6 IX

Przebimbałam parę dni, krystalizując pomysły, które ostatnio (i nie tylko) przychodziły mi do głowy. Kronika to nie będzie, ale jakiś tomik opowiadań chyba da się z tego sklecić... I znów będzie długa i nużąca korespondencja z którymś wydawnictwem. Co ze mnie za snobistyczna autorka, czyżbym była aż tak rozpoznawalna, że muszę się kryć, by nie napadli mnie łowcy autografów? Nawet podczas kursu między wydawnictwem a Blue Haven? Ha.
Tylko opowieść o białym zamku zostawiłam w spokoju...
Przynajmniej na razie.

Znalazłam dzisiaj na biurku trzy listy - jeden od Lilly, drugi zdecydowanie od Geddwyna (koperta w szlaczki)... A trzeci to chyba sprawka telepatii, bo przyszedł od pewnego uroczego faceta, który dumnie tytułuje się moim wydawcą. Jedynym, którego kojarzę z wyglądu. Proszę proszę, czyżby przysłał mi wyrzut sumienia? Od ponad roku nic mu nie posłałam (jak i nikomu innemu), mogło więc mu przyjść do głowy, że ignoruję jego mały światek... Ale cóż. Postanowiłam, że listami zajmę się później i zabrałam Tenariego do Biblioteki na Pograniczu, żeby sprawdzić jego poziom szacunku do słowa drukowanego... Miałam nadzieję, że niczym Kilmeny nie podpadnie.
Już kiedy weszliśmy do biblioteki, wyglądało na to, że mały jest pod wrażeniem. Był przytłoczony wielkością tego miejsca, wykręcał szyję we wszystkie strony, rozglądając się, ale nie śmiał mi się wyrwać, by popastwić się nad książkami.
- Dobrze, że choć ten zakaz udało mi się mu wpoić - odetchnęłam z ulgą.
I okazało się, że wymówiłam w złą godzinę.
Gdy tylko Tenari to usłyszał, uśmiechnął się przekornie (czyżbym to też mu niechcący wpoiła?) i zaczął tak mocno trzepać skrzydłami, że nie mogłam go utrzymać. A wypuszczony pofrunął do najwyższych półek, przy których normalnie korzysta się z drabinki na skrzypiących kółeczkach. Podbiegłam... To znaczy, podeszłam szybko, starając się nie tupać, ale nigdzie tej przeklętej drabinki nie było i nie mogłam się wyprawić po dzieciaka.
- Ten-chan, złaź! - syknęłam jak mogłam najciszej, ale słyszalnie. Pomachał mi radośnie i wziął jedną książkę z wyraźnym zamiarem zrzucenia jej. Co też uczynił.
Na szczęście złapałam.
Zawołałam jeszcze raz, trochę głośniej. I jeszcze raz. I...
- Przestańże!!! - rozległo się po całej bibliotece i zobaczyłam biegnącą ku nam szczupłą postać o rozczochranych, płomiennorudych włosach. Zaciekawiony Tenari upuścił kolejną książkę, ale przybysz pochwycił ją w biegu i wyhamował ze skrzypieniem butów (wysokich i ciężkich), omal nie lądując na podłodze.
- Czyście powariowali?! - wykrztusił z przerażonym wyrazem twarzy. - Wiecie co to będzie jak was Kilmeny zgarnie?!
- Wiemy - pokiwałam ponuro głową. - To znaczy, ja wiem. On jeszcze nie - wskazałam na Tenariego, który jak gdyby nigdy nic sfrunął i zaczął się przyglądać rudowłosemu chłopakowi.
- No proszę, mały demon - powiedział z tamten sympatią i uśmiechnął się, pokazując bardzo białe ząbki. Miejscami nad wyraz ostre.
Ten-chan pisnął radośnie i poleciał po kolejną książkę.
- NIE!!! - wrzasnął rudowłosy, ale zanim zdążył cokolwiek zrobić, wyrosła mu za plecami wysoka sylwetka.
- Haldis - powiedziała Kilmeny cicho i groźnie. - Co to za hałasy?
Chłopak odwrócił się z bardzo niepewną miną.
- Ale to oni zaczęli! - powiedział równie niepewnym głosem.
- Z nimi sobie jeszcze pogadam - mruknęła bibliotekarka. - Ty mi lepiej odpowiedz, kto powinien w tej chwili sortować katalog.
- Ktoś musiał zająć się odwiedzającymi, nie?
- Pozwól więc, że przejmę od ciebie to zadanie, bo chyba niespecjalnie sobie z nim radzisz.
Rudowłosy westchnął ciężko.
- Odbywanie stażu to mordęga...
Po tych słowach zerknął na mnie z miną zbitego szczeniaczka, puścił oko do Tenariego i pobiegł. Na paluszkach.
- Przyjęłaś stażystę? - okazałam zdziwienie zanim Kilmeny przystąpiła do łajania nas. - Nie wygląda na przyszłego bibliotekarza.
- Ale się stara - półelfka wzruszyła ramionami. - Zresztą odbywa staż jako Oddany, nie jako bibliotekarz.
Tu mnie zaskoczyła.
- Ale skoro ty go przyuczasz, to by znaczyło, że podlega temu samemu Strażnikowi, co ty...?
Skinęła głową bez słowa i nagle wydała mi się dziwnie smutna i zmęczona.
- Jak to, skoro przecież byłaś z tymi dwoma braćmi z tej dziwnej rasy...
- Wiesz, biorąc pod uwagę, że Quivel nie żyje od trzech miesięcy, a każdy Strażnik musi mieć do pomocy trójkę Oddanych, trzeba było kogoś przyjąć.
Zatkało mnie. Nie żebym była specjalnie zorientowana w sprawach Zrodzonych dla Ładu, ale źródłem wiedzy o tych sprawach zawsze była dla mnie Kilmeny, tymczasem dopiero teraz się dowiaduję... Więc tak nieludzko długo mnie tu nie było? Uświadomiłam sobie, że ostatnio właściwie w mało czym byłam zorientowana i to mnie przybiło. No i pamiętałam tego wesołego, spokojnego chłopaka, który podczas sylwestra z anielską cierpliwością ciągnął Tenkę na parkiet. Smutno mi się zrobiło.
- Sto emocji naraz widać na twojej twarzy - bibliotekarka uśmiechnęła się dość gorzko. - Zajmuję się Haldisem tutaj, bo Quass nie chciał go szkolić. On teraz właściwie niczego nie chce - westchnęła. - A ktoś musi chłopaka zaznajomić z pewnymi rzeczami... Zresztą mu się to podoba.
- Ale czy on nie jest przypadkiem demonem? - zmarszczyłam brwi. - Czy to nie sprawiło problemów?
- Jest półdemonem, ognistym w dodatku - uśmiech Kilmeny stał się weselszy - A co do problemów... Wiesz, kiedyś Raely Kay Anjin przyjął taką Oddaną. I było dobrze.
- Nie, nie - sprostowałam. - To taka demoniczno-ognista Oddana przyjęła do swojej drużyny takiego Strażnika-nowicjusza. Ale masz rację, było dobrze.
Ciekawe czy Satsuki też by tak powiedziała. Ostatni raz spotkała się z Kayem na sylwestrze... Ale chyba nawet nie zauważyła jego obecności...
- À propos demonów - rozejrzałam się. - Nie widziałaś może, dokąd poleciał Ten-chan?
Po znalezieniu demoniątka o mało nie doszło do scen drastycznych, więc spuszczę na nie zasłonę milczenia, inaczej Kilmeny nigdy by mi nie wybaczyła. Ale przeżyliśmy. I nawet wyszliśmy z paroma książkami, choć z Tenarim i pod tym względem były kłopoty. Po prostu ma nieco dziwny gust...
Wytaszczył na przykład grubą księgę mitów ze Starego Świata - aż dziw, że ją uniósł - i dumnie położył na stoliku.
- Słuchaj, to jest cała istniejąca mitologia stamtąd - powiedziała nerwowo Kilmeny.
- No wiem, pomagałam ją spisywać - przytaknęłam, nie rozumiejąc, dopóki Ten-chan nie otworzył księgi. Wtedy dopiero rzuciłam się do niego z piskiem: - Zostaw, to niekoniecznie dla dzieci, słyszysz?!
Zamilkłam gdy Tenari spojrzał na mnie jak na wariatkę, a następnie radośnie przewrócił kilka stron i pokazał mi ilustrację przedstawiającą niesławną Hattori, zwaną Patronką Skandali. Nie mogłam powstrzymać prychania. A niech to, a niech to! Czy ktoś mu przypadkiem tej książki nie czytał? Trzeba będzie się wybrać do Althenos i grzecznie zapytać. Albo do Teevine, jakby się tak zastanowić.
- A tego Haldisa wyślij na próby - podsunęłam Kilmeny na odchodnym.
Chyba jej się spodobała propozycja, bo nagle zaczęła się uśmiechać tak sadystycznie, że aż zakryła usta dłonią.

List od Geddwyna mnie zaintrygował, ale stwierdziłam, że później mogę się zająć jego rozgryzaniem. Choćby dlatego, że dwie pozostałe wiadomości zmotywowały mnie do wyprawy do DeNaNi...
Tylko chyba najpierw potrzaskam trochę na maszynie. Może faktycznie jakiś tomik opowiadań wkrótce wyjdzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz