczek. Miałam nadzieję, że nas nie zauważą. Skierowaliśmy się w stronę domu... I stanęliśmy oko w oko z kolejnym oddziałem.
Mechaniczne istoty uniosły broń, wyglądającą jakby ktoś ją poskładał z przypadkowych części. Czy coś takiego mogło działać? Pewnie tak, skoro podczas mojego poprzedniego pobytu w D'athúil omal tym nie oberwałam. No świetnie, a ja oczywiście bez broni, niemalże bez magii... W końcu na wycieczkę przyjechałam, nie? Ketris też bez fletu, zresztą czy muzyka zrobiłaby coś robotom?
Żaden z nich nie strzelił. Wszystkie jak na komendę opuściły broń i wydawało się jakby słuchały czyichś rozkazów. Odniosłam wrażenie, że gdyby wyrażały emocje, byłyby tymi rozkazami niepomiernie zdziwione.
Dopiero teraz dotarło do naszych uszu stukanie kopyt i podjechał do nas Clayd na Rob Royu. I nie tylko - przed nim w siodle siedziała młoda kobieta o długich lawendowych włosach zebranych w dwie kitki. Miała dziwną metalową obrożę na szyi i wielce obrażoną minę. Spojrzała na roboty i zmarszczyła brwi w skupieniu, a po chwili cały oddział odwrócił się i odmaszerował.
- No i ładnie - skomentował Clayd. - Ketris, spytałbym cię czy poznajesz tę panią, którą ze sobą wiozę, ale chyba nie miałbyś jak, skoro ona nawet nie chce się odezwać.
Przypuszczalna psioniczka prychnęła tylko i skrzywiła się jeszcze bardziej.
- Ciekawa jestem ile ci zajęło przekonywanie jej żeby się z tobą zabrała - spojrzałam na nią z ukosa.
- Z własnej woli się zabrała, choć niekoniecznie ją to cieszy - usłyszałam w odpowiedzi. - Co u was, żyjecie? Jak tam Vanny?
- Żyjemy. I niemal się spodziewałam, że najpierw zapytasz jak tam Ivy.
- A mam powód? - zaniepokoił się.
- Pod tym względem akurat nic się nie zmieniło - odparłam sucho i pokłusowaliśmy do domu.

O dziwo Ivy nie leżała w swoim pokoju, tylko siedziała przy stole w kuchni, wpatrując się w blat. Vanny była właśnie w trakcie nalewania wody do czajnika. Miała podkrążone oczy.
- Okaeri - rzuciła słowa powitania, nie poświęcając nam jednak wiele uwagi. Ivy w ogóle nie zareagowała.
- Pije pani herbatkę? - Clayd uśmiechnął się czarująco do psioniczki. - Czy też obróżka nie pozwala również na to?
Dziewczyna zrobiła minę jakby wypiła właśnie najbardziej gorzką herbatę w światach.
- Nic tylko trzeba będzie spróbować to jakoś wyłączyć - podsumował i posadził ją przy stole. - Bogowie, zostałem niańką dla dwóch trudnych przypadków...
Żaden z trudnych przypadków nie odezwał się słowem, również wtedy, gdy moja kuzynka postawiła przed nimi herbatę.
- No i jeszcze ty - Clayd chwycił ją za ramiona. - Kiedy ty ostatnio spałaś, co? - zapytał surowo. Wyrwała się i odwróciła plecami.
- Od kiedy tobie chodzi o to, żebym ja spa-a-ała... - odezwała się drżącym głosem, ale zamilkła, kiedy cała zaczęła drżeć.
- Powiedz - zaczęła od nowa. - Co byś zrobił, gdyby ktoś zmusił cię do wyboru między istnieniem Althenos a... - zawahała się, tak jak poprzednio Ivy. - A życiem jak człowiek?
Mówiła cichutko, ale wiedziałam, że opiekunka D'athúil słucha uważnie.
- Kazałbym mu spieprzać - odpowiedział Clayd bez namysłu.
- A poważnie?
- Poważnie - przyciągnął Vanny do siebie - pokombinowałbym co zrobić, żeby nie stracić niczego, bo jestem niestety zaborczy. Co cię na takie pytania naszło?
- Może już nadszedł na nie czas - wzruszyła ramionami. - Może kiedyś reszta świata też zechce to wiedzieć.
- Honey, jakby mnie kiedykolwiek obchodziło co powie reszta świata, do niczego bym w życiu nie doszedł.
- A do czegóż to już doszedłeś? - zapytałam słodko.
- A nie powiem - prychnął i ledwo się powstrzymałam by mu nie wylać na głowę zawartości filiżanki. Ale jednak herbata to herbata. Zresztą i tak bym ledwo sięgnęła.
- Dobra, to jak ululam tę panią, która mi tu leci przez ręce, wrócę pogrzebać innej pani przy obróżce - spojrzał znacząco na psioniczkę, która nerwowo przełknęła ślinę na widok jego diabelskiego uśmieszku. Potem opuścił kuchnię razem z Vanny, szepcząc jej coś do ucha i wzbudzając jej śmiech.
- Witaj w domu wariatów - uśmiechnął się Ketris do psioniczki, na co ta zrobiła wyniosłą minę rozpieszczonej panny z dobrego domu, zapominając, że on i tak tego nie zobaczy.
- O czym oni rozmawiali? - wyszeptała druga z do tej pory milczących.
- Jak to o czym? O tym, o czym ty rozmawiałaś z nami - burknęłam.
- Zrobiłam coś nie tak - powiedziała w zamyśleniu i momentalnie zrobiło mi się jej żal.
- Świadomie chyba nie - odparłam. - Ale lepiej byś i ty trochę poznała życie, 'Nia'ngúin 'Tha Áie'ví'eann.
Niepewnie ujęła w dłonie filiżankę i odezwała się tak cicho, że ledwo to do mnie dotarło.
- Wystarczy Ivy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz