14 II

Do herbaciarni wróciłam o poranku.
No dobrze, godzinę jedenastą może Lilly nazwałaby porankiem, bo dla mnie to jest już pełnia dnia. Przetem zahaczyliśmy o Marzenie, zabraliśmy stamtąd kogo trzeba i udaliśmy się każde w swoją stronę.
Nastawiałam się na leniwy dzień, spędzony na czytaniu Tenariemu baśni, które by zaraz ilustrował. Tymczasem w Blue Haven zastałam siedzącego na kanapie Lexa, więc mogłam się tylko modlić żeby coś jednak z tych planów wyszło.
- Pół nocy czekałem - oznajmił mi niby spokojnie, a jednak z lekkim wyrzutem.
- Trzeba więc było się przynajmniej przespać - odpowiedziałam. - A najlepiej przyjść o jakiejś normalnej porze.
- Myślałem, że będziesz leżeć na ukwieconym łożu, z włosami rozrzuconymi na poduszce - roześmiał się. - I czekać aż się zbudzi jakiś książę. Albo chociaż walentynka.
- Ja już świętowałam wczoraj. Chcesz miętowej?
- Chętnie, ale najpierw powiedz temu dziecku, że mam na nie immunitet.
Tenari usłyszał - podleciał do niego - pokazał język - i odfrunął do mieszkania. On mnie niemal przeraża. Jeśli zrozumiał słowo "immunitet", to na pewno nie ja go tego nauczyłam. Za to Strel wdrapała się na kanapę i zaczęła przyglądać się Lexowi.
- A cóż to za fenomen, ni lis, ni... wydra - zaczął ją dokładnie oglądać kiedy skierowałam się w stronę kuchni. - Te skrzydła to ma prawdziwe?
- Tylko przypadkiem jej za nic nie ciągnij, bo... - odczekałam chwilę, po czym usłyszałam fuknięcie i syk bólu, i mogłam dokończyć: - ...gryzie.
Gdy wróciłam z herbatą, Lex siedział naburmuszony i chował obie ręce za plecami.
- Dziwne, że ty nie świętujesz w domu - podjęłam rozmowę. - Znaczy, w Eskalocie. Bo nie sądzę, żeby w Omedze obchodzono jakieś święto miłości.
- Ależ ja chciałem świętować tutaj - wyjaśnił łagodnie. - Tymczasem zjawiasz się rozczarowana moim widokiem, a poza tym... - zmarszczył brwi. - Zamiast iść - fruniesz.
- Dlaczego w twoich ustach brzmi to jak oskarżenie? - zapytałam. - Frunę, no dobra. Miło mi jest. Ale jeśli ta rozmowa potrwa dłużej, może mi przejdzie. Wtedy będziesz zadowolony?
Podniósł się z kanapy i chyba chciał do mnie podejść, ale zatrzymał się w pół kroku.
- Wyjaśnijmy sobie coś - powiedział. - Znalazłaś jakąś smaczniejszą kolację niż ja?
Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, nie wiedziałam czy śmiać się, czy płakać.
- Z jakiego powodu mielibyśmy coś sobie wyjaśniać? - wzruszyłam w końcu ramionami.
Nie odezwał się więcej, odwrócił się zamaszyście i zniknął, zostawiając nietkniętą herbatę.
Nie zamierzałam jej marnować - wzięłam filiżankę i przeszłam do mieszkania. Tenari fruwał w kółko, wymachując uroczą kartką od Vanny. Ja też dostałam parę kartek od przyjaciół, a do tego anonimowy bukiecik konwalii. Jak w zeszłym roku, tyle że tym razem bez żadnego dopisku. Nadal nie wiem, kto mógł je przysłać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz